|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 16:07, 18 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Moje wigilie są trzy, najwyżej czteroosobowe. Dopiero w pierwszy i drugi dzień świąt "zwiedza" się w krewnych, ale i to w ograniczonym stopniu i nie zawsze.
Moja rodzina jest ze sobą mało zżyta.
Zawsze uważałam przyjaciół (babci, mamy i swoich) za prawdziwą rodzinę.
O.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:14, 18 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Że tak sobie jęknę - Jezu, ale wam dobrze.
U mnie co roku wigilia jest zuem zua, bo w domu jej nie ma prawie wcale, a potem jest u jednych dziadków (jedna strona rodziny) i u drugich (druga strona rodziny), i jak jedna nigdy nie posiadała uroków, tak druga jakieś 4-5 lat temu też swoje straciła. I w efekcie nasz "oblot" wigiliowy polega na bieganiu po całym mieście w tę i z powrotem, dzieleniu się opłatkiem, plotkach i narzekaniach, i zjedzeniu czegoś.
A potem człowiek wraca do domu i czuje się gorzej, niż po trzech sprawdzianach z historii pod rząd :/
*ma zły humor po Borowskim, a tu jeszcze Witkacy w planach na dzisiejszy wieczór*
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Joan P.
moderator upierdliwy
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tęczowa Strona Mocy
|
Wysłany: Czw 21:05, 18 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Paskudna ze mnie materialistka, więc lubię święta tylko za prezenty. I ciasta, bo nie wiedzieć czemu, Maci, która nie powinna nawet zbliżać się do garnków, całkiem nieźle wychodzą.
Oczywiście,, przed wigilią Otiec zawsze sarka na porządek, ale da się to znieść.
No i nie musimy żadnych krewnych odwiedzać, po są usiani po Polsce, a nawet poza jej granicami, więc za długo by to trwało.
(pije)
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ceres
kostucha absyntowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej
|
Wysłany: Czw 21:20, 18 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
A ja... kurczę, moje święta są mocno rodzinne - przyjeżdżają obie moje babcie, stryjek nieżonaty, przychodzi siostra mojej mamy z rodziną - i jest nas zawsze mnóstwo przy stole. I powiem wam, że jeśli Toroj ma rację - jeśli przyjaciele są przeprosinami Boga za rodzinę - to mnie Bóg nie ma za co przepraszać, i nie ma się co dziwić, że mam niewielu przyjaciół.
Ogólnie jest zabawnie - najpierw jemy kolację - wujek zawsze usiłuje zjeść po trochu wszystkich potraw, i jest chyba jedyną osobą, jaką znam, której nie boli od tego brzuch, ja wcinam jedynie kapustę, pierogi i karpia (swoją drogą, we wszystkich osiedlowych sklepach strasznie w tych dniach śmierdzi kapustą, zauważyłyście?), a jak zjemy, zabieramy się za ciasta i słodycze, a ja, po adwentowym odwyku, za pepsi. A potem są prezenty, i każdy musi albo coś zaśpiewać, albo opowiedzieć kawał, żeby dostać prezent. Zazwyczaj robię za Mikołaja, w czapce i pelerynie z pseudo-gronostajem, i ogólnie jest strasznie śmiesznie.
I chociaż te święta są fajne, i wcale nie czuje się w nich obłudy, to mi się marzą takie raczej kameralne, w gronie tych najbliżsiejszych, w przytulnym pokoju z kominkiem i ciepłym wystrojem. Wystrój trochę jak z amerykańskich filmów, ale, wstyd powiedzieć, kręci mnie to .
Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Czw 21:21, 18 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Fayerka
wilk rumowy
Dołączył: 20 Paź 2008
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:57, 18 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
To co się dzieje przed świętami... zgroza.
Wszyscy znerwicowani, sprzątają/gotują/kupują na zmianę, krzyczą, narzekają, zrzędzą, zero atmosfery.
