Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ruskie pierogi [NZ, sensacja, political fiction]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lora
dziecię alternatywy



Dołączył: 17 Wrz 2005
Posty: 1834
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:48, 21 Lut 2006    Temat postu:

--

Ostatnio zmieniony przez Lora dnia Śro 20:24, 06 Gru 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 19:21, 04 Mar 2006    Temat postu:

26 IV


Pani Puszkinowa, jako wywiadowca doskonały, odznaczała się wybitnymi wręcz zdolnościami przystosowawczymi. Równie dobrze czuła się na oficjalnych bankietach, jak i na ludowych festynach. Gdy trzeba było – wysławiała się elegancko, z szykiem światowca, a innym razem rzucała wyrażeniami potocznymi równie dobrze, jak moskiewska ulicznica. Właściwie nikt nie wiedział jaka jest naprawdę i co kryje się za maskami, którymi żonglowała niczym wytrawny cyrkowiec. Jeden może Misza Karpow domyślał się prawdy, ale pytania współpracowników kwitował zazwyczaj tajemniczym uśmieszkiem i natychmiast zmieniał temat.
Tego wieczora umówili się tradycyjnie w „Bezimiennej”, ulubionej knajpce wszystkich, którzy pragnęli chociaż na godzinkę porzucić oficjalne imię z równie oficjalnym nazwiskiem i pogrążyć się w alkoholowej nieważkości. „Bezimienna” nie pytała o zawód, nie interesowała ją ani podejrzana przeszłość, ani tym bardziej podejrzana teraźniejszość. Tutaj każdy był tym, za kogo chciał uchodzić i nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Pani Puszkinowa lubiła zaglądać do tej knajpki od czasu do czasu. Zakładała wtedy poplamione spodnie, które same chyba zapomniały jaki jest ich naturalny kolor, oraz szarą bluzę, przypominającą wór pokutniczy. W takim stroju doskonale wtapiała się w tło i nikt nie zwracał na nią uwagi. Zasiadała przy ulubionym stole w najciemniejszym kącie sali, sączyła piekielnie mocny bimber i oddawała się beztroskim rozmyślaniom. Jeśli jakiekolwiek beztroskie rozmyślania były w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę moskiewską, niewesołą rzeczywistość.
Czasami dołączał do niej Misza Karpow. Lubiła jego towarzystwo, bo nie zmuszał je do dyskusji, gdy nie miała na to najmniejszej ochoty. Poza tym był jedynym człowiekiem, przy którym nie musiała udawać twardej Kamiennoarmijki o stalowych nerwach. Miał też jeszcze jedną zaletę – gdy była już tak pijana, że nie odróżniała drzwi od popielniczki, odprowadzał ją do domu i kładł do łóżka. A rano przychodził z dwiema butelkami piwa i usiłował doprowadzić do stanu względnej używalności.
Był jej najlepszym przyjacielem, sporadycznie kochankiem. Nie potrzebowali wiele słów, żeby się wzajemnie zrozumieć. Gdy tylko usiadł przy jej stoliku, od razu domyśliła się, że coś jest nie tak. Ale z doświadczenia wiedziała, że wypytywanie nie da żadnych rezultatów, więc postanowiła zachować domysły dla siebie. Miała nadzieję, że po kilku kieliszkach Misza sam zacznie mówić.
Machnęła na szefa „Bezimiennej” – skinął głową i niemal natychmiast na stole pojawiła się butelka i dwa kieliszki. Barman, chociaż na wojnie stracił nogę, był świetny w swoim fachu. Nigdy nie rozlał nawet kropelki alkoholu, a zamówienia odgadywał bezbłędnie z gestu, czy spojrzenia. Był jednocześnie barmanem, telepatą i wizjonerem. Poza tym nikt nie pędził takiego bimbru, jak on.
- Cholerny tydzień – mruknął Misza, zamieniając kieliszek w szklankę i nalewając sobie wódki. – Niedługo zapomnę jak się nazywam.
- Nie martw się, jakby co, to ci przypomnę – Pani Puszkinowa mimowolnie doprawiła swoją wymowę typowo moskiewskim akcentem, chociaż wychowała się na dalekiej Syberii. – Masz jakieś nowe wiadomości o Karince? Imanow milczy jako ten kurhan na stepie, nic nie mogłam z niego wydusić.
- Ponoć wszystko idzie tak, jak powinno – odparł Misza. – Ostatnio nawet jakaś większa afera była, samochody podpalali, czy coś. W każdym razie ichniejsze ministerstwo zaczęło się poważnie niepokoić.
- Do kroćset, wiele bym dała, żeby chociaż na chwilę wyrwać się z tego bagna i połazić po magicznym Londynie... – Pani Puszkinowa westchnęła ciężko, po czym wzięła przykład ze swojego kompana i łyknęła sobie zdrowo wprost z butelki. – Powiedz, dlaczego to zawsze my dostajemy najgorszą robotę?
Misza wzruszył ramionami.
- Jura odpowiedziałby prawdopodobnie, że to z powodu naszych fenomenalnych umiejętności.
- A ty? Co ty myślisz na ten temat?
- Myślę, że musimy robić to, co nam każą, bo w przeciwnym razie wylądujemy w moskiewskiej rzeczułce z kamieniem profilaktycznie przytwierdzonym do nóg.
Kamiennoarmijka nie skomentowała takowej pointy, bo też prawdę mówiąc nie było już nic do dodania. Faktycznie, nie mieli innego wyjścia. Musieli dostosować się do wymagań dowódcy – bunt zawsze karano śmiercią.
- Chyba nie jesteśmy tu sami – Misza nagle przerwał ciszę, dolewając bimbru do szklanki. Mówił lekkim tonem, tak, jakby dalej narzekał na pieskie życie wywiadowcy. Ale na jego twarzy momentalnie zagościł wyraz najwyższej czujności. Oczywiście, mówiąc, że nie są sami w knajpce, nie miał na myśli innych gości oddających się proletariackim rozrywkom. Pani Puszkinowa wiedziała, że zauważył kogoś podejrzanego, kto być może mógł im zagrozić. Jeżeli nie fizycznie, to z całą pewnością słownie. A słowa, jak wiadomo, bywają dużo groźniejsze od różdżki – szczególnie, gdy wpadną w niepowołane ucho.
- Gdzie? – zapytała i roześmiała się tak, jakby Misza przed chwilą opowiedział najprzedniejszy dowcip. Otaksowała przy tym salę uważnym spojrzeniem. Prawdopodobnie gdyby ktoś kazał jej zamknąć oczy i z detalami opisać wygląd gości, na których przed chwilą patrzyła, zrobiłaby to w mistrzowski sposób. Zawsze miała doskonałą pamięć.
- Za tobą – wyjaśnił Misza. – Nie odwracaj się. Dziewczyna, na oko dwadzieścia kilka lat. Niewysoka, ciemne włosy. Obserwuje nas od dłuższego czasu i wydaje mi się, że ma przy sobie jakieś urządzenie nagrywające.
- A może po prostu jej się podobasz, co? – mruknęła. – Kobiety nie mogą ci się oprzeć.
- Nie pora na żarty – żachnął się. – Wstań i przejdź przez salę w kierunku łazienki. Wróć za kilka minut i powiedz, czy przypadkiem nie widziałaś już gdzieś tej dziewczyny. Bo ja mam niedobre skojarzenia. Bardzo niedobre.
- Jasne, kolejna zdradzona kochanka – Pani Puszkinowa uśmiechnęła się drapieżnie, ale zrobiła to, co jej Misza polecił.
Ciemnowłosa dziewczyna siedząca w niedalekiej odległości od baru rzeczywiście wydała jej się znajoma. Ta drobna, elfia twarz...
Dopiero w toalecie, gdy spojrzała uważnie w swoje lustrzane odbicie, przypomniała sobie pewną scenę z niedalekiej przeszłości. W któryś piątek Jurij Imanow wezwał ją do swojego gabinetu, tego z lustrem potrzebnym do kontaktowania się ze szpiegami działającymi poza granicami kraju. Wtedy wręczył jej pękatą teczkę i kazał natychmiast zapoznać się z jej zawartością.
- To bardzo ważne – powiedział. – Masz fotograficzną pamięć, więc chcę, żeby wszystkie zdjęcia z tej teczki znalazły się w twojej głowie. Rozumiesz?
Skinęła głową i zabrała się do dzieła. Zdjęć było mnóstwo, ale wiedziała, że potrafi sprostać zadaniu. Zajęło jej to niepełne pół godziny.
- Już? – gdy potwierdziła, Imanow wziął od niej teczkę i podpalił. Po chwili została po niej jedynie kupka dymiącego popiołu. – Teraz ty jesteś moich archiwum, towarzyszko. Osoby, które zapamiętałaś, podejrzewamy o szpiegostwo na rzecz obcych rządów. Część z nich znajduje się pod naszą stałą kontrolą i ci wkrótce przestaną być dla nas niebezpieczni. Niektórzy jednak znakomicie się maskują. Nie muszę chyba tłumaczyć, że to wyjątkowo groźni ludzie, a ich celem jest nasza całkowita zagłada. Musimy ich zniszczyć, zanim oni zniszczą nas. W przeciwnym razie Idea nigdy nie przedostanie się na Zachód.
Zrozumiała bezbłędnie. Potem kilkakrotnie była wzywana w celach identyfikacyjnych, sama jednak nigdy nie odkryła żadnego zdrajcy.
Aż do tej chwili.
Znała elfią twarzyczkę nieznajomej. Znała ją właśnie z tajnej kartoteki, którą przecież przeglądał także Misza Karpow. Mieli niepowtarzalną okazję, żeby schwytać niebezpiecznego szpiega.
- No, jesteś nareszcie – przywitał ją sucho, gdy wróciła na swoje miejsce. – Jakieś wnioski?
- Jasna cholera, Misza, to jedna z osób z kartoteki Imanowa – stwierdziła cicho, acz dobitnie. – Brytyjski szpieg, pseudonim Kira. Musimy działać, taka okazja może się więcej nie powtórzyć!
- W takim razie rozpoczynamy procedurę – zgodził się niemal natychmiast. – Nie ma czasu, żeby zawiadomić bazę. Będziemy działać sami.