A mi się marzy takie spokojne przygotowywanie do Bożego Narodzenia - na luzie, bez pośpiechu "bo wszystko musi być dopięte na ostatni guzik i idealne", gotowanie potraw z prawdziwą przyjemnością, porządki bez nerwówki...
Sama Wigilia jest jednak w sumie przyjemna i rodzinna. Przy stole nas jest około dziesięciu osób, sami najbliżsi. Dzisiaj na religii się nas katecheta spytał, u kogo przed wigilijną kolacją czyta się fragment z Pisma Świętego o narodzinach Jezusa. Wyszło, że na całą klasę tylko u mnie. Troszkę się zdziwiłam, bo dla mnie to była po prostu tradycja.
Zaś rozmowy przy stole... Tak jak u Smag, są beznadziejne. Główne tematy to oczywiście moje kuzynki bliźniaczki - "No czemuż jeszcze nie wyszły za mąż? No przecież mają aż 28 lat!" - no naprawdę, to już normalnie starość. Potem rozmowa skupia się na mnie: dlaczego ja tylko umiem pisać, nic nie robię, nie planuję przyszłości, nie chodzę do kościoła, nie mam gromady koleżanek, nie dbam o porządek i jak ja cholera wyżyję z samego pisania. Potem oczywiście zaczynają się żenujące pytania wujka i babci - kiedy im wreszcie przedstawię swojego 'kawalera', którego notabene się nie ma. Psia krew, można się nieźle wkurzyć.
Tak jak Hekate, za bardzo odeszłam od wiary katolickiej, by móc przeżyć te święta w tym aspekcie. Modlić się owszem, śpiewać kolędy, ale nie czuję w tym żadnej duchowości. Troszkę wykształciłam sobie taką własną wiarę, osobisty obraz Boga. Brakuje mi trochę jakichś wskazówek, jak na nowo uwierzyć i w co.
Wigilia mija u mnie więc w sumie miło, nie licząc poziomu rozmów z rodziną. Nie ma z kim podyskutować, nikt nie rozumie, nie nadąża. Marzy mi się, tak jak wam, taka Wigilia z grupką dobrych przyjaciół, bez tej szarpaniny i sztywności.
Ostatnio zmieniony przez Fayerka dnia Czw 22:59, 18 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pią 1:08, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
A ja lubię przedwigilijną atmosferę. Może dlatego, że już po raz drugi omija mnie wigilijne szaleństwo w domu, a obchodzę je w akademiku, gdzie właściwie już tygodnia się akademikowe wigilie odbywają.
Ale mam takie małe marzonko - że kiedyś zaszyję się w święta w moim przytulnym mieszkanku i się po prostu w y ś p i ę Może w przyszłym roku się uda? Bo święta dla samych siebie jakoś mnie nie ruszają, ot i wyżerka jakaś, spotkanie z rodziną (ile mozna), flaki z olejem w telewizji (w tym roku oczywiście nieśmiertelny Kevin) i nawet jeśli chcę gdzieś wyjść, to w domu rodziców nie mam gdzie, bo wszędzie daleko (rozleniwiłam się przez to mieszkanie w centrum).
A tegoroczną wigilię najchętniej spędziłabym właśnie w ten samotno-mieszkaniowy sposób, tylko akademik nie da mi tego spokoju, który jest mi trochę potrzebny przez najbliższe dni.
No ale
|
|
Powrót do góry |
|
 |
smagliczka
szarak samozwańczy
Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto nad Wisłą
|
Wysłany: Pią 2:41, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
No dobra.
Ewidentnie miałam wczoraj napięcie (a może z kimś na-pieńku? - z samą sobą na przykład ).
Ale to, co napisałam, mniej więcej tak się przedstawia i męczy mnie to i smuci i denerwuje. Czasami mam wrażenie, jakbym żyła na takiej bezludnej wyspie. Mówię coś - nikt mnie nie słucha (już nie mówiąc o słyszeniu), chciałabym zrobić coś inaczej, wspólnie, spontanicznie i wesoło - a wszyscy mają to gdzieś, dobija mnie to! W ogóle im się nie chce, nic. Rok w rok to samo, aż do porzygania. I zawsze jestem sama ze swoimi świętami, z ich ich celebrowaniem, sposobem patrzenia na nie, jakimiś głupimi potrzebami w stylu "ruszmy się od tego cholernego stołu, wezmę gitarę, flet, kurde zagram na grzebieniu - przynajmniej wspólnie się pośmiejemy". A jak już próbuję się dostosować do całej reszty i jakoś nadawać na tych samych falach, morduję się, usiłując uczestniczyć w dennych rozmowach, które męczą mnie strasznie i przygnębiają swoją prymitywnością, chcę zgrać się z towarzystwem, rezygnując ze swoich wizji świątecznych (bo przecież kompromis jest niemożliwy), to okazuje się, że tak naprawdę to ja właściwie jestem zbędna, że beze mnie wszystko obeszłoby się tak samo. A może nawet lepiej, bo byłoby więcej pretekstów, żeby obrobić mi tyłek? .
Więc po cholerę mi takie święta?
Na szczęście nie mam problemów natury symboliczno-religijnej, jak Hekate.
Z religią to ja już dawno się pożegnałam, ale na korzyść - moim zdaniem - rozbudowania sobie spojrzenia na wszystko (bo religia mnie ograniczała, teraz jestem ponad wszelkie religie świata i jestem wolna ). Nie wiążą mnie dogmaty, nie tylko katolickie, każde - nawet muszę przyznać, że czasami fajnie się uzupełniają, ale tak naprawdę są dla mnie nieistotne w tym momencie (chociaż kiedyś się przydały jako punkt wyjściowy do rozmyślań i poszukiwań). A symbolika potrafi być bardzo elastyczna, można ją interpretować, jak się okazuje, na wiele, wiele sposobów.
Boli mnie natomiast pustota świąteczna, która polega tylko na odwaleniu tego, jakby to była jakaś kara za grzechy i straszne nieszczęście. Trzeba się nasprzątać, namęczyć, nawydawać, nadenerwować, a potem westchnąć ciężko - no, wreszcie po świętach, jak dobrze... Nie widzę w mojej rodzinie w tym czasie jakiś głębszych przeżyć (już nie mówię o duchowych, bo sama takich mnie miewam w Boże Narodzenie, co zwyczajnych, emocjonalnych... chociaż, akurat u mnie to jedno zawsze przenika się z drugim i ciężko to rozdzielić ).
Nie widzę w moje rodzinie jakiejś potrzeby bycia razem, ale w inny sposób niż zazwyczaj - nie jak u cioci na imieninach.
Co więcej, ja jestem zdania, że na co dzień warto byłoby żyć głębiej... więc tym bardziej smuci mnie, że nawet w święta nie skłania to mojej rodziny do oderwania się od przyziemności.
Widać jestem chora, skoro tylko ja w mojej rodzinie (no, może jeszcze mama) mam potrzebę głębi, ciszy, wspólnoty na nieco innym poziomie niż tylko siedzenie przy stole i wspólne pożeranie karpia oraz innych głupich potraw (których robienie tak się przeżywało, jakby się miało gościć samego króla - a po cholerę to?).
Co z tego wynika każdego roku? Wynika tylko wyżerka, pierzenie przy stole o pierdołach i tyle. I nerwówka na tydzień przed świętami. I zakupy bezsensowne, bo zawsze się mówi, że zrobi się tylko prezenty dzieciakom, a potem robi się wszystkim, tak na odwal się - a po cholerę to?
To są właśnie święta według moje rodziny - szopka. Cóż, dla mnie są czymś zupełnie innym, zawsze były.