*

Młoda kobieta w regulaminowym mundurze idzie korytarzem. Sto cztery, sto pięć... drzwi do kolejnych pomieszczeń migają jak w kalejdoskopie, ale ona nie zwraca na nie uwagi. Maszeruje dalej, nie rozglądając się na boki. Doskonale zna to miejsce, każdy fragment posadzki, każdą rysę na ścianie. Pracuje tu przecież od... zaraz... od sześciu lat. Odkąd skończyła szkołę, a ciotka załatwiła jej pracę w urzędzie. Pamięta jeszcze ten dzień, gdy po raz pierwszy wsunęła się do hallu na parterze i zastygła z przerażenia. Wszystko było takie nowe, takie ogromne! Jej życie kręciło się dotąd wokół obiadów gotowanych dla czwórki młodszego rodzeństwa, szkolnych przedstawień i tabliczki mnożenia. Nie wiedziała, że można inaczej, że tak blisko niej, dosłownie kilka ulic dalej, zaczyna się inny świat. Świat tysięcy dokumentów, pieczątek, tuszu i szklanek po kawie...

- Fałsz – łysiejący mężczyzna, który do tej pory pochylał się nad maszynerią, wyprostował się nagle i spojrzał na Miszę Karpowa. – To nie jest prawdziwe wspomnienie. Przyznaję, niezła konstrukcja, ktoś inny mógłby się nabrać, ale spójrz tylko... widzisz te kolory? Są zbyt jaskrawe. Nigdy nie ufaj zbyt jaskrawym kolorom, rozumiesz?
Misza skinął głową, ale na pierwszy rzut oka widać było, że myślami błądzi daleko.
- Mocna kobitka – ciągnął dalej spec od wspomnień, przypatrując się uśpionej dziewczynie leżącej na kozetce. – Kto by pomyślał, że tak długo wytrzyma... Misza? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, to fałsz – mruknął Karpow, chowając twarz w dłoniach. – Pieprzony, sakramencki fałsz. I jak tak dalej pójdzie, to przez ten fałsz wszyscy skończymy w łagrze. Puszkinowa powinna tu być od trzech godzin... – dodał, zmieniając ton. – Rutynowe przesłuchania nigdy nie trwają tak długo...
- Towarzyszu, koniec tego rozklejania – upomniał go technik, odłączając aparaturę. – Nasz pułkownik, to nie burżujskie ścierwo - wie co robi. Przecież nie mieliście innego wyjścia, prawda? A może ja o czymś nie wiem?
- Nie mieliśmy – odparł Misza, którego ostudził nieco chłodny ton współpracownika. – Ale to nie zmienia faktu, że w miejscu „Bezimiennej” jest teraz lej, jak po bombie, a cała Moskwa pęcznieje od plotek. Nigdy nie byliśmy tak zagrożenie dekonspiracją. I to przez tą... tą... – zabrakło mu słów. Popatrzył na śpiącą dziewczyną z wyraźną nienawiścią. – No i przeze mnie – dodał po chwili, a powietrze uszło z niego jak z przekłutego balonu.
Łysawy Tieczorkin wzruszył ramionami. Na jego zwykle bezwyrazowej twarzy ukazał się pełen cynizmu grymas.
- Starzejesz się, Misza. Za długo robisz w tym fachu – poklepał Karpowa po ramieniu i ruszył w kierunku drzwi. – Kiedy ostatnio spałeś? Idź lepiej do domu, świat się bez ciebie nie zawali. My sobie tu z dziewuszką dobrze pogadamy... Może jutro będą z tego jakieś efekty.
- Oby – westchnął Karpow. – Oby...