Dobija mnie strasznie, że zagubiła się głębia tego wszystkiego, a święta u mnie sprowadzają się do wielkiej fety i jakiegoś histerycznego dopinania wszystkiego na ostatni guzik - a po cholerę to? Po co?!
Przecież to do niczego nie prowadzi. Nic z tego nie wynika. Ja mam tylko gorzki posmak. Co roku łudzę się, że będzie inaczej i nie jest. Zawsze kończy się na tym, że sama ze sobą sobie obchodzę święta, jak już posprzątają stoły i każdy pójdzie do domu... bo inaczej nie mam świąt, tylko jakąś wyżerkę i przyziemne, gwarne spotkanie.
Hihi, Diruś - nieśmiertelny Kevin rządzi!
A wiesz... że mnie to już nawet bawi w pozytywny sposób. To już przerodziło się w tradycję świąteczną, ten Kevin na święta (jak jednego roku go nie puścili, to czułam pustkę, jakby zabrakło kogoś przy stole! XD). Powtarzają tego Kevina jak zacięta płyta... a ja lubię, jak go powtarzają. To ma w sobie coś miłego, jakieś takie wspomnienia dzieciństwa, kiedy jeszcze święta widziało się przez magiczny kryształek, kiedy królowała ekscytacja prezentami, kiedy frajdę sprawiało ubieranie choinki, samo czekanie na gwiazdkę...
Cholera. A może właśnie tak trzeba, skoro nie da się inaczej. Może powinnam być w święta jak dziecko? Cieszyć się, że odbicie w bombce śmiesznie zniekształca mi twarz (no dobra, zawsze się z tego cieszę ), nucić sobie 'Jingle bells', przyklejać nos do szyby i patrzeć czy pada śnieg. I tak uchodzę w rodzinie za bardzo dziwną osobę, więc już gorzej nie będzie
A co do 'nieśmiertelnego Kevina' jeszcze - to bardzo lubię taką jedną kolędę, którą w tym filmie śpiewają (ni cholery nie wiem, jaki ma tytuł, trza będzie poszukać), jest taka... świąteczna (;
I cały ten film nastraja mnie pozytywnie - zwłaszcza koniec pierwszej części, kiedy pada taki gęsty śnieg.
Pamiętam, że jak pierwszy raz oglądałam Kevina jako dziecko, tak się zafascynowałam filmem, że nawet przestałam przyklejać nos do szyby... a kiedy film się skończył zobaczyłam dopiero, że za oknem pada taki sam gęsty śnieg i to było niesamowicie piękne, magiczne i cudowne, takie dziecięce, świąteczne, pełne euforii, zachwytu, głupkowatej radości.
Dlatego Kevina lubię w święta i nie narzekam jak go puszczają - bo budzi miłe wspomnienia.
Kevin wiecznie żywy!!!!
Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Pią 3:26, 19 Gru 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ceres
kostucha absyntowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej
|
Wysłany: Pią 2:58, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Tak czytam i mam ochotę zrobić rodzinne święta w gronie lunatycznym, z choinką, prezentami od Świętego Mikołaja, nie ode mnie (nie umiem, nie lubię i zasadniczo nie stać mnie na to), przy kominku, z grogiem, karpiem, który by się sam zabił i usmażył (albo może się nie zabijał, ewentualnie zmartwychwstał po zostaniu zjedzonym), kolędami i jemiołą. A pod jemiołą nasze chłopaki, znaczy Remus, Sever, Syriusz, Regulus i Lucjusz, a jak ktoś ma ochotę, to także Peter i James.
Ech, pomarzyć dobra rzecz...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
smagliczka
szarak samozwańczy
Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto nad Wisłą
|
Wysłany: Pią 3:42, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Hej, fajny pomysł!
Hm... no dobra, nawet spotkania nie możemy zorganizować, ale jakby się kiedyś udało - niekoniecznie w święta - może być po. Święta też można obchodzić po świętach
A co, nie można? XD
Ech, wiem, że nic z tego nie wyjdzie.