*

Kiro, Kireczko, posłuchaj...! Nie, nie jestem Kira. Nie nazywaj mnie tak. Mam na imię Katja. Katja Pietrowna. Nie pamiętasz? Nie wolno, nie wolno, nie wolno... NIE!

Nie poszedł do domu, nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Wpatrywał się z jakąś dziką satysfakcją w obrazy migoczące na metalowej blaszce. Słabła, dziewczyna wyraźnie słabła. To już nie były te silne, pełne barw obrazy, którymi raczyła ich kilka godzin temu. Teraz słowa rwały się niczym suche gałązki, a wspomnienia autentyczne przeplatały się z tymi zaprogramowanymi. Powoli, bardzo powoli poddawała się ich woli.

Szefie, zaraz mamy przekaz... Jestem Katja Pietrowna. Pracuję, pracuję w... NIE! Mały, zagracony pokoik. Urodziłam się w Komsomolsku, zagłębie, ojciec był górnikiem...
- Tato, kiedy pójdziemy na Pokątkną? – mała dziewczynka podskakuje radośnie. – Mama powiedziała, że musimy kupić książki i różdżkę i..
- Kireczko, poczekaj chwilę. Zaraz będę gotowy – mężczyzna wzdycha, ale odkłada pióro i wstaje z krzesła. Dziewczynka rzuca mu się w ramiona...
Korytarz, bardzo długi i wąski. Dziewczyna w przepisowym mundurze... Kira? Katja? Kira? Ka...?


- No, jeszcze troszeczkę – Karpow był bardzo zmęczony, ale jego oczy błyszczały gorączkowo. – Przestanie boleć, zobaczysz. Tylko pokaż mi coś jeszcze. Coś, co przyda się pułkownikowi...

Nie, nie on. Nigdy. Jestem urzędniczką, zawsze nią byłam. Re... NIE! Obowiązuje mnie tajemnica, tajemnica służbowa. Szefie, on już jest na terenie Polski. Powinni się nim dobrze zająć... Kontakt jutro. Jutro o szesnastej...

- Kira, jeszcze trochę! – szepnął, bo blaszka znowu zmatowiała, a przekaz został zerwany. – Postaraj się. To naprawdę ważne. Kto to jest?

Wysoki, czarnowłosy chłopiec siedzi przy stole i przegląda książkę. Jutro sprawdzian z transmutacji, trzeba... trzeba się dobrze przygotować...
- Panie Snape, już późno! – sucha kobiecina w sztywnym koku staje w pobliżu. – Proszę opuścić bibliotekę. To dotyczy również ciebie, Kiro...
To... to... NIE! Toruń...


Karpow zerwał się ze swojego miejsca i uderzył pięścią w stół.
- Snape. Trzeba to sprawdzić – mruczał do siebie. Dopiero teraz poczuł, że wyeksploatowany do granic możliwości organizm odmawia mu posłuszeństwa. – Trzeba iść do Imanowa... zaraz. Nie. Najpierw odpocznę...
Dziewczyna leżąca na kozetce charczała. Na jej czole pojawiły się krwawe kropelki, a powieki migotały jak motyle skrzydełka. Bariery obronne zostały wreszcie wyłamane, sejf pamięci stał otworem. Tylko jedna, jedyna szufladka nie chciała się otworzyć. Ta, która zawierała najtajniejsze uczucia związane z człowiekiem, który miał jeszcze tak wiele do zrobienia!
Nie mogła mu przeszkadzać. Ostatnią resztką sił wyrzuciła jego obraz z pamięci.

*

Brutalnie odepchnął żołnierza, który stał przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu pułkownika. Całe szczęście podoficer nie zamierzał bawić się w bohatera i błyskawicznie odskoczył. W przeciwnym wypadku zostałby dodatkowo potraktowany jakimś wybitnie nieprzyjemnym zaklęciem. Misza Karpow już dawno przekroczył granicę rozsądku, teraz została mu już tylko czysta desperacja, której trzymał się jak rozbitek klapy od fortepianu.
- Co to ma znaczyć? – Imanow zmrużył oczy, natomiast stojąca w pobliżu drzwi Pani Puszkinowa odruchowo wyciągnęła różdżkę.
- Misza? – głos jej lekko zadrżał, ale szybko opanowała zdziwienie.
- Jura, wybacz wtargnięcie, ale sprawa nie może czekać – powiedział Karpow, nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, o którą wcześniej tak się niepokoił.
- Muszę zwolnić wartownika – Imanow groźnie zmarszczył brwi. – Towarzyszu Karpow, to niedopuszczalne. Nie jesteśmy na popijawie, tylko na służbie, a ja jestem od ciebie wyższy rangą. Dlatego bądź łaskaw opuścić gabinet. Potem wyciągnę wnioski z twojego skandalicznego zachowania.
- O nie, Jura. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – Karpow, mimo rozkazu, nie ruszył się z miejsca. - Możesz mnie zdegradować i wsadzić do więzienia, ale do cholery, daj mi się przedtem wytłumaczyć! To ja jestem odpowiedzialny za akcję w „Bezimiennej”, ja dowodziłem i nie zamierzam unikać odpowiedzialności. Ale może będziemy mieli korzyści z pojmania tej brytyjskiej agentki. Przed chwilą udało mi się ją złamać.
- Cóż za imponujący tok wymowy – Imanow skrzywił się lekko, ale niebezpieczne iskierki zniknęły z jego oczu. – Minąłeś się z powołaniem, powinieneś zostać prawnikiem.
- Mówi ci coś nazwisko Snape? – Misza od razu przeszedł do sedna, zabawa w kotka i myszkę przestała go bawić. – Wydaje mi się, że to ważna postać. Z wspomnień agentki wynika, że ten człowiek znajduje się teraz w Toruniu. A to znaczy, że nie doceniliśmy naszych wrogów.
Zapadła cisza. Pani Puszkinowa zerkała to na Imanowa, to na Miszę. Czuła się tak, jakby ktoś ją nagle przeniósł na karty antycznej tragedii. Mimo wrodzonego ryzykanctwa nie odważyła się na wyrażenie własnej opinii.
- Severus Snape – mruknął w końcu Imanow i sięgnął po cygaro. – Tylko jego nam tu brakowało. Towarzyszko – zwrócił się do bladej jak trup wywiadowczyni. – Pojedziesz do Polski. Transport masz za godzinę.


cdn


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 22:28, 23 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 22:05, 04 Mar 2006    Temat postu:

*wpatruje się w monitor z otwartymi ustami*

Hekate, tym razem przeszłaś samą siebie. Przysięgam. Dostaniesz Ty kiedyś Pulitzera moja miła, po prostu to czuję.