Chociaż... mamy przecież knajpę Kominek jest, lunatycy są, chłopaki są (Remusów nawet tyle ile Lunatyczek ). Kolędy możemy sobie pośpiewać przed monitorem, jemiołę się zawiesi w knajpie, wstawi się choinkę, Mikołajem będzie każdy (żeby było sprawiedliwie), prezenty wirtualne można sobie wręczyć przy kominku, popijając co tam kto chce.
Mogą być prezenty zbiorowe, lub indywidualne... zbiorowe lepsze, bo wspólnie się nimi dzielimy, i dużo nas, a jak każdy by coś dał, do byłoby tego ohohohoho! Sporo.
Żarcie też można wirtualne przynieść (; (i jak na robocie się zaoszczędzi, ha!)
To jak?
Do szopy, Hipogryfy!
Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Pią 3:43, 19 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Pią 14:37, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Dziewczyny, oj, a gdyby tak się raz udało zrobić Lunatyczną Wigilię? Ja się na te okazję nawet podejmuję karpia zabić (może nie tłuczkiem do mięsa, jak robiła moja babcia, ale np. wrzuceniem suszarki do wanny), wypatroszyć i usmażyć. Fajnie by było
Póki co, będąc ciągle w Poznaniu upiekłam rogaliki z powidłami i część stawiam na knajpkowym stole (jak zrobię foto, to wrzucę i się rogaliki trochę bardziej urealnią ). No i grzane winko koniecznie trzeba zrobić. I mogę wymieść te tony kurzu spod kredensów i zza baru, i..., i...
Za Smag zaśpiewam Do szopy, Hipogryfy, do szopy...!
|
|
Powrót do góry |
|
 |
merrik
złyś
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Pią 14:54, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
[nuci Do szopy, Hipogryfy! stawia na stole dwa kopiaste talerze pierników.] Takie cuda, jak pierogi i kapuścianogrzybowe paszteciki i grzybowa i...barszczyk to ja do Knajpy doniosę we wtorek;))
A pomysł genialny, moje Panie:)
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:52, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Tak, ale żeby ten pomysł zrealizować, to trzeba by faktycznie otworzyć Knajpę i zorganizować jakieś teleportery u każdej Lunatyczki XD Biorąc pod uwagę to, jak nam wychodzę wszelakie zjazdy.
*idzie objadać się czekoladkami z likierem mandarynkowym*
Niech spaaadnie śnieg, a nie śniegodeszczowe nic_ciekawego...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pią 15:56, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Co do zjazdów, to jakoś w lutym powinnam być w Łodzi. I liczę po cichu na spotkanko z Kirą
Wigilija lunatyczna?
Czemu nie!
Chociaż ja jestem matoł kulinarny. Tylko pierogi mi wychodzą.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:07, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Ja zawsze mogę spróbować zrobić makowiec ;d
Ma ktoś jakiś porządny, sprawdzony przepis na pierniczki? Jak tak, może mi ten ktoś przesłać na pw? Bo szukam, jako że w moim domu nigdy nie piekło się pierniczków, a przepisom z internetu tak średnio ufam...
Ja co tydzień jestem w Warszawie, ale cóż XD Nam zjazdy nie wychodzą jakoś.
Ostatnio zmieniony przez Aurora dnia Pią 16:08, 19 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pią 16:10, 19 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Komu nie wychodzą, temu nie wychodzą
Nie ukrywam, że tylko czekam aż się Ori przeprowadzi do Wa-wy, co by jej się zwalić na łeb. Hihi.
Ceres, Meg, a wy się przypadkiem do Torunia nie wybieracię, hę?
Na jakieś rodzinne spotkania?
Edit. Ja też marzę o sprawdzonym przepisie na pierniczki. Bo mam ochotę zrobić, o.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pią 16:10, 19 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|