Ale, na pogryzione skarpety Merlina, popalić mi dali! Skatiny parszywe! Dobrze, że chociaż to jedno, cenne wspomnienie udało mi się ochronić...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Sob 23:08, 04 Mar 2006    Temat postu:

(To ja może zacznę od skomentowania części pierwszej, bo potem za dużo mi się nazbiera i jeszcze coś poplączę i pozapominam.)

Zaczyna się bombowo. Nie dość, że od Remusa, to jeszcze w takiej oryginalnej, szybko-się-czytającej postaci. Niezwykłe. Jakbym była na prawdziwym ruskim bazarze. Było mi zimno, czułam gamę różnorodnych zapachów, widziałam mgłę takichż oparów...
Później jak dla mnie tempo trochę spadło, ale i tak było fajnie. Bardzo podobała mi się scena z zebraniem u Imanowa - takie to było podniosłe i jakoś tak... bardzo na temat, znaczy ze znajomością tematu.
Rozbawiła mnie scena ze Snape'em w pociągu. Najpierw cytat z Remusa: "Jak pociąg zwalnia w szczerym polu, to natychmiast z niego wyskakuj"! Hehehehe - Remus i jego rady! A potem bójka na korytarzu - taka filmowa. I te miętówki! Prześmieszna to broń - taka... rozbrajająca Laughing (mnie - śmiechem; nic przeciw niej nie mam). Niesamowite były przemyślenia agenta Grossa, podczas gdy klęczał na korytarzowej podłodze i marzył o wydostaniu miętówek z kieszeni.

I jeszcze dwa szczegóły, które żywo pamiętam. Unosząca się w powietrzu kamienica (działa na wyobraźnię - i był w tym taki spokój fajnisty. Niby coś jest nie tak, ale spoko) oraz likwidowanie złapanych agentów przez wciśnięcie guziczka... Intrygujące.
No - alem się rozpisała. A teraz lecę czytać części dalsze.
I jeszcze - bardzo lubię Twojego Remusa, Szefowo. O tym więcej - może później.

Po części drugiej i trzeciej
Och, genialne! Część II taka krótka i szybka i Remus taki zdecydowany i taki... męski Wink. A III - mmmmmmmm... Ło, jak ja lubię Twojego Remusa! Kiedy zdawał egzamin i tak dobrze mu szło, cieszyłam się jak dziecko - takie emocje wywołał ten fragment! A potem inicjacja... Uuuuu... Cudo!!! Takie tajemnicze, mroczne, przypomniały mi się, ehem, Oczy szeroko zamknięte i atmosfera z kilku książek z takim inicjacyjnym kawałkiem.
Podoba mi się wyrażenie "zdezelowana autosugestia". Remusowate.
A w ogóle temat. Słodki. Oryginalny. Nigdy czegoś takiego nie czytałam. Czytałam kiedyś książkę o wilkołaku, której akcja dzieje się po części w Rosji, ale nie ma tam polityki, partyzantki. Książka jest cudowna, rzadko zdarzają się tak sensowne, wzbudzające takie emocje pozycje o wilkołakach, jak Godzina wilka. Polecam, choć trudno ją zdobyć. Przepraszam za mały offtopic.

Po części czwartej i piątej
IV - troszinkę za wolna. Nie mam tu nic do Aurorki, ale jakoś nie przepadam za tymi fragmentami. Choć zebranie Młodzieżówki wyszło nad wyraz realistycznie.
Za to V... Poszło z kopyta! Od razu szybsza jakaś! Intrygująca. Tu znowuż podobało mi się: "Imanow milczy jako ten kurhan na stepie..." hehe.
A scena z odzyskiwaniem wspomnień bardzo mi się spodobała. Chyba moim najulubieńszym z rekwizytów potterowych jest myślodsiewnia. Odzyskiwanie, oglądanie wspomnień zawsze wydawało mi się takie delikatne, zwiewne (to pewnie między innymi przez ich strukturę - mgiełkową). Scena napisana tak... z dreszczykiem. Biedna Kireczka, łoj biedna! Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie.

Podsumowanie
Podobuje się. Bardzo. Oryginalne, z jajem, spójne mimo podziału na części, wzbudza emocje.
Pełen podziw dla Szefowej.
Czekam na dalsze porcje, bo już zdąrzyłam zgłodnieć. A najbardziej ciekawa jam losów agenta Lupowa. Później Grossa i Kireczki, o którą bardzo się martwię (oby niepotrzebnie).
(kłania się Szefowej)


Ostatnio zmieniony przez blaidd dnia Nie 0:55, 05 Mar 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Nie 0:27, 05 Mar 2006    Temat postu:

Ech, niech ja się tylko dorwę tym rosyjskim sukinkotom do tyłków! Za Kirę!

*robi słodkie oczy*

Bo dorwę się, prawda? Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:23, 05 Mar 2006    Temat postu:

Ooooch, biedna, dzielna Kira! Trzymaj się towarzyszko... khem...
Że ja nic nie wiedziałam! Nowe Pierożki, no no, Szefowa nabiera tempa xD
Ja chcę Seva-Grossa xD
I coraz bardziej lubie panią Puszkinową...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Nie 12:29, 05 Mar 2006    Temat postu:

Lubię Miszę! Pierogi to jedyne miejsce, gdzie mamy facetów... Smile A Miszę lubię. Pierożki pycha, trzymam kciuki za dzielną Kirę. Bądź twarda, stara! Nie daj się!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Nie 13:37, 05 Mar 2006    Temat postu:

Pierożki sporzyłam i to w zatrwarzajacej ilości wszystkich. Jednak tak mi smakowa, że z przyjemnością zjadłabym kolejną porcję.
Ubranie postaci z kanonu w rocyjskie ciuszki? To tylko Tobie mogło wyjść. Nawet nie będe sie rozwodzic nad kazdym wątkiem, powiem, że wszystko jest cudne. Najbardziej podoba mi się obrsadzanie Lunatyczek w opowiadaniu. Tylko Ory jako fanatyczki nie mogę sobie wyobraźć. Cud - miód - ultra marynata. Pełna podziwu i zachwytu pokornie się kłaniam.
<ustawia ołtarzyk i bije pokłony>

Ach, cóż, fanatyzm nie zawsze się objawia AŻ tak widocznie Wink Czcijmy towarzysza Trockiego i towarzysza Lenina! Koniec z kapitalistycznymi świ... ludźmi... Wink
Orora


Postaram się oswoić z tą myślą!Smile Kira jestem z tobą. Trzymaj się!


Ostatnio zmieniony przez Zaheel dnia Nie 19:10, 05 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Nie 19:03, 05 Mar 2006    Temat postu:

*Meg z ustami "na karpia" siedzi przed monitorem*
Kira. Jestem z Tobą. Trzymaj się i nie daj się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atra
lunatykująca wampirzyca



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1434
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: komoda

PostWysłany: Czw 0:26, 06 Kwi 2006    Temat postu:

dlaczego ja tego wcześniej nie przeczytałam?
To jest boskie! Hekate - jesteś genialna, cudowna i wybitnie utalentowana. Ja chce jeszcze!

A będę ja? proszeproszeproszeprosze! Mmmmyyyy?

Ps: Wparcie duchowe dla Kiry!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 19:31, 06 Lip 2006    Temat postu:

Prawdopodobnie nikt już nie pamięta do końca o co właściwie chodziło w pierogach - moja wina, moja bardzo wielka wina! Proponuję jednak chętnym, żeby przejrzeli poprzednie części, bo niniejszym ogłaszam wznowienie opowiadania! A-ha, Joan, chyba zrobiłam z ciebie czarny charakter. Wybacz, to nic osobistego Wink


28 IV


Odkąd w toruńskim mieszkaniu konspiracyjnym zamieszkał Heinrich Gross, Ceres nie miała żadnych problemów z aprowizacją. Z początku trochę dziwnie się czuła, widząc na stole frykasy w rodzaju bananów i pomarańczy, ale szybko się do tego przyzwyczaiła, bo człowiek zwykle do dobrego przyzwyczaja się w błyskawicznym tempie.
Kiedy po raz pierwszy Gross wrócił do domu z plecakiem pełnym owoców południowych, Ceres przystawiła mu do głowy pistolet i grzecznie zapytała z kim współpracuje. Na mrukliwą odpowiedź, że z panią ze sklepu spożywczego na ulicy Szczytnej, parsknęła śmiechem i odłożyła pistolet na miejsce.
- Ty nie jesteś zdrajcą, tylko kompletnym świrem – skwitowała. – Szkoda na ciebie dobrych nabojów.
- Mniemam, że starasz się być niemiła – zgrzytnął zębami, wykładając owoce na stół. – Jak mi nie ufasz, to chodź ze mną do miasta. Sama się przekonasz, że wszystko można załatwić, jeżeli ma się odpowiednie podejście i odrobinę sprytu.
- Nawet wrodzony urok osobisty, którego pechowo jesteś pozbawiony, nie pomógłby ci w zakupie pomarańczy – Ceres uśmiechała się zgryźliwie. Od wielu miesięcy pełniła zaszczytną funkcję aprowizorki i doskonale orientowała się we wszystkich, sklepowych zawiłościach. Wiedziała, na przykład, że w sklepie pani Koterskiej nawet cudotwórca nie dostrzegłby niczego, poza octem i sznurowadłami. Dla tej kobiety banan był taką samą abstrakcją, jak literatura. Nie umiałaby go rozpoznać nawet wtedy, gdyby jej spadł na głowę i nabił potężnego guza. Nic dziwnego, że zapewnienie Grossa, że właśnie u pani Koterskiej kupił owoce, wzbudziło tak chichotliwą reakcję.
- Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie – stwierdziła Ceres, opowiadając towarzyszkom broni o tajemniczych znajomościach brytyjskiego agenta. – Toż to brzmi jak powieść fantastyczna!
- Za to owoce smakują całkiem realnie – Hekate chwyciła kolejną mandarynkę i bez skrupułów pozbawiła jej skórki. – Nie wiem jak on to robi, ale szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi. W końcu najważniejsze są efekty, no nie?
- Nie – w głosie byłej aprowizatorki zadźwięczała uraza. – Ja tego tak nie zostawię!
Kto wie, może przeważyła urażona ambicja, a może zwykła ciekawość – w każdym razie któregoś ranka Ceres wyruszyła wraz ze znienawidzonym Grossem na podbój miejskich sklepów i sklepików. Wkrótce przekonała się na własnej skórze, że facet, którego uważała za nieudacznika (w końcu dał się złapać magicznym służbom na tak banalny fortel!) jest mistrzem zakupów i nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Kilometrowe kolejki sterczące przed ladą same kurczyły się na jego widok, a sprzedawczynie były chorobliwie wręcz miłe, jakby ktoś trzymał je nad przepaścią i obiecał, że puści wolno, jeżeli zaraz nie podadzą najapetyczniejszego kąska.
- No dobrze, niech ci będzie – zgodziła się niechętnie, gdy maszerowali Szeroką w kierunku sklepiku pani Koterskiej. – Jesteś dobry w te klocki. Całkiem ładny kawałek kurczaka. I parówki. Dawno nie jedliśmy parówek. Nie sądziłam, że można je dostać w kiosku.
Gross podniósł brwi do góry, ale nadal milczał jak zaklęty. Najwidoczniej upajał się swoim tryumfem.
- Ale to nie wyjaśnia jeszcze kwestii owoców – Ceres nie zamierzała dać za wygraną. – Tam przecież... sznurowadła. Sznurowadła nie przypominają bananów.
- To niesamowite, że tak mało wiesz, chociaż mieszkasz w tym mieście już od dwóch lat – Gross nie zamierzał łagodzić ironicznego tonu. – Sznurowadła mają ZADZIWIAJĄCO wiele wspólnego z bananami. Słuchaj, nie wydaje ci się, że ta dziewczyna w eleganckim płaszczu wygląda cokolwiek podejrzanie?
Ceres dyskretnie się obejrzała i... i nagle wszystkie klocki zaczęły do siebie pasować. Świat zwolnił na chwilę, tak, żeby można go było dokładnie zbadać, a potem równie gwałtownie wrócił do poprzedniego stanu. Wszystko było tak pewne i oczywiste, tak podręcznikowe, że Ceres na chwilę zabrakło tchu. Nie na długo jednak.
- W nogi! – krzyknęła, celując torbą z parówkami w niewinnie wyglądającego staruszka, który właśnie szeptał pod nosem bezróżdżkowe zaklęcie ataku. – Gross!
Agentowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Błyskawicznie odepchnął kobietę, która usiłowała mu utrudnić ucieczkę, po czym ruszył w ślad za Ceres, żałując przy tym, że nie ma przy sobie Wybuchowych Miętówek.
Ulica w nienaturalnie szybkim tempie całkowicie się wyludniła. Skrzypiały tylko drzwi prowadzące do sklepów i do kamienic – Torunianie doskonale wiedzieli, co należy robić w podobnej sytuacji, nie raz widzieli takie widowiska i przestali się czemukolwiek dziwić. Po prostu udawali, że poza własnym nosem absolutnie nic ich nie obchodzi, a już w szczególności są głusi i ślepi na wszelkie objawy niezwykłości. O pewnych sprawach po prostu lepiej jest nie wiedzieć.
Ceres nie była mistrzynią w biegach przełajowych, ale niebezpieczeństwo dodało jej skrzydeł. Zupełnie intuicyjnie skręciła w uliczkę prowadzącą do ruin zamku krzyżackiego, zbaczając tym samym z pierwotnej trasy. Labirynt kamienic i podwórek był jej sprzymierzeńcem. Miała tylko nadzieję, że Gross biegnie za nią – nie mogła odwrócić się, żeby to sprawdzić, bo nie było na to czasu. Jeszcze chwile wcześniej słyszała jego charczący oddech, ale potem wszystko zagłuszyły uderzenia jej własnego serca, które najwyraźniej domagało się odpoczynku.
Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała skorzystać z planu awaryjnego. Oczywiście zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie grozi każdemu członkowi tajnej organizacji, ale jednocześnie wmawiała sobie, że przecież wszystko musi się dobrze skończyć. Dlaczego? Ot naiwne rozumowanie! Z tej prostej przyczyny, że przecież byli po tej dobrej stronie i walczyli ze Złem. A Zło powinno być na tyle uprzejme, żeby dać się pokonać. Tymczasem sprawy potoczyły się całkiem inaczej i nie miały nic wspólnego z baśnią o dzielnym rycerzu walczącym ze smokiem. Plan awaryjny, ta mglista zjawa, której nikt nie chciał brać na poważnie, nagle stał się jedyną drogą ocalenia.
Ruiny były już w zasięgu jej wzroku. Ostatnią resztką sił wbiegła na ich teren i zniknęła między fragmentami muru, które mogły stanowić świetną ochronę. Potem wystarczyły jeszcze dwa susy i miała przed sobą niewinnie wyglądające wejście do podziemi. Nikt z turystów nie mógł wiedzieć, że poza krótkim odcinkiem udostępnionym do zwiedzania, było coś jeszcze. Ceres jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że podziemne korytarze ciągną się kilometrami i prowadzą hen za Wisłę, aż do Zamku Dybowskiego. Nie każdy jednak mógł się tam dostać, bo potrzebne było do tego celu specjalne hasło-klucz, dzięki któremu pryskała iluzja i wejście do właściwych podziemi stawało się rzeczywiste.
Ostrożnie wyjrzała zza muru wypatrując Grossa albo pogoni. Wszędzie jednak panowała całkowita cisza, jakby nawet wróble zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji i z tego powodu zrezygnowały z ćwierkania. Brytyjski agent musiał pobiec inną drogą, albo został schwytany. Nie było innej możliwości, bo gdyby biegł za Ceres, nawet z pewnym opóźnieniem, to musiałby już dotrzeć do ruin.
- Niech to szlag! – mruknęła dziewczyna. – Jak go znowu zgubimy, to nam szefostwo łby pourywa... Właśnie. Szefostwo...
To nie była zwykła nagonka magicznych służb, trzeba było wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. W tym wszystkim musiało tkwić coś więcej i dlatego Ceres zaczęła się martwić nie tylko o Grossa, ale i o swoje towarzyszki, które zostały w kamienicy przy ulicy Most Pauliński. Czuła podskórnie, że mają poważne kłopoty, może nawet większe niż ona sama. Czas pokazał, że jej intuicja nie rozminęła się z prawdą.
Gdzieś w niedalekiej odległości rozległ się dźwięk, który niebezpiecznie kojarzył się z magicznym wybuchem o potężnej sile. Ceres wiedziała, że rozsądek nakazuje natychmiastowe zaszycie się w podziemiach, ale postanowiła jeszcze trochę poczekać na Grossa, który - co za brzemienne w skutki niedopatrzenie! – nie był wtajemniczony w plan awaryjny.
- Tylko jak go ściągnąć do ruin? – szare komórki pracowały tak intensywnie, że Ceres niemal słyszała ich zgrzyt. Maszyneria wewnątrz czaszki i tym razem zadziałała prawidłowo, bo rozwiązanie bardzo szybko pojawiło się na horyzoncie. Mówiąc precyzyjniej – przyfrunęło, gdy tylko Ceres gwizdnęła w piszczałkę, z którą nigdy się nie rozstawała. Człowiek nie usłyszałby żadnego dźwięku i uznałby, że to kompletnie bezużyteczny kawałek drewna, ale skrzydlaci władcy toruńskiej starówki od razu zrozumieli, że ich przyjaciółka potrzebuje natychmiastowej pomocy. Ogromny gołąb o lśniącym, grafitowym upierzeniu pojawił się z nikąd – kto wie, może opanował podstawy teleportacji - i przycupnął na kawałku ceglanego muru.
- Grochołazie, znowu potrzebuję pomocy – powiedziała cicho. – Nie wiem jak ci się odwdzięczę za to wszystko, co dla mnie robisz, ale... Wiesz przecież, że od Grossa piekielnie dużo zależy...
Ptak zagruchał uspokajająco, nie trzeba mu było tłumaczyć, co powinien zrobić. Po prostu rozwinął skrzydła i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ceres znowu została sama i zrobiło jej się bardzo nieprzyjemnie, bo nigdy nie przepadała za pełnym nicnierobienia oczekiwaniem. Gdy cała była zaangażowana w jakieś działanie, to czuła się znakomicie, bo wiedziała, że wszystko zależy wyłącznie od niej. Tym razem musiała zdać się na spryt gołębia i na instynkt samozachowawczy człowieka, który zamiast sznurowadeł widzi banany. Nic dziwnego, że jej niepokój sięgnął zenitu i zaczął przeobrażać się w czystą irytację.
Po kilku wiekach, które w rzeczywistości okazały się niecałym kwadransem, na żwirowej ścieżce prowadzącej do ruin zachrzęściły kroki. Ceres odruchowo zacisnęła palce na różdżce, chociaż w starciu z wyszkolonymi tajniakami taka broń wcale nie byłaby przydatna. Działała chyba tylko i wyłącznie jako uspokajacz, jej chłodny trzonek dodawał odwagi.
- Ceres? – słysząc znajomy głos dziewczyna odetchnęła z ulgą. To był Gross. Król gołębi nie zawiódł, wykonał swoje zadanie.
- Tu jestem – syknęła. – Gdzieś ty się podziewał, co? Już myślałam, że ZNOWU dałeś się złapać...
Gross dyszał ciężko, ale jego ciemne ślepia ciskały błyskawicami.
- Musimy skorzystać z wariantu B – ciągnęła dalej. – Jak przestaniesz charczeć, to zejdziemy niżej i spróbujemy dostać się do podziemnych korytarzy. Trzeba się zwijać z miasta, coś jest ewidentnie nie w porządku.
- Naprawdę? – zironizował natychmiast. – A ja myślałem, że u was w Toruniu takie gonitwy uliczne, to chleb powszedni...
- Nie bardzo – udała, że pojęcie ironii zna jedynie ze słownika. – Najchętniej przedarłabym się teraz do naszej bazy, żeby sprawdzić co w trawie piszczy, ale to byłoby chyba przegięcie. Znając życie kamienica jest obstawiona od piwnic po strych. Cholernie mnie denerwuje, że nie wiem o co w tym wszystkim chodzi!
- Wydaje mi się, że gdzieś już widziałem tę dziewczyną w płaszczu... – mruknął Gross. – Tylko za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie.
- To lepiej sobie przypomnij, byłoby się o co zaczepić – odparła. – Możesz wstać? Dobrze. W takim razie chodźmy, nie możemy tu dłużej zostać.
Ceres nie powiedziała Grossowi, że Podziemia wcale nie są bezpiecznym sposobem na opuszczenie miasta, chociaż w ich przypadku – jedynym. Zachowała swoje obawy dla siebie nie z troski o słabe nerwy towarzysza, ale przede wszystkim dlatego, żeby samej siebie przesadnie nie zdenerwować. Poza tym doszła do wniosku, że kogokolwiek, czy cokolwiek spotkają w korytarzach, to na pewno lepiej na tym wyjdą niż na pogawędce z przedstawicielami tajnych służb. Trzeba było zmusić się do pozytywnego myślenia, a optymizm niekoniecznie lubi towarzystwo nieuzasadnionych obaw.
- Jak się tam dostaniemy? – Gross kulał lekko, widać biegi nie wyszły mu na zdrowie.
Ceres uśmiechnęła się z wyższością i dziabnęła różdżką jedną z cegieł.
- Pax vobiscum! – powiedziała, a w ścianie posłusznie zmaterializowały się masywne, rzeźbione drzwi. Wystarczyło tylko nacisnąć klamkę.

*

Gdy tylko za Ceres i Grossem zamknęły się drzwi, Hekate udała się na swój ulubiony stryszek, który pełnił też rolę biura i ośrodka koordynacji. Czekało na nią mnóstwo pracy – monotonia ostatnich miesięcy kompletnie wybiła ją z rytmu, więc na nowo musiała przyzwyczajać się do swoich obowiązków. Nie był to proces zbyt przyjemny, ale niestety, jak najbardziej konieczny. Po tym, jak w Toruniu pojawił się Heinrich Gross, nie było dnia bez połączenia połowicznego, albo gołębiej poczty. Hekate miała wrażenie, że nagle znalazła się w samym centrum życia konspiracyjnego i nie bardzo wiedziała, czy ma się z tego powodu cieszyć, czy też nie. W gruncie rzeczy peryferyjność dotąd wcale jej nie przeszkadzała, to było bardzo wygodne położenie. Nikt się nie wtrącał, bo nie istniała taka potrzeba. Toruń nie był najważniejszym ośrodkiem magicznej opozycji, większe afery zwykle go omijały, więc można tu było żyć w miarę spokojnie. Nawet przedstawiciele wrogich służb bywali bardziej tolerancyjni i – przy pomocy odpowiednio brzęczących środków – można się było z nimi dogadać.
Wszystko zmieniło się radykalnie, odkąd Wielka Brytania na poważnie zaangażowała się w walkę z Kamienną Armią. Przybycie Grossa tylko dolało oliwy do ognia – Hekate mogła zapomnieć o pędzeniu bimbru i wieczorkach karcianych. Chcąc nie chcąc musiała dać się wtłoczyć w tryby potężnej machiny wywiadowczej, której serce biło Londynie. Skończyły się błogie czasy letargu, zaczynała się prawdziwa wojna.
Już na schodach Hekate zorientowała się, że coś jest nie tak. Teoretycznie wszystko wyglądało zwyczajnie, ale szefowa komórki konspiracyjnej nie dała się nabrać na ten pozorny spokój. Nauczyła się całkowicie ufać swojej intuicji, a w tamtej chwili wyraźnie słyszała wewnątrz czaszki sygnał alarmowy – uważaj, ktoś się tu czai i raczej nie ma przyjaznych zamiarów!
Była w połowie drogi między trzecim piętrem, na którym znajdowało się konspiracyjne mieszkanie, a strychem. Przez chwilę wahała się, w którą stronę powinna ruszyć, ale rozsądek podpowiedział jej, że w pobliżu mieszkania z pewnością już na nią czekają. Dlatego w błyskawicznym tempie pokonała kilkanaście schodów i wpadła na strych, zatrzaskując za sobą drzwi. Zamarła w oczekiwaniu – przez chwilę nic się nie działo, ale potem usłyszała na korytarzu wyraźne kroki. Intuicja i tym razem jej nie zawiodła, najwidoczniej mieszkanie wreszcie „wpadło”, a bezpieka urządziła nagonkę. Enfer, która została w swoim pokoju, nie miała żadnych szans.
- Cudownie – Hekate policzyła w myślach do dziesięciu, żeby nie wpaść w panikę. – Tego tylko brakowało.
Wiedziała, że w takiej sytuacji trzeba działać racjonalnie, na zimno. Wszystkie zasady, które wbijano jej do głowy podczas szkolenia, nagle wróciły na właściwe miejsce i były gotowe do zrealizowania.
Rzuciła zaklęcie blokujące drzwi – nie było trwałe i nie mogło powstrzymać wrogów na dłużej niż pięć minut, ale nie potrzebowała więcej czasu. Przede wszystkim musiała zdematerializować wszystkie dokumenty zarejestrowane na specjalnej taśmie, przypominającej wstążkę do przewiązywania prezentów. Ona sama, Hekate, oficer konspiracyjnego podziemia, nie była ważna, liczyła się całość, a całość zależała od prawidłowo zrealizowanych procedur.
- Niszczenie – wyszeptała, kierując zabójczy prąd energii na Taśmę Zapisu. Słyszała wyraźnie, że kilka osób bezskutecznie walczy z drzwiami wejściowymi.
- Niszczenie! – powtórzyła, bo za pierwszym razem głos jej zadrżał i dokumenty nie zdematerializowały się całkowicie, pozostawiając swój niewyraźny, ektoplazmatyczny odpowiednik. Dopiero druga próba zakończyła się sukcesem.
Miała jeszcze dwie minuty, które zamierzała z pożytkiem wykorzystać. Zamiast myśleć o ucieczce, która i tak skończyłaby się fiaskiem, rzuciła się w kierunku urządzenia do połowicznych przenosin. I ono mogłoby zdekonspirować całą organizację, ponieważ sprawni technicy bez trudu zorientowaliby się z kim toruńscy agenci się porozumiewali. Nie chodziło nawet o Londyn, bo to była sprawa oczywista, ale o Moskwę – nikt nie powinien się dowiedzieć, kto z członków Kamiennej Armii działa na rzecz Antykomunistycznego Porozumienia Państw Europejskich.
Hekate rzucała właśnie kolejne zaklęcie dematerializujące, kiedy drzwi puściły i na strych wpadła czwórka uzbrojonych po zęby ludzi.
- Powstrzymać ją! – zażądała stanowczo dziewczyna, wyglądająca jak żołnierz-najemnik. Hekate nie walczyła, bez protestu dała się skrępować. Wykonała to, co miała wykonać, wszystkie niebezpieczne materiały zniknęły w oparach nieistnienia. Wysiłki dwóch mężczyzn w granatowych kombinezonach na nic się nie przydały, bo urządzenia przenośniczego nie można już było odzyskać. Zaklęcie zadziałało w ostatniej chwili. Hekate nie mogła powstrzymać uśmiechu pełnego satysfakcji, który jednak szybko zamarł jej na wargach, gdy wreszcie poznała kim jest jej przeciwniczka.
- Joaśka?! – w głosie konspiratorki zabrzmiała rezygnacja, czy może raczej śmiertelny smutek. – To ty... z nimi...?
- Świat jest pełen niespodzianek – zaśmiała się dziewczyna nazwana Joaśką, którą do tej pory Hekate uważała za członka zaprzyjaźnionej organizacji partyzanckiej. – Jak widzisz, zmieniłam front. Jestem najemnikiem, idę tam, gdzie lepiej płacą. Nie bierz tego do siebie, to nic osobistego. Chłopcy, wracamy do bazy!
Hekate milczała jak zaklęta podczas transportu do podziemnego więzienia. Nie powiedziała ani słowa, gdy przydzielano jej pasiaste ubranie, ani nawet wtedy, gdy przyniesiono porcję czarnego chleba. Dopiero, gdy strażnicy zniknęli z horyzontu, a ona została sama w ciasnej celi, milczenie przeobraziło się w zwierzęcy skowyt.
Niestety, nie tak łatwo rozbić sobie głowę o kamienną ścianę.


cdn


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 22:29, 23 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Czw 21:02, 06 Lip 2006    Temat postu:

Sheisse Liebe Gott!

A niech mnie... Co za dzień. "Słoneczko Slytherinu" - reaktywacja, "Ruskie Pierogi" - reaktywacja... rozpieszczacie nas dzisiaj.

No, i rozpracowałaś mnie, Szefowo Very Happy. Zwłaszcza z tym niezadowoleniem, że kiedy ktoś jest lepszy ode mnie w tym, co robię. I zwiewaniem. Bo to:

Cytat:
Ceres nie była mistrzynią w biegach przełajowych, ale niebezpieczeństwo dodało jej skrzydeł.


To jest całkowita i absolutna prawda. Miałam 2 z biegów, ledwo zaliczone, ale nikomu jeszcze nie udało się mnie złapać, kiedy przed nim zwiewałam.

Genialne. A Jo... nie wiem, czy to prawda, czy sabotaż, ale... heh, ona jest taka realisztyczna. Najemnik? Bardzo w jej stylu, choć szczerze wątpię, czy polskich sowietów byłoby na nią stać. Very Happy

No i Snape... to jest Gross. Mistrz zakupów. (mówiąc szczerze, nigdy nie byłam dobra w te klocki, nie umiem się targować) Cecha zaiste godna Mistrza Eliksirów. I Stare Miasto w tle...

Jedyne, co mnie martwi, to fakt, że juz skończyłam czytać.

A poza tym, pamiętam praktycznie całą intrygę. Ogólnie, ale łapię, o co chodzi. Cool
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Pią 10:40, 07 Lip 2006    Temat postu:

Hekate jesteś wielka. Nareszcie powróciłaś z następną porcją Pirożków. Intrygi jeszcze nie zapomniałam. Wszykiego co dobre się nie zapomina.
Zawsze myślałam że Cereska lubi Snape, a tu taka odmmiana. Może się jeszcze do niego przekona i to nie tylko na robienie zakupów. Ale i tak nic nie pobije król gołębi.
Tylko, co się stanie z Hekate jak wpadła w łapy Kamiennych. Jeszcze w dodatku Joan. Najgorzej ujżeć swojego nie doszłego przyjaciela jako wroga. Mam nadzieję, że szybko dowiemy się, co dalej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pią 12:05, 07 Lip 2006    Temat postu:

Pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie. Fantastyczny odcinek. Joan mnie zdumiała, a o Hekatkę się martwię. No i pan Gross w towarzystwie Cerere - duet, jakich mało! Szefowo, mam olbrzymią nadzieję, że tym razem nie każesz nam tak długo czekać na kolejną część Wink Niech żyją Pierożki!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hec
moderator avadzisty



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 1449
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: na północ od chatki 3ech świnek

PostWysłany: Pią 14:15, 07 Lip 2006    Temat postu:

Ajaja, kurczę, Hekate, ja tu nie zaglądałam od wieków- dokładniej od stycznia. Nie wiem jak mogłam przeoczyć nowe Pierogi! No, ale teraz nadrobiłam, przeczytałam i...utwierdziłąm się w przekonaniu, ze nikt tak fantastycznie nie pisze historii szpiegowskich! Mogłabyś zostać szefową komórki propagandowej w jakimś komunistycznym kraju- cuuudnie ci te Pierożki wychodzą. I chocioa nadal nie pamiętam o co chodzi, to mimo wszystko jestem zaintersowana. Odcinki są tak porywające, ze wcale nie odczuwam potrzeba uświadomienia sobie kierunku, w jakim Pierogi zmierzają. Wystarczy, żeby się nie kończyłySmile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin