Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Być człowiekiem [HP]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Nie 20:17, 05 Lis 2006    Temat postu:

Hekaciu droga! Ale z Ciebie "perszing"! Nie przypuszczałam, że komentarz będzie na gorąco, DZISIAJ - bardzom zaszczycona i ukontentowana Very Happy

Jeśli chodzi o czytanie na ekranie monitora... cóż, zawsze lepiej w wersji analogowej - przynajmniej ślepka nie bolą, i jakoś tak bardziej książkowo. Ja odeszałm już co prawda od tego, bo tuszu marnować mi się nie chce, ale faktycznie lepiej trafia do mnie tekst na papierze spisany, niż ten wyświetlany... Czyżby jakieś "złe fluidy"?

Fajnie, że podobał się odcinek - co ciekawsze pisany w środku lata (dość specyficzne uczucie opisywać Boże Narodzenie podczas wakacji).
Och tak, myślę, że Remus z Severusem, gdyby tylko sie postarali, mogliby być dośc ekscentryczną parą przyjaciół - przyjaciół?. No, może raczej kumpli - i chyba bardziej w dorosłym życiu Wink

O, o,o! (prawie jak :"Yes, yes, yes ") Takie wyłuszczanie błędów, proszę! Wszystko jak na dłoni i widać o co biega.

Błędy poprawię.

Jestem wniebowzięta tak szybką odpowiedzią- taka miła niespodziewanka dzisiaj! Teraz będzie chwilowa odsapka... weekend się kończy i do roboty trza iść!
Ale pozostawiasz mnie w świetnym humorze, szefowo! Aż chce sie dalej tworzyć! Very Happy

Z przyjemnością przeogromną!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:52, 12 Lis 2006    Temat postu:

Smagliczko, przez "Być człowiekiem" straciłam godzinę nauki... ale... nie żałuję...
W któymś odcinku mignęła mi 'wierza', ale nieważne...
przepraszam, nieskładnie, ale...
Coraz ogromniejszą ochotę mam go przytulić i pocieszyć, jej... Odcinek z grą świetny, Remus, Albus(!!!), Severus - ech...
nie wiem, co napisać
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pon 15:01, 13 Lis 2006    Temat postu:

Od razu przyznaję, że na razie przeczytałam tylko pierwszą część. Nie miej jednak wątpliwości, Smagliczku, że przeczytam całość. Severus, Remus i Albus - Trójkąt Idealny, jeśli chcecie znać moje zdanie. Ukazałaś ich fantastycznie: Remmy mojszy, Sever mojszy, Albus - megamojszy! No i te relacje między nimi... opisy takich zagadnień koHam! Stokrotne i absolutne gratulacje Smile To opowiadanie jest fantastyczne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Pon 18:31, 13 Lis 2006    Temat postu:

Nie macie pojęcia jak mi miło... i sama nie wiem, co napisać teraz. Powiem tak: przez "Być człowiekiem" inne, teoretycznie ważniejsze rzeczy zeszły na dalszy plan - to opowiadanie mnie uzależniło! Nie mogę się powstrzymać, by codziennie czegoś nie dopisać... Czy autor może być niewolnikiem własnego tworu?? Wygląda na to, że tak.

Dziękuję, za słowa pełne sympatii. Ach i za znajdowanie takich kwiatków jak nieszczęsna "wierza". Cóż, każdemu się zdaŻy - mój Word w pewnej chwili odmówił sprawdzania pisowni i w ogóle się posypał, więc redagowałam w WordPadzie i takie tego efekty... Razz A raczej kurza ślepota winna.

Następny odcinek będzie... pfff... jakoś w tym tygodniu, może. Czytać należy na spokojnie, więc nie śpieszmy się... jest czaaaas.

Wracając jeszcze do wspomnianego przez Hekate "Psałterza Wrześniowego" - heh, ja zrobiłam eksperyment (bo już nabyłam owe cudeńko) i spróbowałam pisać, słuchając tego w tle.

Nie da się. To pewnie dlatego, że gdy słucha się "Psałterza", absorbuje on większość uwagi i angażuje większość emocji - stąd moje palce błądziły po klawiaturze, nie potrafiąc przełożyć na znaczki tego, co chciałam przekazać.

Nie słuchajcie "Psałterza" pisząc. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 15:31, 16 Lis 2006    Temat postu:

Rozdział długaśny, rozdział nieco inny, rodział, który domagał się napisania odkąd przeczytałam 6 tom. Mam nadzieję, że Severus się nie obrazi...



ROZDZIAŁ 6



Nigdy nie były szczęśliwe…
25.XII.1993


Nie tylko Lupin pogrążył się we wspomnieniach. Snape również, wróciwszy do swoich kwater, mimo wszystko zmuszony był przeanalizować to, co wilkołakowi powiedział. Czy naprawdę nie miał nigdy w życiu wesołych świąt? Rozmyślając o tym, doszedł do wniosku, iż faktycznie było to prawdą. W dzieciństwie jego rodzinne święta ograniczały się do obiadu w sztywnej, napiętej do granic możliwości atmosferze, która daleka była od bożonarodzeniowej. Na pewno nie były to wesołe chwile. Tym bardziej, że miały sprawiać właśnie takie wrażenie. Severus nienawidził sztuczności, a dobrze wiedział, że wszystko, co odgrywało się w ponurym saloniku, było aż do bólu nieprawdziwe.

Podszedł do sekretarzyka i wyciągnął z szuflady tekturowe pudełko. W środku znajdowało się kilka fotografii. Właściwie sam nie wiedział, po co wciąż je trzymał – przecież nienawidził sentymentalnych pamiątek. Ale te, z niewiadomych przyczyn, zachował: grupowe zdjęcie „Slytherin '72” – żywiołowy tłumek pierwszorocznych studentów, pokazujących za plecami kolegów głupie miny i doprawiających innym różki. I Severus stojący w samym rogu, jakby chciał uciec z fotografii. Był jeszcze portret z rozdania dyplomów, przedstawiający ciemnowłosego młodzieńca, który uśmiechał się drapieżnie – nie wiedział jeszcze, jak wielki błąd popełnił…

Wśród pożółkłych fotografii znalazły się także dwie, dość nietypowe – postacie nie poruszały się na nich. I dobrze. Przynajmniej nie sprawiały wrażenia żywych, przez co łatwiej było na nie patrzeć. Jedna z fotografii była przerwana przez środek. Przedstawiała wyłącznie czarnowłosą kobietę w zaawansowanej już ciąży, ubraną w ślubną suknię. Uśmiechała się promiennie, ściskając w dłoniach bukiet kwiatów. Na drugiej, mugolskiej fotografii uwiecznione zostały trzy osoboy: mniej więcej trzyletni chłopiec, który trzymał w ręku rozpuszczającego się loda, młoda kobieta w letniej sukience i obejmujący ją w tali, szczupły, czarnowłosy mężczyzna. Z pozoru normalna, kochająca się rodzina. Cóż za kłamstwo! Severus nienawidził tego zdjęcia – pewnie właśnie dlatego go nie wyrzucił… A może dlatego, że stanowiło jedyny dowód na to, że w swoim dzieciństwie miał jednak kilka wesołych chwil, a matka zdawała się być szczęśliwa, chociaż na początku swego małżeństwa. Niestety, jej szczęście szybko się rozwiało.

Jego ojciec był mugolem, co gorsza takim, który lubił zaglądać do kieliszka. Severus już jako mały chłopiec przekonał się, że w jego rodzinie brakowało wielu rzeczy. A pierwszą z nich, od której zależy wszystko inne, była miłość. Ojciec nie kochał matki, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. No, bo jak można wytłumaczyć fakt, że znęcał się nad nią psychicznie… a niejednokrotnie także fizycznie? Matka, wychodząc za niego, nie powiedziała mu, że jest czarownicą. Dopiero później, jak Severus się urodził, prawda wyszła na jaw. Jednak ojciec nie odszedł od nich, jak zwykli to robić niemagiczni, gdy dowiadywali się tak szokujących ciekawostek o swoich partnerach, lecz został.

Teoretycznie byli rodziną, lecz Severus nigdy nie odczuł, że ojciec darzy go jakimkolwiek innym uczuciem, prócz złości i niechęci. Nie tolerował żadnych wzmianek o magii, a fakt, że jego jedyny syn był czarodziejem, doprowadzał go do szału. Chciał mu wybić te „bzdury” – jak zwykł to nazywać – z głowy, i chyba uznał, że najlepszym na to sposobem, jest dosłowne potraktowanie tego problemu. Tak, Severus nie raz dostał od ojca po głowie.

Nie był on typem brutala, dopóki nie skosztował alkoholu. Na co dzień bywał po prostu surowy, ale po wódce stawał się niebezpieczny i potrafił wyrządzić dotkliwą krzywdę. A potem przepraszał i obiecywał, że nigdy więcej, że żałuje… Co z tego, jak i tak nie zamierzał się zmienić?!

Gdy pił, należało go unikać dla własnego dobra. Do tego stopnia, że wraz z matką opuszczali dom do czasu, aż nie wytrzeźwiał. Czy Eileen Snape kochała swego męża? Cóż, mówiła, że tak, choć Severus widział w jej oczach stalowy błysk ilekroć pytał ją o przyczyny ich małżeństwa. Była w ich rodzinie jeszcze jedna, dziwna tajemnica – matka pochodziła z szanowanej, magicznej rodziny, ale przez długi czas… praktycznie od urodzenia syna, nie utrzymywała z nimi kontaktu. Unikała tego tematu jak ognia, w związku z czym Severus nie mógł nawet dowiedzieć się, dlaczego nie poznał własnych dziadków. Nie wiedział również, czemu nigdy jej nie pomogli, gdy ojciec wpadał w szał. Przecież – jak to bywa w zwyczajnych rodzinach – rodzice pomagają własnym dzieciom. A matce nikt z pomocą nie przyszedł. Nigdy.

Nadszedł jednak dzień, w którym sama postanowiła zapukać w drzwi swego rodzinnego domu…




…Było Boże Narodzenie 1966 roku. Tobiasz Snape leżał pijany pod świątecznym stołem, zrujnowawszy uprzednio połowę salonu w napadzie niekontrolowanej agresji, skierowanej, jak zwykle, przeciwko swoim bliskim.

Severus nie wiedział, co do tego doprowadziło, bo do kłótni wystarczył byle pretekst. Ojciec przyszedł do domu już po wcześniejszym „śledziku” z kolegami. Niczym praktycznie nie został sprowokowany. Po prostu, coś mu się nie spodobało. To wystarczyło, aby kolejne święta dopisać do długiej listy wydarzeń, o których chciałoby się zapomnieć.

Severus nie miał pojęcia, jak długo jeszcze ojciec krzyczał; zdążył tylko chwycić czapkę i kurtkę i został wypchnięty na zewnątrz. Śnieg zacinał w oczy. Matka płakała. Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że płacze. Zawsze płakała… choć robiła to bezgłośnie. Nie mieli gdzie iść, a do domu wrócić na razie nie mogli. Szli w stronę miasteczka, zostawiając w tyle robotnicze osiedle. Wielki komin fabryki bawełny zdawał się jednak nie oddalać, jakby podążał za nimi krok w krok. Nikt z ponurych przechodniów nie zwrócił uwagi na ponurą kobietę i drepcącego u jej boku siedmioletniego chłopca. Było przecież Boże Narodzenie i wszyscy, którzy mieli z kim je spędzać, już dawno siedzieli przy stołach. Severus patrzył bezmyślnie pod nogi na obślizły bruk. Zima była tego roku wyjątkowo nieprzyjemna – wilgotna i wietrzna. Powoli zaczynało się ściemniać i robiło coraz chłodniej, na domiar złego czuł, że zaczynają przemiękać mu buty od brodzenia w mokrej breji. Mimo iż był zmęczony, nie odezwał się ani słowem. Nigdy się nie skarżył – ojciec przecież „tłumaczył” mu, że mażą się wyłącznie mięczaki. Nie pozwalał na łzy i Severus bardzo szybko nauczył się znosić cierpienie w milczeniu oraz połykać strach. A przynajmniej udawać, że to potrafi. Wiedział jedno: lepiej było słuchać ojca, by nie wyprowadzić go z równowagi.

– M-mam-mo – spytał cicho po godzinie marszu, szczękając zębami z zimna – gdz-dzie my właściw-wie idziem-my?

Kobieta zatrzymała się gwałtownie, jakby to pytanie sprowadziło ją do rzeczywistości, i spojrzała z góry na trzęsącego się syna. Milczała. Najwyraźniej sama nie wiedziała, jaki jest cel ich wędrówki. Severus był wówczas zbyt mały, by prawidłowo zinterpretować wyraz jej twarzy. Wiedział, że nie jest szczęśliwa, lecz nie znał definicji szczęścia „dorosłego” człowieka. Świat dziecka jest nieskomplikowany. Do tego stopnia, że niezwykle szybko zapomina ono o złych rzeczach, gdy na horyzoncie pojawi się przebłysk nadziei. Zapomina, bo nie chce pamiętać.

– Może… m-może już wrócimy? Tata pewnie z-zasnął. – Wargi kobiety niebezpiecznie zadrżały i uniosła rękę, by otrzeć pojedynczą łzę. – Nie płacz… Nie można się smucić w święta!

To infantylne stwierdzenie zdało się pogorszyć sytuację. Ale Severus nie zrozumiał, co też zrobił nie tak. Przecież chciał ją tylko pocieszyć, więc, dlaczego znowu płacze?

Patrzył na matkę, czując się dziwnie winny. Czy to przez niego była taka smutna? Może to przez niego ojciec znowu wpadł w szał? Zabronił mu przecież szperać w jego rzeczach, a on jednak wszedł do komórki. Co prawda niczego nie dotykał… szukał tylko ksiązki, którą ojciec zabrał mu przed miesiącem i zamknął gdzieś u siebie. Mimo że Severus był jeszcze mały, matka pozwalała mu czytać niektóre z poważniejszych lektur, oczywiście w tajemnicy przed ojcem. Severus jednak okazał się mało ostrożny, w wyniku czego wolumin pt. „Czarna i Biała Magia – fakty i mity” został skonfiskowany, co nie obeszło się bez awantury. Może do tej pory się o to gniewała?

Nie wiedział.

Matka zawsze była powściągliwa w okazywaniu uczuć. Rzadko z nim rozmawiała, a gdy już to robiła, mówiła bardzo chłodnym, niemal sztucznym tonem. Nie okazywała mu czułości, nie przytulała… Mimo to, Severus wiedział, że jest dla niej bardzo ważny. Nie było bowiem sytuacji, by nie stanęła w jego obronnie, gdy ojciec zaczynał stosować swoje – typowe dla niego – metody wychowawcze. Zwykle kończyło się to w wiadomy sposób, ale Severus zdążył się już przyzwyczaić do wiecznych kłótni swych rodziców. Zazwyczaj rozchodziło się właśnie o niego lub o korzystanie w domu z magii.

Tylko kilka razy trzymał różdżkę matki w dłoniach, i to zupełnie bez jej wiedzy. Nie zdążył nawet wypróbować najmniejszego zaklęcia, poza tym, nie wolno mu było. Kusiło go… bardzo go kusiło, gdy czuł lekkie wibracje drewna pod palcami, jednak dobrze wiedział, że matka dowiedziałaby się, gdyby z niej skorzystał. Z reguły nie bał się jej tak jak ojca, ale gdy się zdenerwowała, wolał nie być we własnej skórze. Eileen twierdziła, że dopóki nie skończy siedmiu lat ma skupić się wyłącznie na teorii magii i swoich obowiązkach. Nie motywowała tego w żaden sposób, poza jedną odpowiedzią: „Takie zasady panowały u mnie w domu i tak też będę cię wychowywać”. W związku z czym chłopiec z utęsknieniem czekał swych siódmych urodzin, które oznaczały rozpoczęcie praktycznej nauki. Przeczytał już niemal wszystkie książki, jakie dostał od matki (oczywiście poza „faktami i mitami”, które przepadły w komórce ojca) i nie mógł się doczekać, kiedy wykorzysta zdobytą wiedzę.

Tym czasem jednak stał pod zachlapaną szybą sklepowej witryny, w zawierusze, w przemoczonym ubraniu, wpatrując się w czarne oczy kobiety, która, choć jeszcze całkiem młoda, wydawała się być zmęczona i sfrustrowana życiem. Wymykające się spod kaptura kosmyki włosów, opadały smętnie na ramiona, przyklejając się do płaszcza mokrymi strąkami. Blada, pociągła twarz z roku na rok coraz bardziej nachmurzona, teraz wyrażała wyłącznie zagubienie i rozpacz.

Z szaroburych chmur zaczął zacinać śnieg z deszczem. W pobliskich kamienicach, w małych, przytulnych mieszkankach ludzie zasiadali do bożonarodzeniowego stołu. Tu i ówdzie rozbrzmiewały śpiewy.

– Mamo, co robimy? – Chłopiec, wyraźnie już zmarznięty, pociągnął matkę za rękaw.

– Chodź.

Kobieta chwyciła syna za łokieć, ruszając szybkim krokiem z miejsca; w jej oczach błysnęła determinacja. Weszli w ciemny zaułek, gdzie stały metalowe kosze na odpadki i walały się kartonowe pudła.

– Chwyć mnie mocno za rękę. I nie puszczaj, póki ci nie pozwolę.

Severus tylko skinął głową, wykonując polecenie, i już po chwili poczuł, że brakuje mu powietrza. Zacisnął palce na nadgarstku matki, chcąc nie zwracać uwagi na ciężar przygniatający mu klatkę piersiową. Nagle, wilgotne powietrze uderzyło go w twarz; zachłysnął się nim, czując igiełki w płucach. Gdy otworzył oczy, okazało się, że stoją na zaśnieżonym, mokrym cmentarzu.

– Puść – rzekła, a Severus posłusznie puścił jej rękę i rozejrzał się dookoła.

Z lewej strony wznosiło się wzgórze, na szczycie którego majaczył ponury, kamienny bastion. Z prawej natomiast dostrzegł miasto oraz strzelistą wieżę, która majestatycznie górowała nad dachami. Białą iglicę katedry było widać ze znacznej odległości.

– Gdzie my jesteśmy?

– W Sarum. Widzisz to wzgórze? To Old Sarum i pozostałość dawnej siedziby magów. Dla mugoli widoczna jako ledwie zachowane ruiny zamku. Dziś mieszka tu bardzo niewielu czarodziejów, a miasto nazywane jest przez mugoli Salisbury.

– A co się stało? Czarodzieje uciekli z miasta?

Matka uśmiechnęła się do niego blado.

– Dawniej była to osada, założona przez druidów. Następnie Rzymianie zbudowali tu fortecę. W samym królestwie toczyły się liczne walki… nie tylko mugolskie. Czarodziejskie dynastie bardzo interesowały się tymi równinami. Niektórzy twierdzą, że chodziło o jakieś bogactwa, nie wierz w to jednak. Chodziło tylko i wyłącznie o posiadanie Stonehenge na własność – to niezwykłe miejsce magicznej mocy. Ostatecznie zapanował tu ród Amangonsa, jednak niecałe dwieście lat później mocarstwo rozpadło się. A raczej przepadła dynastia, która sprawowała rządy. Czarodzieje zaczęli rozjeżdżać się po świecie, a w mieście osiedlili się w większości mugole i przenieśli je ze wzgórza nad rzekę. Gród opustoszał. Dziś zostały tylko zgliszcza.

– Ale dlaczego opuścili swoje królestwo? Dlaczego pozwolili mugolom rządzić? Przecież chcieli mieć miejsce mocy. – Chłopiec nie dawał za wygraną; każdą opowieść o czarodziejskich dziejach dosłownie spijał z ust matki.

Kobieta milczała przez chwilę, chcąc zapewne ocenić, jak powinna najprzystępniej wyłożyć historię młodemu człowiekowi. Historię, która przez wielu czarodziejów była mocno naginana, a czasami przedstawiana całkowicie niezgodnie z prawdą.

– Pytasz, dlaczego stracili władzę? Właśnie dlatego, że ślepo pragnęli ją sprawować. Chcieli potęgi tylko dla siebie. Rozpanoszyli się na równinach, nie respektując praw rdzennych mieszkańców. Istniały przepowiednie druidów, którzy wieszczyli im upadek, jeśli podążać będą ścieżką żądzy. Jak się domyślasz, nie usłuchali, dlatego też ich dynastia wymarła. Druidzi przebywali na terenach Stonehenge na długo przed nimi, ale mieli szacunek dla mocy… Potomkowie Amangonsa nie mieli go wcale.

– A druidzi nie mogli ich powstrzymać? – spytał zdziwiony, co wyraźnie rozbawiło kobietę.

– Celtyccy kapłani to nie żołnierze. To strażnicy świętej wiedzy. Fakt, że byli doradcami wodzów i królów, nie znaczy, że zmuszali ich do czegokolwiek. Nie mogli, ponieważ składali przysięgę, która nakazywała im brak ingerencji, gdy usłyszeli wyraźną odmowę. Ponadto, czarodzieje z rodu Amangonsa uważali, że tylko ci, którzy są czystej krwi mają prawo do objęcia tronu. Wkrótce takich zabrakło, gdyż wymordowali się nawzajem w walce o przejęcie imperium. Możliwe, że emanacja Stonehenge tylko wzmacniała ich zawiść, co doprowadziło do katastrofy. Ród powoli wymierał, a ci, którzy nie zgadzali się z dyktaturą panujących, po prostu opuszczali Sarum. Wkrótce umarł ostatni prawowity potomek czarodziejskiej dynastii i zapanowała anarchia. Sarum przeszło do historii, a na jego miejsce pojawiło się Salisbury. Oczywiście nieliczni czarodzieje zostali w miasteczku, lecz tylko ci, którzy potrafili współistnieć z niemagicznymi obywatelami. Jednak dzisiejsi czarodzieje, mieszkający tutaj, raczej nie potrafią żyć z mugolami komitywie – zakończyła chłodno, a Severusowi wydało się, że w jej głosie dosłyszał również nutę goryczy.

– A dlaczego tu przybyliśmy? – spytał zachęcony rozmownością matki, lecz jej cierpliwość najwyraźniej się skończyła, bo kobieta obdarzyła go karcącym spojrzeniem.

– Zadajesz zbyt wiele pytań, Severusie. Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.

Chłopiec zamilkł i zwiesił smętnie głowę. Rzadko zdarzało się, by matka opowiadała mu cokolwiek, zwykle musiał to z niej wyciągać, a i tak szybko ucinała rozmowę. Zupełnie, jakby bała się, że powie mu zbyt wiele. Praktycznie nie chciała z nim rozmawiać – dawała mu tylko książki, mówiąc, że tam znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. A jeśli ich nie zrozumie, znaczy, że jeszcze nie dojrzał do wiedzy, którą chce zgłębić.

Po paru minutach doszli do żelaznej bramy zamkniętej na kłódkę; za ogrodzeniem znajdował się zaniedbany odgród i ruiny jakiegoś budynku, praktycznie niewidocznego zza gęstych zarośli. Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno. Kobieta wyciągnęła różdżkę i stuknęła nią w kłódkę, mrucząc cicho jakieś zaklęcie. Nic się nie stało. Spróbowała ponownie; łańcuchy zadzwoniły groźnie, lecz nie opadły. W końcu zirytowana przyłożyła rękę do zardzewiałej skrzynki na listy i rzekła stanowczo:

– Eileen Prince, córka gospodarzy żąda, by jej otworzono!

Dopiero to odniosło oczekiwany efekt – kłódka odskoczyła, a łańcuch sam się rozplątał. Po chwili brama uchyliła się ze zgrzytem, a Severus omal nie krzyknął z zaskoczenia. Zaniedbany odgród gdzieś zniknął, a w jego miejsce pojawiła się malownicza aleja; oblepione mokrym śniegiem lipy wyglądały niczym pokryte białymi kwiatami, na końcu widać było okrągły podjazd i przyczajony wśród krzewów rododendronów dwór. Wnętrze domu było rozświetlone, jakby gospodarze czekali na gości. Kobieta pociągnęła chłopca za rękę. Po chwili stanęli na ganku ozdobionym girlandami ostrokrzewu, a drzwi same się przed nimi uchyliły.

Severus spostrzegł, że po drugiej stronie stało jakieś małe stworzenie – niewiele niższe od niego – owinięte w skrawek bladozielonej zasłonki. Miało śpiczaste uszy i błyszczące, szare oczy oraz popielatą czuprynę. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widział. Ponadto, okazało się, że owe stworzenie potrafi mówić w ludzkim języku!

– Wicher wita panienkę w rodzinnej rezydencji – rzekł stworek skrzeczącym, ale uniżonym głosem i pochylił się, dotykając podłogi swym długim nosem.

Chłopiec nie zdążył jednak otrząsnąć się z szoku, gdyż w holu pojawiła się para gospodarzy. Pierwsza weszła kobieta, która już samym swym widokiem zdawała się mrozić powietrze. Miała jasne, posiwiałe już włosy, spięte w elegancki kok, i oczy równie turkusowe, jak jej suknia z długimi, spływającymi rękawami – rodem nie tej epoki. Obok niej stanął nienagannie ubrany jegomość. Severus pierwszy raz widział podobną szatę – idealnie dopasowany surdut sięgający kolan, z niezliczoną ilością błyszczących guzików – więc zdziwił go trochę wygląd obojga ludzi, którzy pasowali mu na muzealny bal przebierańców. Mężczyzna postąpił krok naprzód i Severus mógł przyjrzeć mu się uważniej. Miał szpakowate, krótko przystrzyżone włosy i zakręcony wąsik. Jednak całą uwagę przykuwały jego oczy – stalowoszare, bezwzględne i przeszywające.

– Odejdź, Wicher – warknął na dziwnego stworka, który momentalnie zniknął z holu. – Kogóż widzę w naszych skromnych progach? – odezwał się chłodnym, pokpiwającym tonem. – Czyżby nasza wyrodna córka zamierzała złożyć nam bożonarodzeniowe życzenia?

Eileen odetchnęła nerwowo i spojrzała ze strachem na własnego ojca.

– Ja… pomyślałam, że… – zaczęła drżącym z emocji głosem, który najwyraźniej chciał ugrzęznąć jej w gardle. – Pomyślałam, że powinniśmy w końcu porozmawiać. Nie dostaje od was żadnych wiadomości. Nawet nie wiem, czy jesteście zdrowi…

– Jak widzisz, mamy się znakomicie – przerwała jej wyniośle jasnowłosa kobieta. – Poza tym już od dawna nie uznajemy cię za członka naszej rodziny, więc nie rozumiem, czemu martwisz się o nasze zdrowie. Ja natomiast chciałabym się dowiedzieć, dlaczego zjawiasz się w naszym domu i przyprowadzasz ze sobą tego bękarta! – fuknęła, wskazując ruchem głowy chłopca, stojącego w cieniu tuż obok jej córki.

Severus spojrzał pytająco na matkę. Nie wiedział, co znaczy ów epitet, domyślał się jednak, że nic przyzwoitego.

– Mój syn nie jest bękartem – odparła cicho, lecz tym razem całkowicie lodowatym głosem.

– Niemalże. Byliście już zaręczeni z Williamem, a ty zaszłaś w ciążę z tym… – czarownica najwyraźniej szukała właściwego określenia, nie skończyła jednak, gdyż córka weszła jej w słowo.

– Daruj, matko, że się wtrącę, ale, po pierwsze, to nie byliśmy zaręczeni, lecz ZOSTAŁAM zaręczona. Poza tym i tak nie wyszłabym za Williama. Nie kochałam go. Po drugie natomiast, czy tego chcecie, czy też nie, nadal jestem waszą córką, a Severus jest waszym wnukiem. Rozumiem, że wyparliście się mnie. Ale połączenie krwi wciąż istnieje, a to dziecko… należy do tego rodu, bo bo płynie w nim nie tylko krew jego ojca, ale i moja. Więzów krwi nie sposób zerwać żadnym zaklęciem.

– Słyszysz? Słyszysz jak bezczelnie się odzywa?! – wybuchła pani Prince, a na jej blade policzki wstąpiły rumieńce. – Zdradziła własną rasę i ma jeszcze tupet wmawiać nam, że syn nędznego mugola należy do naszej rodziny! W dodatku nazwała go twoim imieniem!

– Frigido… pozwól, że spytam o coś naszą córkę – zwrócił się do żony uspokajająco, po czym spojrzał na czarnowłosą kobietę i rzekł: – Twierdzisz, że nie kochałaś Williama. Powiedz, kochałaś w takim razie tego… ach… wybacz, ale nie pamiętam nawet jego imienia.

– Tobiasz. Tak, kochałam go! – powiedziała tonem tak rozpaczliwym, jakby chciała samą siebie przekonać, że to prawda.

Severus spojrzał na matkę z ukosa; wydało mu się, że mimo wszystko w jej głosie dosłyszał nutę świadczącą, że ta miłość – o ile kiedykolwiek istniała – teraz była już martwa. Pan Prince chyba też coś zauważył, bo uśmiechnął się krzywo i spytał z przekąsem:

– I nie żałujesz swojej decyzji?

– Niczego nie żałuję – rzekła twardo, kładąc ręce na ramionach Severusa. – Mam z nim wspaniałego syna.

Starsza kobieta syknęła i pokręciła głową z dezaprobatą, natomiast pan domu obrzucił chłopca uważnym spojrzeniem, przez dłuższą chwilę zatrzymując się na jego twarzy, po czym zerknął na córkę.

– Jest do ciebie bardzo podobny – stwierdził sucho i od niechcenia machnął na niego ręką. – Zbliż się, chłopcze, chciałbym lepiej ci się przyjrzeć.

Severus poruszył się niespokojnie. Chciał spytać matki czy powinien, jednak ta lekko wypchnęła go do przodu, co znaczyło, że się zgadza.

Z wahaniem postąpił parę kroków i wynurzył się z mroku, przystając w bezpieczniej – jak sam uznał – odległości. Nie wiedział, czego mógłby się spodziewać po tym mężczyźnie, którego srogie i nieugięte oblicze zwróciło się wprost w jego stronę. Miał wrażenie, że w jednej sekundzie zdrętwiało mu całe ciało. Szpakowaty jegomość zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, jakby szacował, czy nadaje się do czegokolwiek. Po chwili jego spojrzenie stało się niemal nie do wytrzymania, a Severus skulił się w sobie i zebrał wszystkie siły, by nie zadrżeć.

– Ile masz lat, chłopcze? – spytał, powoli obchodząc go dookoła.

– Prawie siedem, proszę pana – odparł cicho, miętosząc w dłoniach morką czapkę; czuł się bardzo niezręcznie, będąc oglądanym niczym towar na sprzedaż.

Pan Prince ponownie stanął przed nim i zajrzał swoimi stalowymi oczami w jego czarne.

– Ile zaklęć już poznałeś?

– P-przeczytałem „Księgę zaklęć”. Cztery tomy – dodał ze strachem, sądząc, że zdenerwuje tego człowieka. Prince jednak tylko ściągnął brwi. – Umiem formuły i ruchy różdżki, ale jeszcze nigdy nie… Jeszcze żadnego nie ćwiczyłem naprawdę – szepnął i spuścił wzrok. – Będę mógł dopiero po urodzinach.

– Słusznie. Widzę, że nie próżnowałeś, chłopcze… jeśli faktycznie jest tak, jak mówisz. Cóż, wygląda na to, że nie wszystek nasz wysiłek poszedł na marne – zwrócił się ponownie do córki. – Dobrze, że chociaż potomka wychowujesz zgodnie z wpojonymi ci zasadami. Mimo wszystko coś pozytywnego wyniosłaś z domu, z którego uciekłaś.

– Nie uciekłam z domu. Wyrzuciliście mnie z niego. Przez osiem lat nie odpowiadaliście na listy…

– I nie licz na to, że teraz będziemy – wtrąciła Frigida. – Przyniosłaś wstyd naszej rodzinie, zniesławiłaś dobre imię ojca i moje. Pisano o TYM w prasie. Hańba! – wysyczała przez zęby, a Severusowi zjeżyły się włosy na karku. – Nie myśl więc, że kiedykolwiek przyjmiemy cię z otwartymi ramionami.

– Nie potraficie wybaczyć? – szepnęła ze ściśniętym gardłem, a w jej oczach zaszkliły się łzy. – W porządku. Nie będę was więcej nachodzić. Nie będę już pisać, ani narzucać się w jakikolwiek sposób. Chodź, synu, wracamy do domu. – Zagarnęła chłopca i podążyła w stronę drzwi.

– Zaczekaj.

– Ależ, Severusie, po co ich zatrzymujesz? Niech idą!

– Chłopiec zostaje – oznajmił, a zdziwiona Eileen odwróciła głowę i spojrzała na ojca.

– Kochanie, do czego zmierzasz? – spytała dystyngowana czarownica, lecz pan Prince nie odpowiedział, wciąż wpatrując się w swojego najmłodszego wnuka.

– Zabierzesz go jutro w południe – wyjaśnił krótko córce. – Chcę się przekonać, ile jest wart. Jeśli okaże się zdolny… osobiście zajmę się jego edukacją.

– Nie ma takiej potrzeby, ojcze, sama go wszystkiego nauczę.

– Doprawdy? A może zrobi to twój małżonek? Bo z tego, co widzę, twoje pole magiczne znacznie się skurczyło. Być może niedługo nie będzie ci nawet potrzebna różdżka.

Czarnowłosa kobieta zamarła; jej błyszczące oczy przez dłuższą chwilę nie wyrażały nic, prócz osłupienia. Wyglądała jak ktoś, kto zastanawia się czy jest aż tak źle, czy może znów tylko z niego szydzą.

– Severusie, zamierzasz uczyć tego zmieszanego z mugolem bękarta? – grobową ciszę przerwała oburzonym tonem Frigida; jednak małżonek posłał jej chłodne spojrzenie.

– O ile będzie wystarczająco zdyscyplinowany i pojętny, jak najbardziej. Poza tym, nie zapominaj, moja droga, że mimo wszystko płynie w nim krew naszego rodu. I że jest czarodziejem. Szkoda byłoby to zmarnować – rzekł ciszej, ponownie spoglądając na chłopca. – Muszę przyznać, że miał wiele szczęścia, posiadając za ojca jednostkę całkowicie niemagiczną i rodząc się jednym z nas. – Zabrzmiało to tak, jakby opowiadał o rozmnażaniu szlachetnych koni, co Severusowi bardzo się nie spodobało. – Nie powinniśmy go spisywać na straty, jest mieszańcem, ale może coś z niego będzie. Zamierzam to sprawdzić.

– Severusie, przecież za chwilę zjawią się tu wszyscy: Flora i Laura ze swoimi dziećmi oraz Patryk… tylko Clemens utkwił na święta we Francji. Szkoda, bo mielibyśmy rodzinę w komplecie. No a ty, akurat dzisiaj, postanowiłeś przygarnąć jakiegoś obcego… Och, na litość boską, przecież nie mamy wobec tego chłopca żadnych zobowiązań. Dlaczego chcesz go przenocować? – spytała zszokowana. – Skoro już tak bardzo pragniesz go obejrzeć, weź go jutro! Zupełnie nie rozumiem, jak to sobie wyobrażasz.

– Normalnie, Frigido. Uważam, że siedmiolatek raczej nie przeszkodzi w świątecznej uroczystości. Dom jest duży. Zapewniam cię, że nikt go nawet nie spostrzeże. I tak, zabieram go dzisiaj. Już zdecydowałem.

– Jak uważasz, ale ja nadal jestem zdania, że jest to cokolwiek szalony pomysł – rzekła beznamiętny tonem i obrzuciła swą córkę arktycznym spojrzeniem. – A ciebie w takim razie żegnam.

Prince zerknął na żonę, jakby chciał jej coś powiedzieć, jednak po chwili najwyraźniej się rozmyślił.

– Słyszałaś, co matka powiedziała?

– Dokładnie. Czy ty także tego chcesz, ojcze? – spytała pustym głosem, tak słabym, że Severus prawie nie usłyszał, co mówi.

Przez chwilę panowała cisza. Chłopiec spoglądał to na matkę, to na jej ojca, chcąc zrozumieć zaistniałą sytuację. Nie wiedział, dlaczego miałby zostawać w tym obcym domu, wśród ludzi, którzy z niewiadomych przyczyn go nienawidzili. Nie miał pojęcia, co też sztywny jegomość chciał sprawdzić w związku z nim… i nie chciał się tego dowiadywać. Odniósł wrażenie, że dom ten jest jeszcze bardziej posępny niż jego własny, z pijanym ojcem śpiącym pod stołem.

– Oczekuję cię jutro – odpowiedział wymijająco pan Prince, nie chcąc chyba wprost zająć stanowiska.

Chłopiec rzucił ostatnie rozpaczliwe spojrzenie w stronę matki, jednak ta zdawała się tego nie dostrzegać i bezszelestnie wyszła. Pani Prince prychnęła zirytowana i wróciła do salonu, mężczyzna natomiast stał przez chwilę w progu, patrząc za oddalającą się córką. Severus nie widział jego twarzy, tylko potężną sylwetkę, która była nieruchoma, niczym wykuta w kamieniu. Gdy zamknął wreszcie drzwi i odwrócił się w jego stronę, okazało się, że jego oblicze, wcześniej nieprzeniknione, teraz jest ponure.

– Zdejmij wierzchnie odzienie – rzekł do niego rozkazującym tonem, który sprawił, że Severus poczuł się jak niewolnik. Dlaczego matka go tu zostawiła?! Nie chciał tu być, z jakiegoś powodu bał się tego człowieka. Nie miał jednak innego wyjścia, jak posłusznie spełnić jego żądanie. – Wicher! – zawołał po chwili Prince, a stworek ponownie zjawił się u stóp swego pana. – Osusz te rzeczy i przygotuj pokój gościnny.

– Oczywiście. Jak mój pan sobie życzy.

– Za mną, chłopcze.

Severus, chcąc nie chcąc, poczłapał za magnatem, rozglądając się nieufnie na boki. Co jakiś czas musiał jednak podbiegać, by za nim nadążyć i nie zgubić się w tym kuriozalnym domu. Ściany obłożone były ciemną boazerią. Wisiały na nich obrazy oprawione w złote ramy, przedstawiające najprawdopodobniej przodków rodziny, którzy – tak przynajmniej Severusowi się wydawało – potrafili się poruszać. Chłopiec wolał im się jednak nie przyglądać, by nie ściągać na siebie ciekawskich spojrzeń, i zwiesił wzrok na dębową podłogę, na której leżały bordowe chodniki z dziwnymi wzorami. Z sufitu zwisały natomiast kryształowe żyrandole, w których płonęły świece, rzucając dokoła mieniące się iluminacje. Dom był ogromny – na co z zewnątrz w ogóle nie wyglądał – a plątanina korytarzy i schodów zakręciła chłopcu w głowie do tego stopnia, że nie umiałby trafić z powrotem do wyjścia.

W końcu pan Prince zatrzymał się przed rzeźbionymi drzwiami i przekręcił pozłacaną gałkę, wchodząc do środka pierwszym i przystając, by również Severus mógł przestąpić próg. Gdy tylko to uczynił, drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie. Wnętrze gabinetu, w którym się znalazł, było nieskazitelnie czyste i chłopiec poczuł się dziwnie nieswojo. Miał wrażenie, że jego podniszczone, mokre buty zostawią na dywanie okropne plamy. Ukradkiem obejrzał się czy naprawdę nie nabrudził.

Mężczyzna usiał za lśniącym biurkiem, po czym skinął różdżką na marmurowy kominek, w którym zapłonął ogień. Za jego plecami wisiał ogromny obraz przedstawiający jakiegoś czarnowłosego, posępnego czarodzieja, który łypnął na Severusa groźnie. Chłopiec szybko odwrócił oczy i dyskretnie omiótł wnętrze. Nie znał się na arystokratycznych gustach, ale bez wątpienia pokój, w którym się znalazł, należał do osoby pedantycznej. Księgi, oprawione wszystkie w ciemną skórę, ustawione były na wysokich pod sam sufit półkach z niebywałą starannością. Wpasowane równiusieńko jedna w drugą, niczym cegły w murze. Poza półkami w gabinecie nie znajdowało się wiele sprzętów. Był jeszcze sekretarzyk, skórzany fotel przy kominku i mały stolik oraz – co najbardziej zwróciło uwagę Severusa – pokaźnych rozmiarów globus, który jednak, w przeciwieństwie do globusów tradycyjnych, jarzył się tu i ówdzie kolorowymi punkcikami. Nie zdążył jednak przyjrzeć się im dokładniej, gdyż gospodarz wbił w niego swój przeszywający wzrok i zapytał szorstko:

– Twierdzisz zatem, że pamiętasz wszystkie formuły z czterech pierwszych podręczników?

Severus odchrząknął cicho, przestępując z nogi na nogę. Znów stał w kręgu światła, niczym na scenie. Co gorsza, tej chwili nie miał kompletnie co zrobić z rękami, więc zacisnął je w pięści i odpowiedział niezbyt pewnie:

– Tak myślę… proszę pana.

W oczach czarodzieja błysnął niebezpieczny ogień, jakby szykował się do ataku, co zmusiło Severusa do wstrzymania oddechu.

– Jak brzmi zaklęcie ujawniające? – wypalił znienacka.

– Ee… – Chłopiec wypuścił z płuc powietrze. Nie był przygotowany na sprawdzian swej wiedzy; przez chwilę milczał, skupiając myśli, lecz szybko sobie przypomniał. – Rev… Revelo… ch-chyba.

– Chyba? – spytał ostro i zgromił go spojrzeniem.

– N-nie… na pewno.

– A zaklęcie zabezpieczające?

Sepio.

– Kruszące.

Fre… Frango.

– Przytwierdzające.

Derendo… Nie! Destino.

– A to pierwsze?

– Odłączające.

– Dobrze. A jakiego zaklęcia byś użył, gdybyś chciał znaleźć coś, co zgubiłeś w pokoju?

Accio – odparł, mając już serdecznie dosyć tego przesłuchania, lecz starszy dżentelmen zaplanował najwyraźniej co innego.

– Albo?

– A-albo… może być… Inquiro.

– Albo? – Severus nie wiedział jakie jeszcze mógłby wykorzystać, więc nerwowo przygryzł wargę i milczał. To prawda, że znał zaklęcia prawie na wyrywki, ale czy musiał pamiętać wszystkie możliwe zamienniki, skoro najprostszym załatwiłby sprawę? – Compareo, chłopcze, i jeszcze wiele innych. No cóż, i tak jest… zadowalająco, jak na początek. Powiedz mi, chodzisz do mugolskiej szkoły?

– Tak. To znaczy… to nie jest taka prawdziwa szkoła. Przyfabryczna – mruknął.

– Udzielasz bardzo prostackich odpowiedzi – stwierdził chłodno. – Zawsze, czy to odpowiadasz na pytania, czy też się do mnie zwracasz, używaj formy „proszę pana”, „panie Prince” bądź „sir”.

– Dobrze, proszę pana.

– Tak lepiej. Powiedziałeś mi, że uczyłeś się pełnych inkantacji. Zademonstruj wobec tego… na przykład… zaklęcie zmniejszające.

Severus spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jak to „zademonstruj”? Nie wiedział, w jaki sposób miałby to zrobić, nie mając różdżki. Poza tym, akurat ta formuła była o tyle skomplikowana, że wymagała niezwykle precyzyjnego ruchu nadgarstka. Severus nigdy nie mógł zweryfikować czy właściwie to wykonuje, nie mając możliwości ujrzenia efektów. Tymczasem pan Prince podniósł się zza biurka i podszedł do niego, wręczając mu wyczarowaną uprzednio, drewnianą pałeczkę. Chłopiec chwycił ją niepewnie, czując się cokolwiek dziwacznie. Będzie wymachiwał zwyczajnym patykiem, prezentując mu poprawne wykonanie zaklęcia?

– O co chodzi? Czekam.

– Ale jak to, tak na niby? Po co mam… – nie skończył, gdyż mężczyzna przeszył go wzrokiem na tyle złowrogim, że Severus cofnął się o krok z przerażenia.

– W tym domu nigdy nie zadaje się tak niemądrych i bezczelnych pytań, chłopcze – wycedził lodowatym tonem. – A przede wszystkim, wykonuje się każde polecenie bez dyskusji. Zrozumiano?

– Tak jest, sir – wymamrotał ze strachem, żałując, że w ogóle się tu znalazł. Podniósł pałeczkę i zatoczył nią małą ósemkę, mamrocząc zaklęcie.

Na kamienną twarz mężczyzny wstąpił tajemniczy wyraz: jego szare oczy rozbłysły przez moment dziwnym blaskiem, a potem zwęziły się jak ślepia drapieżnika.

– Powtórz. Tym razem powoli. – Severus bez słowa wykonał polecenie, cały czas zastanawiając się, czemu to wszystko ma służyć. – Uważasz, że robisz to prawidłowo? – spytał w końcu mężczyzna.

– N-nie wi… – zaczął z wahaniem, będąc wnikliwie obserwowanym przez parę szarych oczu (oraz parę czarnych z obrazu); domyślał się, że jest to podchwytliwe pytanie. – Nie mogłem sprawdzić, ale… wydaje mi się, że dobrze, sir.

– Skoro tak, to spróbuj tym – rzekł z nikłym uśmiechem, wyciągając ku niemu własną różdżkę; Severus jednak stał jak zamurowany, gapiąc się na wypolerowany przedmiot podejrzliwie. – Cóż znowu jest nie tak? Przecież chciałeś spróbować.

– Tak, ale… Pozwala mi pan czarować swoją różdżką? Naprawdę pan mi pozwala czy tylko udaje? – Na to pytanie Prince skrzywił się nieznacznie.

– Jesteś bystrzejszy niż sądziłem – syknął i ponownie usiadł za biurkiem. – Masz rację, nie pozwalam. Nie możesz dotykać niczyjej różdżki, poza własną, którą niebawem otrzymasz. – Twarz Severusa pojaśniała i już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz czarodziej zgasił go kwaśnym grymasem. – Chciałbym, abyś przyswoił sobie kilka zasad panujących w tym domu, zanim… chwilowo pozwolę ci odejść. Po pierwsze, jak już zapewne sam się domyśliłeś, nie należy odzywać się niepytanym, chyba że jest to naprawdę istotna sprawa. Po wtóre, nie toleruję aroganckich i butnych odzywek. Za każde niewłaściwe zachowanie spotka cię stosowna kara. Ponadto, nie wolno ci się szwendać poza obszarem, w którym pozwolę ci przebywać. Wszelkie polecenia natomiast wykonujesz natychmiastowo i bez jakichkolwiek sprzeciwów. Czy to jest dla ciebie jasne, chłopcze?

– Tak, proszę pana – szepnął, spuściwszy głowę.

– Słucham? Gdy odpowiada się na pytanie, dobre wychowanie nakazuje, by patrzeć rozmówcy w oczy.

Severus niechętnie podniósł wzrok i powtórzył, mając ochotę jak najszybciej uciec z tego gabinetu, a przede wszystkim sprzed oczu Prince’a. Nagle, z cichym „pop”, tuż obok niego zjawił się ów dziwaczny stworek, chyląc się ku ziemi.

– Wicher wykonał wszystkie polecenia, sir. Czy jest jeszcze coś, co mógłby dla szanownego pana zrobić?

– Owszem. Zaprowadź naszego gościa, do jego pokoju – odrzekł, w ogóle na niego nie patrząc, gdyż cały czas obserwował Severusa spod krzaczastych brwi. – A potem przyjdź do mnie. Dowiesz się, co jeszcze masz zrobić.

– Tak jest, mój panie. Wicher słucha – wyskrzeczał, teraz niemal rozpłaszczony na podłodze.

– Nie wolno ci wychodzić z pokoju, chłopcze, dopóki nie przyślę po ciebie skrzata. Możesz odejść – oznajmił szorstko. Severus przełknął ślinę możliwie bezgłośnie i podszedł na miękkich nogach do biurka, drżącymi rękami odkładając nań drewnianą pałeczkę. – Nie, nie, zabierz ją ze sobą. Będzie ci jeszcze potrzebna.

– D-dowidzenia panu – wydukał i podążył za skrzatem, czując na sobie ciężar spojrzenia oczu gospodarza, które z niebywałą potęgą lustrowały go niemal na wskroś.

Wicher – jak sam o sobie mówił – zaprowadził Severusa dość krętą trasą do niewielkiego pokoju, który i tak, w porównaniu z jego własnym, był bardzo przestronny, a przede wszystkim – niesamowicie czysty. Chłopiec nie zdążył nawet zareagować, jak skrzat zniknął, zostawiając go samego. Podszedł więc do wielkiego łóżka z kolumienkami i przysiadł na nim niepewnie, rozglądając się wokół, jakby oczekiwał, że spod ziemi wyrośnie za chwilę równie groźny osobnik, jak pan domu. Severus lękał się go bardziej niż własnego ojca. Cóż, jego rodziciel, choć impulsywny, w porównaniu z panem Prince’em, wydawał się uosobieniem łagodności. Poza tym, gdy nie pił, czasami bywał nawet dowcipny, zdarzało mu się roześmiać, czego na pewno nie potrafił lodowaty arystokrata.

Severus szybko znudził się siedzeniem w bezruchu, w związku z czym zaryzykował „zwiedzanie” komnaty. Jego uwagę zwróciły niezliczone ilości zdjęć na ścianach – postacie poruszały się na nich, jakby były żywe, tylko uwięzione w granicach obrazka. W większości przedstawiały młodych ludzi – prawdopodobnie dzieci państwa Prince. Z tego, co chłopiec się doliczył, mieli ich czworo… chociaż nie, na jednym zdjęciu było pięcioro. Była to zbiorowa rodzinna fotografia. Bardzo wyblakła.

Pan Prince wraz z małżonką siedzieli w fotelach otoczeni gromadką nienagannie ubranych dzieci: najstarsza, na oko trzynastoletnia panienka, stała po stronie ojca, trzymając mu rękę na ramieniu i uśmiechając się oszczędnie. Mogłaby uchodzić za uroczą dziewczynkę, gdyby nie stalowe spojrzenie, niemal identyczne, jakie miał jej ojciec. Po stronie pani Prince stało dwoje, nieco młodszych dzieci. Były to bliźnięta i dla odmiany podobne do matki. Miały blond włosy i jednakowe, pociągłe twarze: chłopiec wydawał się być z czegoś dumny, natomiast jego siostra raczej znudzona. W każdym razie udawała, że się uśmiecha, rzucając tęskne spojrzenia na boki, jakby miała już dość tej sesji fotograficznej i chciała uciec z kadru. Na kolanach pani Prince spoczywało zawiniątko, z którego wystawały maleńkie rączki próbujące złapać błyszczący medalik, który kobieta zawiesiła na szyi. Tym niemowlakiem musiała być jego matka, gdyż Severus nie dopatrzył się już żadnych innych dziewcząt wśród potomstwa Prince’ów. Ostatnim z dzieci był chłopiec, który najwyraźniej nie mógł się zdecydować, gdzie ma stanąć i raz po raz przywoływany był do porządku chłodnymi
spojrzeniami obojga rodziców. Gdy Severus przyjrzał mu się uważniej, zamarł przez chwilę z otwartymi ustami. Zdawało mu się, że patrzy na samego siebie! Chłopiec był mniej więcej w jego wieku. Miał tak samo czarne włosy i oczy, tak samo bladą twarz, był tak samo drobny… Jedyne, czym się różnili, to kształt nosa, który Severus odziedziczył po własnym ojcu.

Nagle usłyszał jakieś głosy dobiegające z zewnątrz. Oderwał się więc od fotografii i przywarł do szyby, osłaniając oczy dłońmi. Na podjeździe znikąd pojawiła się grupa ludzi, około pięciu osób – Severus nie widział wyraźnie – które stały w ciasnym kręgu, po czym zaczęły jedna po drugiej wchodzić do domu. Chwilę później, w podobny, niewytłumaczalny sposób przybyli kolejni goście. Chłopiec dostrzegł, że było wśród nich przynajmniej dwoje dzieci… albo byli po prostu niżsi od pozostałych ludzi. Nadal siedział przy oknie, mając nadzieję, że ujrzy jeszcze kogoś. W domu zwykle nie miewali gości, więc tak duża grupa osób była dla niego ewenementem. Jednak ostatnim przybyłym okazał się tylko jeden człowiek – czarnowłosy mężczyzna – który zjawił się przed domem z cichym pyknięciem. Severus domyślił się, że ów osobnik musiał się teleportować, tak, jak on z matką. Pamiętał, że ich transportacji również towarzyszył ten osobliwy dźwięk.

Po tej, jakże interesującej, obserwacji przez długie minuty nic ciekawego się nie wydarzyło. Severus nie miał pojęcia, ile jeszcze czasu będzie zmuszony siedzieć samotnie, ale powoli zaczynał się nudzić. Nie śmiał jednak ruszać się z pokoju na krok. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak perfidnie ukarałby go Prince. W zamian zaczął zastanawiać się, co też porabia jego matka oraz czy ojciec zdążył już wytrzeźwieć. I czy w ogóle zauważył, że go nie ma. Po godzinie miał już dosyć rozmyślań… Po dwóch, mógłby z pamięci opowiedzieć, jak wyglądają i co robią ludzie na fotografiach… Po trzech, poczuł, że żołądek przyrósł mu do krzyża (zważywszy, że przez pijanego ojca nawet nie tknął obiadu, było to całkiem zrozumiałe). Wstał i ostrożnie podszedł do drzwi. Może tylko wyjrzy na korytarz? Chcąc sprawdzić czy nikt w tym momencie nie przechodzi, zerknął przez dziurkę od klucza, a potem przyłożył doń ucho.

Pusto i cicho.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Wto 18:58, 18 Wrz 2007, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 15:38, 16 Lis 2006    Temat postu:

Chwycił za gałkę i powoli uchylił drzwi. Ledwo to zrobił, omal nie krzyknął i odskoczył jak poparzony. Przed jego pokojem zmaterializował się właśnie długonosy skrzat, który trzymał w dłoniach srebrną tacę.

– Wicher przeprasza, że niepokoi panicza. Przyniósł paniczowi kolację – rzekł, wchodząc i stawiając tacę na nocnym stoliku obok łóżka. – Czy panicz jeszcze czegoś potrzebuje?

Severus przez chwilę nie był zdolny do wydania z siebie głosu, i tylko wpatrywał się w skrzata z osłupieniem.

– Ee… n-nie… chyba nie – wydusił w końcu.

– Więc Wicher nie będzie paniczowi przeszkadzał.

– Nie, zaczekaj…! – zawołał, zdając sobie sprawę, że jest to chyba jedyny rozmówca, który mógłby wyjaśnić mu parę rzeczy. Skrzat zatrzymał się posłusznie i wpatrzył w Severusa swymi wielkimi, szarymi oczami.

– Wicher słucha panicza.

– Dlaczego tak mnie nazywasz? – spytał chłopiec, dopiero teraz zauważając dziwaczność całej sceny: skrzat stał w poddańczej pozie, jakby kłaniał się przed ważną osobistością.

– Panicz jest zapewne synem, panienki Eileen. Wicher nie wie, jak inaczej miałby się do panicza zwracać. Gdyby panicz wyjawił Wichrowi swoje imię…

– Jestem Severus.

– Severus? Tak jak mój pan! – zauważył cały szczęśliwy. – Wicher więc będzie nazywał panicza „paniczem Severusem” – stwierdził rzeczowo, na co chłopiec lekko się skrzywił, nie dostrzegając praktycznie żadnej różnicy. Najwyraźniej dostrzegał ją jednak skrzat.

– Kim ty właściwie jesteś?

– Wicher jest domowym skrzatem i służy wiernie swemu państwu – rzekł i pochylił się do ziemi.

– Czy… czy wiesz może, co pan Prince chce ze mną zrobić? – spytał, mając nadzieję, że czegoś w końcu się dowie, jednak odpowiedź skrzata rozwiała jego nikłe oczekiwania.

– Wicher nic nie wie, paniczu. Gdyby panicz Severus miał coś wiedzieć, mój pan przekazałby to paniczowi osobiście. Moi państwo nigdy nie rozmawiają z Wichrem o swoich planach… a skrzatom nie wolno o nic pytać.

– Trudno – sapnął zniechęcony. – A czy mogę chociaż wyjść?

– Wichrowi nic o tym nie wiadomo, paniczu Severusie. Jeśli panicz nie ma żadnych życzeń, Wicher prosi o pozwolenie na odejście, bo musi niezwłocznie zjawić się w kuchni.

– Jasne, idź – rzekł z rezygnacją w głosie, a skrzat natychmiast rozpłynął się w powietrzu.

Czas wlókł się niemiłosiernie, a on wciąż był zmuszony do siedzenia w samotności. Pomyślał, że już wie, jak muszą czuć się więźniowie. Co prawda, ojciec wielokrotnie zamykał go w pokoju za karę, ale to było zupełnie co innego. Z początku – gdy był mały – bał się siedzieć samotnie bez kolacji i pespektyw na to, że zostanie się wypuszczony jeszcze przed zachodem słońca. Jednak, gdy podrósł, chwilowy areszt nie stanowił większego problemu – miał wtedy święty spokój i mógł pogrążyć się w ciekawej lekturze, co czyniło karę praktycznie bezbolesną. A teraz… czuł się całkowicie opuszczony. Najgorsza była świadomość, że na dole znajduje się mnóstwo ludzi, który siedzą przy świątecznym stole, nie wiedząc, że tuż nad nimi uwięziono jakiegoś chłopca praktycznie za nic! Przeczuwał jednak, że nawet gdyby wiedzieli, to i tak by ich to nie obeszło… jeśli byli pokroju pana Prince’a i jego żony – a sądząc ze zdjęć, właśnie tacy byli. Mimo wszystko bawili się chyba dobrze, bo Severus słyszał stłumione odgłosy fortepianu i jakieś dziecięce – a więc jednak! – nieco fałszujące głosy. Nigdy w swym życiu nie przeżył prawdziwych, rodzinnych świąt. Nie wiedział nawet, jak powinno to wyglądać. Był jednak pewien, że siedzenie w pustym pokoju nie jest najlepszym sposobem na spędzenie Bożego Narodzenia.

Gdyby chociaż w tej komnacie było coś zajmującego, gdyby mógł zrobić coś innego, poza gapieniem się na ruchome fotografie i wyczekiwaniem na „wyrok”. A może Prince już dzisiaj po niego nie przyśle? Może zapomniał albo się rozmyślił? Chłopiec powoli robił się senny, a oczy same zaczęły mu się zamykać. W efekcie zwinął się w kłębek na ogromnym łóżku, czując się coraz cięższym i coraz mniejszym, jakby zapadał się w miękki materac.

Obudziła go para wielkich oczu, a raczej skrzekliwy szept tuż przy jego uchu, który sprawił, że automatycznie usiadł na łóżku.

– Severus Snape, sir! Wicher ogromnie przeprasza, że pana budzi – zapiszczał z rozpaczą skrzat, wyłamując sobie palce – ale mój pan wzywa pana Snape’a go swojego gabinetu! Natychmiast!

Chłopiec potrzebował chwili, by przetrawić informacje. Nie wiedział, która była godzina i jak długo spał, miał jednak wrażenie, że jest już późny wieczór. Gdy dotarło do niego, co powiedział mu skrzat, zwlókł się z łóżka pełen złych przeczuć.

– Wicher przyszedł, by pana Snape’a zaprowadzić – wybełkotał, kuląc się ze strachu, kiedy Severus stanął tuż przed nim.

– Co się stało, że nie jestem już „paniczem”? – spytał nieco zaskoczony tą nagą zmianą tytułu, i stłumił ziewnięcie.

– Wicher nie może tak pana nazywać, sir. Moja pani Wichrowi zabroniła, a Wicher słucha swojej pani.

Severus chwycił tylko swoją pałeczkę – a nuż będzie potrzebna i Prince się zdenerwuje? – i niechętnie podążył za skrzatem, by już za moment znów stanąć pośrodku gabinetu. Mężczyzna siedział za biurkiem zasłanym pergaminami. Przez pewien czas w ogóle nie zwracał uwagi na chłopca, pochłonięty lekturą jakichś pożółkłych listów. Minę miał nietęgą, jakby to, co czytał, nie stanowiło dla niego żadnej przyjemności. Dopiero po pięciu minutach milczenia wyrównał papiery i podniósł wzrok na Severusa.

– Czy matka pokazywała ci jakiekolwiek zaklęcia, czy uczyłeś się ich wyłącznie z książek? – spytał, obserwując wnikliwie jego czarne oczy.

– Raczej z książek, proszę pana. Mama… ona… ona nie miała czasu ze mną ćwiczyć – rzekł ciszej. – Tylko przepytywała mnie z tego, co się nauczyłem. Z samych formuł i teorii. Wieczorami, bo tata… – zatrzymał się, nie wiedząc czy powinien wspominać przy tym człowieku o ojcu.

– Mów dalej.

– Tata zabronił mi uczenia się czarów, więc robiłem wszystko w tajemnicy. Gdyby zobaczył mnie z jakąś magiczną książką, to pewnie… Toby mi ją zabrał – zakończył nieskładnie, dobrze wiedząc, że nie brzmiało to zbyt przekonująco i że pan Prince prawdopodobnie domyślił się, jak jeszcze zareagowałby jego ojciec.

– Rozumiem – stwierdził cicho, lecz nie domagał się innych wyjaśnień. – Wykonasz teraz pewne ćwiczenie. Chciałbym, abyś powtórzył inkantacje, jakie ci pokażę. Wszystkie te zaklęcia to wyższy poziom magii, na razie nie będziesz ich opanowywał, więc tylko przyjrzyj im się uważnie i postaraj zapamiętać szczegóły, by móc je powtórzyć możliwie bezbłędnie.

Severus odruchowo wyprostował się jak struna, gdy tylko czarodziej wstał z fotela i obszedł biurko.

– Każde z zaklęć zademonstruję ci trzykrotnie, następnie spróbujesz sam – poinformował go i podniósł różdżkę. – Pierwsze zaklęcie brzmi: „Averto”. Powtórz.

Severus wykonał polecenie, zastanawiając się, dlaczego ma ćwiczyć zaklęcia, których nie będzie się uczył w najbliższym czasie. Nie miał jednak śmiałości o to spytać.

– Jest to rodzaj obronnej tarczy – kontynuował mężczyzna. – Niektóre z nich, jak „Protego” na przykład, służą tylko do odbijania wystrzelonych w twoim kierunku zaklęć, nie mając wpływu na tor ich lotu. Dzięki „Averto” można skierować taką klątwę w wybraną przez siebie stronę. A teraz zaobserwuj ruch różdżki.

Severus przyglądał się demonstracji w skupieniu, a później powtórzył ją jak najlepiej potrafił. Pan Prince obserwował go bacznie, ale, ku zaskoczeniu chłopca, nie wyjawił czy robił to prawidłowo, czy też nie.

– Drugie zaklęcie również służy do obrony, lecz tym razem większej grupy ludzi jednocześnie. Formuła brzmi: „Circum-munio” – oznajmił i spojrzał wyczekująco na Severusa.

Cicrum…

Ci-R-cum.

Circum-munio.

– Dobrze. Patrz uważnie – rzekł i poniósł swą różdżkę wysoko nad głowę, a potem zatoczył ogromny krąg zgodnie ze wskazówkami zegara, wracając do pozycji wyjściowej, i machnął ręką jakby chciał przeciąć powietrze. – W wersji dla zaawansowanych wystarczy bardzo oszczędny ruch różdżki. Nie jest konieczne wymachiwanie całym ramieniem, ale powtórz dokładnie tak, jak ci pokazałem.

Severus uniósł swą pałeczkę i powoli wykonał obrót, skupiając się jednocześnie na poprawnym wypowiedzeniu formuły w stosownej chwili. Tym razem również nie doczekał się żadnych słów krytyki, będąc obradowanym wyłącznie czujnym spojrzeniem mężczyzny.

– Ostatnim zaklęciem – zaczął ponownie Prince – w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, jest zaklęcie ofensywne. Nazywa się ono Zaklęciem Piorunującym. Ma szerokie pole rażenia i można za jego pomocą obezwładnić kilku napastników równocześnie. Formuła brzmi: „Fulminis” – rzekł i wyczarował przed sobą jakąś białą mgiełkę. – Słucham.

Severus powtórzył formułę, cały czas nie rozumiejąc się, jaki jest cel owego ćwiczenia i dlaczego czarodziej nie koryguje jego błędów – bo oczywistym było, że musiał jakieś popełniać. Tym czasem pan Prince przystąpił do demonstracji. Ostatnia inkantacja okazała się być najbardziej skomplikowana. Mimo iż mężczyzna wykonywał ją bardzo powoli, Severus dopiero za drugim razem przeanalizował dokładnie wszystkie ruchy, gdyż na początku zląkł się nagłego rozbłysku, który został pochłonięty przez dziwną mgiełkę. Poza tym od mocy zaklęcia stanęły mu włosy, jakby piorun uderzył wprost w niego, w związku z czym mimowolnie odskoczył do tyłu. Prince przywołał go gestem na poprzednią pozycję i po raz trzeci wystrzelił oślepiającą błyskawicę.

– Twoja kolej, chłopcze.

Severus miał wrażenie, że tym razem nie zapamiętał wszystkiego tak, jak tego pragnął, więc dość niepewnie podniósł pałeczkę, zerkając z ukosa na swego „nauczyciela”. Ten nie wykonał żadnego gestu w celu ułatwienia mu zadania i cierpliwie czekał, aż chłopiec pokaże, ile zdołał sobie utrwalić. Severus wziął głębszy oddech i wykonał inkantację – jak sam ocenił nienajlepiej – która spowodowała u niego dziwne odczucie porażenia prądem. W efekcie upuścił pałeczkę ze zduszonym krzykiem i omal nie wpadł na półkę z książkami. Mężczyzna przyjrzał mu się ze zdziwieniem, po czym usiał w fotelu bez jakichkolwiek komentarzy na temat tego, co się stało.

– To dość trudne zaklęcie – odezwał się po chwili milczenia, obserwując go w skupieniu. – By móc prawidłowo je zastosować, trzeba mieć charyzmę. Twoja matka nigdy dobrze go nie opanowała. Zawsze była zbyt uległa, ufna i… zbyt delikatna – to jej słabe strony.

W Severusie nagle wezbrała złość. Co ON mógł wiedzieć o jego matce? O tym czy jest słaba, czy też silna! Nie miał pojęcia, jak wyglądało ich życie. W ogóle o niczym nie wiedział! Zostawił ją bez pomocy i jeszcze śmie opowiadać, że jego córka jest do niczego!

Prince niespodziewanie machnął różdżką, na co chłopiec syknął z i cofnął się w popłochu.

– Nie będę tolerował żadnych hardych spojrzeń. I dobrze by było, byś to sobie zapamiętał, bo następnym razem zaboli znacznie bardziej – oświadczył lodowatym tonem i podniósł się na całą wysokość swej słusznej, dorosłej postury. Źrenice dziecka rozszerzyły się w niemym strachu. – Jak powiedziałem, za każde krnąbrne zachowanie wymierzona zostanie kara. W moim domu niesubordynacja jest niedopuszczalna. Im szybciej to zrozumiesz, tym więcej nieprzyjemności unikniesz – wysyczał i spojrzał nań z góry, jak jastrząb na królika, którego upatrzył sobie na obiad. Severus zapragnął zapaść się piętro niżej. – Zostawię cię teraz samego, synu, i radzę przemyśleć swoje zachowanie. Wrócę niebawem i oczekuję, że do tego czasu będziesz w stanie wyjaśnić mi całe zajście.

Wyminął Severusa i wyszedł, zamknąwszy cicho drzwi. Chłopiec stał jeszcze przez chwilę niczym sparaliżowany. Co niby miał powiedzieć temu człowiekowi? Przecież słusznie się zdenerwował. Nikt nie będzie obrażać jego matki, tym bardziej ten sztywniak bez serca, który wyrzucił ją z domu w święta, a nad nim postanowił się znęcać! Nigdy nie przeprosi za swoje zachowanie. Nigdy! Severus miał całkowicie zaciętą minę, ale gdy tylko strzeliło polano w kominku, podskoczył jakby ktoś wypalił z armaty. Jego pewność szybko wyparowała. Jednak pan Prince długo nie wracał i Severus ośmielił się ruszyć ze swojego miejsca. Jego uwagę ponownie przykuł wielki globus, którego być może już nigdy nie będzie miał okazji obejrzeć z bliska. Spojrzał się na drzwi, a potem powoli zbliżył w stronę stojaka. Kolorowe punkciki rozbłyskiwały i gasły w różnych miejscach na świecie. Chłopiec obserwował je z całkowitym zdumieniem, nigdy bowiem nie widział czegoś podobnego. Wyglądało to trochę jak radar pokazujący… No właśnie, co on właściwie pokazywał? Obszar Wielkiej Brytanii jarzył się żółtymi światełkami. Między Europą a Ameryką przeskakiwały zielone smugi, natomiast w Arabii – prawdopodobnie w Arabii, bo Severus nie opanował dokładnie geografii – pulsowało całe mnóstwo czerwonych światełek. Nagle, podobne czerwone światełko błysnęło gdzieś w okolicach biurka pana Prince’a. Severus oderwał się od globusa i ostrożnie podszedł w stronę blatu. Okazało się, że źródłem owego błysku była osobliwa figurka – przycisk do papieru w kształcie smoka z rubinowymi oczami. Nie to jednak okazało się najbardziej fascynujące, ale fakt, że figurka potrafiła się ruszać. Chłopiec z wahaniem wyciągnął rękę, by jej dotknąć… A potem wszystko stało się jednej sekundzie: figurka ugryzła go w palec, obraz na ścianie huknął: „Co robisz, szczeniaku?!”, Severus podskoczył, a kałamarz z inkaustem przewrócił się, rozlewając całą swą zawartość na papiery pana Prince’a. Jak na nieszczęście, w tej samej chwili drzwi uchyliły się i do gabinetu wkroczył gospodarz.

Chłopcu na moment stanęło serce, a po plecach przebiegły ciarki… Teraz był już pewny, że czarodziej go zabije! Prince przeszedł przez gabinet, a Severus – wiedziony zapewne zwierzęcym instynktem – cofnął się w panice, jak najdalej od biurka. Mężczyzna przeniósł morderczy wzrok z chłopca na poplamione pergaminy, a potem znowu na chłopca (niemal zrównanego ze ścianą). W mgnieniu oka wyciągnął swą różdżkę, a Severus zamarł w bezruchu; przestał nawet oddychać, modląc się, by mógł rozpłynąć się w powietrzu, niczym domowy skrzat. Pan Prince zbliżył się do niego w całkowitym milczeniu. Siedmiolatek już wiedział, że ten mężczyzna jest stokroć bardziej upiorny, niż jego ojciec znajdujący się w najgorszym szale alkoholowym. Z tym że ojciec już dawno trzasnąłby go w twarz, natomiast Prince tylko na niego patrzył, ale to w zupełności wystarczyło, by struchlały mu wszystkie nerwy w ciele. Zacisnął powieki, czekając na cios. Jednak czarodziej nie rzucił na niego żadnej klątwy, tylko uniósł końcem różdżki jego podbródek.

– Jak to się stało? – spytał całkowicie opanowanym głosem, w którym jednak nie było litości.
– T-to… nie… niechcący… – odpowiedział, z trudem łapiąc powietrze i czując, że oczy zaczynają nabiegać mu łzami przerażenia. – Ja przez… p-przypadek…

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Ch-chiałem… obejrzeć z bliska ten globus… ale ta figurka na stole się poruszyła… – zaczął chaotycznie, a zimny pot spłynął mu po plecach. – Myślałem… ż-że mi się przywidziało… a potem obraz na mnie k-krzyknął i… i się zląkłem i… To był wypadek… J-ja nie specjalnie…

Prince zmrużył oczy. Po chwili bez słowa podszedł do biurka, jednym niedbałym machnięciem różdżki umieszczając cały atrament na powrót w kałamarzu. Pergaminy znów były idealnie czyste.

– Podejdź tu, synu – zażądał, a Severus na drżących nogach ruszył z miejsca.

Pewnie czarodziej postanowił poddać go jakimś okrutnym torturom i chce patrzeć na to, siedząc w swym fotelu. Żadna droga jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak długa… Biurko, stojące zaledwie sześć stóp od niego, wcale się nie przybliżało. Co gorsza, cały czas obserwował go ten przeklęty obraz. To przez niego rozlał atrament! Gdyby go nie przestraszył, nic by się nie stało.

– Niech to wydarzenie będzie dla ciebie nauczką – rzekł mężczyzna, gdy Severus stanął skulony przed biurkiem. – Wyjątkowo nie zostaniesz ukarany. Ale jeśli jeszcze raz powtórzy się taka sytuacja, że bez mojej zgody dotykać będziesz jakichkolwiek rzeczy w tym gabinecie, karę, jaka zostanie ci wymierzona, zapamiętasz do końca swych dni. A teraz słucham. Miałeś mi chyba coś wyjaśnić w związku z poprzednim incydentem.

Severus podniósł wzrok, by napotkać stalowe spojrzenie. Mimo iż z początku wcale nie miał zamiaru przepraszać, teraz uznał, że życie jest mu jednak milsze niż własna godność.

– P-przepraszam, sir… ja… źle się zachowałem. Zdenerwowałem się zupełnie bez powodu.

Mężczyzna popatrzył na niego przeciągle znad splecionych palców.

– Naprawdę nie miałeś powodu? Czy mówisz tylko to, co według ciebie chcę usłyszeć?

W oczach chłopca błysnęła niepewność, lecz odetchnął głębiej i zdecydował się wyrzucić z siebie prawdę:

– Bo… bo pan obraził moją mamę. Powiedział pan, że jest słaba i do niczego się nie nadaje, że nic nie potrafi. A to nieprawda! – zakończył nieco głośniej niż zamierzał i zaraz po tym schował głowę w ramiona.

Czarodziej odchylił się w fotelu, złożywszy ręce na poręczach, i przez chwilę milczał; jego twarz, jak zwykle, nie wyrażała emocji.

– Błędnie zinterpretowałeś moje słowa – rzekł cicho i bardzo spokojnie. – Wcale nie myślę, że twoja matka do niczego się nie nadaje, nie miałem też zamiaru jej obrażać. Wyłuszczenie czyichś słabych stron nie jest równoznaczne z obelgą, chłopcze. Ich znajomość jest kluczem do sukcesu. Poza ostatnim, masz rację. Nie dość, że zachowałeś się niestosownie w mojej obecności, to jeszcze całkowicie nie panowałeś nad emocjami, co niewątpliwie doprowadziłoby do wybuchu, gdybym w porę nie przywołał cię do porządku. Na przyszłość będę wymagał od ciebie większej samokontroli.

Severus zdziwił się, o jakiej „przyszłości” mówi mu mężczyzna, a Prince nieprzerwanie ciągnął:

– Skoro już zostały wyjaśnione wszystkie problematyczne kwestie, chciałbym powrócić do zasadniczego tematu naszego spotkania. Domyślasz się zapewne… sam zresztą to odczułeś… że magiczna moc potrafi sprawić kłopoty rzucającemu zaklęcie, gdy nie jest prawidłowo ukierunkowana i nie może znaleźć ujścia. Nie sposób osiągnąć pozytywnych rezultatów w magii, jeśli się jej nie ujarzmi. Ale, aby się tego nauczyć, nie wystarczą podręczniki. Potrzebny jest nauczyciel. Kształcenie najlepiej rozpocząć jak najwcześniej – zawiesił głos i rzucił okiem na kalendarzyk stojący przy nieszczęsnym kałamarzu. – Kiedy dokładnie się urodziłeś?

– Dziewiątego stycznia… panie Prince – dodał pospiesznie, gdy ten spojrzał nań srogo.

– W takim razie po piętnastym zaczniesz lekcje – skwitował chłodno. – Zajęcia pochłoną znaczną część twojego czasu, w związku z czym nie będziesz uczęszczał do mugolskiej szkoły, która… notabene… potrzebna jest tylko do wykształcenia umiejętności pisania, czytania i rachowania. Wszelka inna wiedza, jakiej nauczają, jest dla czarodzieja całkowicie zbędna. Osobiście nauczę cię tego, co powinieneś umieć, zanim rozpoczniesz naukę w którejś z czarodziejskich szkół. Tymczasem, chciałbym sprawdzić jeszcze kilka rzeczy.

Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej maleńką szkatułkę, w którą stuknął różdżką, co spowodowało, że powiększyła się do rozmiarów pudełka na buty. Otworzył ją i delikatnie wyjął dwie czarne, lśniące kulki wielkości piłek golfowych. Kule były idealnie gładkie i… zniewalające – to chyba było najlepsze określenie, gdyż Severus poczuł, że na ich widok jakaś moc uwięziła jego umysł, każąc myśleć tylko o nich. Pan Prince wstał i podszedł do Severusa, który cały czas śledził niesamowite kulki, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Dopiero kiedy mężczyzna machnął nad nim różdżką, otrząsnął się i spojrzał na niego zdziwiony.

– To obsydian, chłopcze. Emanuje ogromną mocą. Jeśli nie jest się przygotowanym na tak silne oddziaływanie i nie potrafi się zmobilizować własnej woli, jego dotykanie, a nawet przebywanie w jego obecności może być niebezpieczne. Za pomocą obsydianu w dawnych czasach wielu czarodziejów usidłało innych, czyniąc ich swoimi niewolnikami, ponieważ nie mogli oni kontrolować własnych umysłów. Oczywiście pierwotne przeznaczenie kul z czarnego kryształu było całkiem inne. Dzięki nim komunikowano się na ogromne odległości. Obsydiany, prócz wiązania ludzkiej woli, miały i nadal mają wiele, tak zwanych, jasnych zastosowań. Czarodziejowi, który potrafi je sobie podporządkować, wzmacniają i synchronizują pole magiczne. Naturalnie nie należy ich trzymać zbyt długo, bo przeładowanie mocą bardzo obciąża organizm. Stosuje się je, na przykład, w stanach skrajnego wycieńczenia, a i wtedy należy używać ich bardzo ostrożnie. Wieź je w ręce, chłopcze – rzekł, zbliżając ku niemu połyskujące tajemniczo kulki; Severus spojrzał na nie, tym razem ze strachem. – Nie masz się czego obawiać. Panuję nad tym obsydianem, więc nie zrobi ci on żadnej krzywdy.

Chłopiec niepewnie wyciągnął przed siebie dłonie, nie chcąc zarobić kolejnej kary za nieposłuszeństwo. Ledwo dotknął kul, jego palce zacisnęły się na nich jak kleszcze, całkowicie bez jego woli. Poczuł gorącą falę wznoszącą się wzdłuż kręgosłupa, a potem jasność wybuchła mu przed oczami i nic już nie widział. Obsydiany drżały w jego dłoniach. Albo raczej on drżał na całym ciele. Coś rozpierało go od środka, pulsowało… jakaś moc wypełniała jego wnętrze. Jej eskalacja stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, lecz w chwili, gdy poczuł ból, kule wyskoczyły mu z dłoni i poszybowały do właściciela, który zręcznie złapał je jedną ręką. Severus powrócił do rzeczywistości, zauważając, że pan Prince przygląda mu się z nieukrywanym zdumieniem. Nie zdążył jednak przeanalizować, o co może chodzić w tym spojrzeniu, gdyż zakręciło mu się w głowie, i gdyby nie ramię mężczyzny, które w porę go podtrzymało, pewnie upadłby na podłogę. Po raz pierwszy, odkąd chłopiec przybył do jego gabinetu, czarodziej pozwolił mu usiąść. Co więcej, sam go posadził na wyczarowanym przez siebie krześle, patrząc to na niego, to na kule, jakby czemuś nie dowierzał. Wreszcie postanowił zająć swoje miejsce za biurkiem i schował obsydiany do szkatułki, ponownie ją zmniejszając. Severus powoli dochodził do siebie.

– Powiedz mi, chłopcze, czy miałeś już jakieś niekontrolowane nasilenia mocy? – zagadnął niby obojętnie, choć nie spuszczał oczu jego twarzy. – Nie pytam o pękające szklanki czy wyładowania elektryczne, bo to całkiem naturalne, ale o naprawdę potężne wybuchy.

Severus spuścił głowę. Faktycznie, raz coś takiego miało miejsce… ale nie chciał o tym opowiadać. Nie jemu. Niestety, czarodziej był nieustępliwy.

– Co się wtedy stało? – spytał, jakby nie było dla niego żadną tajemnicą, że jednak „coś” się stało. – Czekam na odpowiedź – ponaglił, a chłopiec odetchnął ciężko, wiedząc, że jest na przegranej pozycji.

– To było rok temu, sir – rzekł zrezygnowany, podnosząc wzrok. – Mój tata… coś nim rzuciło i przeleciał przez cały salon, a później mocno uderzył w ścianę i zemdlał. A jak się obudził, to nic nie pamiętał.

– A jak do tego doszło? – drążył dalej.

– Ja… On… Rodzice się kłócili – odpowiedział częściowo zgodnie z prawdą, bo w rzeczywistości, to ojciec krzyczał, a matka próbowała się bronić. – No i… chciałem, żeby przestali, a potem poczułem… poczułem się jakoś dziwnie. Nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko, że chciałem go odepchnąć… i jakoś samo tak… – Oczy Severusa rozszerzyły się gwałtownie na wspomnienie dawnych wydarzeń, i złapał kurczowo za poręcze krzesła, jakby się przestraszył. – Mama nie mogła go obudzić i przyszli jacyś uzdrowiciele… i dopiero oni… Myślałem, że go wtedy… że go zabiłem – wyszeptał. – Czy to znaczy, że ja jestem… Czy ja jestem nienormalny?

Pan Prince przyjrzał mu się uważniej, a jego ponura dotychczas twarz wyrażała w tym momencie prawdziwe zainteresowanie. Po chwili milczenia odezwał się swym standardowo beznamiętnym tonem:

– To znaczy tylko tyle, że jesteś czarodziejem, chłopcze. Czarodziejem, który nie potrafi jeszcze panować nad swymi zdolnościami, lecz nie ma w tym nic nienaturalnego. Zwyczajną eksplozją magicznego pola nie można nikogo zabić… no, chyba że jest się niezwykle potężnym magiem, ale ty, będąc jeszcze dzieckiem, nie mógłbyś tego dokonać. Poza tym, każdy czarodziej ma inne pokłady mocy i nie ma jednoznacznych norm, według których należałoby określać „normalność”. Zdarzają się, oczywiście, mniej lub bardziej uzdolnione jednostki – przez moment jego szare oczy błysnęły dziwnym blaskiem – ale to jeszcze nie świadczy o niczyim szaleństwie.

Pstryknął palcami i dosłownie za dwie sekundy w gabinecie zmaterializował się Wicher, jak zwykle nisko pochylony.

– Zaprowadź chłopca do pokoju i dopilnuj, by bezpiecznie położył się do łóżka.

Musiało być już dobrze po północy – o ile nie później – kiedy Severus opuścił pedantyczny gabinet. Słaniał się na nogach, a dodatkowe emocje, które pan Prince mu zapewnił, sprawiły, że był zmęczony jak nigdy wcześniej. Miał w końcu zaledwie siedem lat, był daleko od domu w otoczeniu zupełnie obcych mu i nieprzychylnych ludzi. Nie rozumiał, dlaczego Prince go „testował” i co w związku z tym chciał osiągnąć. Wszystko to było dla Severusa zbyt zagadkowe i jednocześnie przerażające: pusty pokój, który stał się jego tymczasowym więzieniem, groźnie wyglądający obraz na ścianie w gabinecie, lodowate oczy mężczyzny, przed którym, gdyby tylko mógł, uciekłby w ramiona własnego ojca z ogromną ulgą, i jeszcze te czarne kule, których teraz bardziej się bał niż nimi zachwycał. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden wieczór sprawiło, że poczuł się straszliwie zagubiony. Gdy skrzat zaprowadził go do pokoju, nie zdążył nawet przyłożyć głowy do poduszki, a ciężki sen spadł niego od razu. Zasnął momentalnie. W ubraniu. Nie zdjął nawet butów.

Śniło mu się, że stoi nad nim Prince z wyciągniętą różdżką, a on nie może się poruszyć ani krzyknąć. Cóż… Severus mógł nie wiedzieć, że to wszystko działo się naprawdę. Pan Prince faktycznie przybył do jego pokoju tuż przed wschodem słońca – w fazie, w której umysł Severusa był całkowicie odprężony i aktywny zarazem. Prince chciał sprawdzić – a raczej potwierdzić swoje przypuszczenia – na ile magiczna moc młodego czarodzieja będzie w stanie się rozwinąć i w jak szybkim tempie. Sparaliżował Severusa, by ten nic nie czuł, i zmusił go do otwarcia oczu. Jednak chłopiec nadal pozostawał pogrążony we śnie, a całą sytuację zapamiętał jako skrawki obrazów.

Mężczyzna przysiadł na łóżku i ujął jego głowę, wpatrując się w nieobecne, czarne oczy. Jego rodzina od pokoleń kształciła się w ujarzmianiu umysłów. Czarodzieje z rodu Prince’ów mieli naturalne predyspozycje do oklumencji i legilimencji, jak również wyższej telepatii. Byli uwrażliwieni na wszelkie, nawet najdrobniejsze przekazy mentalne, dlatego w domu Prince’ów prawie nigdy nie podnoszono głosu. Dezaprobatę bądź zadowolenie wyrażano zwykle niewerbalnie. Prince’owi wystarczył jeden rzut oka, aby był pewien, że chłopiec odziedziczył pewne talenty w genach. Miał ogromny potencjał. Chyba żadne z jego dzieci i obecnych wnuków nie posiadało tak silnie wykształconego pola magicznego w tak młodym wieku! Nie ulegało wątpliwości, że Severus Snape był wyjątkowo uzdolnioną jednostką, którą należało odpowiednio ukierunkować. Na ustach mężczyzny pojawił się tajemniczy uśmiech. Już dawno nie trafił mu się taki „egzemplarz” na ucznia, godnego wiedzy, którą pragnął mu przekazać.


Nazajutrz, Severus obudził się, gdy słońce było już wysoko. Stanowiło to raczej rzadkość, gdyż miał w zwyczaju wstawać bardzo wcześnie. Tym razem jednak spał jak zabity i o dziwo nikt go nie ściągnął go z łóżka. Było to dość podejrzane, bo odniósł wrażenie, że pierwszą i ostatnią zasadą panującą w tym domu jest dyscyplina… a co za tym idzie – zrywanie się o świcie na równe nogi. Nieco zaskoczony tą nieoczekiwaną możliwością lenistwa, wygrzebał się z pościeli, stwierdzając, że jest rozebrany do bielizny, a jego ubranie leży złożone równo na stołku obok. Nie pamiętał, by się rozbierał. Właściwie niczego nie pamiętał, prócz dziwnych snów z Prince’em w roli głównej.

Na nocnym stoliku czekało już na niego śniadanie – podgrzewane najprawdopodobniej w magiczny sposób – które połknął, jakby co najmniej przez miesiąc żył tylko o chlebie i wodzie. Nie minęło pół godziny, a już ubrany i umyty (łazienkę odkrył poprzedniego wieczoru) znowu zaczynał się zastanawiać, czy aby, choć na moment, nie wytknąć nosa ze swojego więzienia. Skrzata nie był w stanie przywołać, bo ten, niestety, nie reagował na jego wezwania. Pozostało mu więc podjąć samodzielną decyzję: siedzieć i czekać na cud czy opuścić ponurą komnatę. Widok czterech ścian obwieszonych fotografiami stał się nieznośny wręcz do obrzydliwości, w związku z czym postanowił przejść się po korytarzu. Skoro Prince do tej pory go nie zabił, istniała szansa, że i tym razem tego nie zrobi. Poza tym, Severus nie miał zamiaru dać się nakryć na nielegalnym spacerze.

Pomału uchylił drzwi, przezornie wyglądając w obie strony, po czym przekroczył próg. Trzymając się blisko ściany, ruszył wzdłuż ciemnego korytarza, zerkając z zainteresowaniem na śpiące – tak przynajmniej wyglądały – obrazy czarownic i czarodziejów. Pod niektórymi były daty z XIII wieku. Chłopiec pomyślał, że rodzina Prince’ów musi być naprawdę szlachetna, skoro ich korzenie sięgają setek lat wstecz. Szedł i szedł, a końca korytarza nie było widać, zupełnie jakby wydłużał się wraz z każdym jego krokiem. Na boki odbiegało wiele innych, węższych i szerszych przejść, ale Severus wolał nigdzie nie skręcać, by nie zgubić się w tym zagmatwanym labiryncie. Zupełnie nie rozumiał jak można było tu mieszkać, skoro, żeby gdziekolwiek trafić, trzeba chodzić z mapą! I w ogóle, po co komu tak ogromny dom?

Po kilku minutach stwierdził, że jednak bezpieczniej będzie skierować się z powrotem w stronę „swojego” pokoju. Odnalezienie właściwych drzwi okazało się jednak trudniejsze, niż z początku przypuszczał. Chwytał za każdą klamkę z myślą, że w końcu trafi, jednak, jak na złość, wszystkie były zamknięte. Zdezorientowany cofnął się parę kroków, sądząc, że któreś przeoczył…

Nic.

Poczuł, że zaczyna zasychać mu w gardle. A jeśli komnata zamknęła się za nim na cztery spusty i już jej nie znajdzie? Irracjonalna panika opadła mu jakąś dziwną pustką do żołądka. Spokojnie. Niby dlaczego miałaby się zamykać? Na pewno gdzieś tutaj są właściwe drzwi… Pamiętał przecież, że naprzeciwko wisiał obraz kobiety w liliowej tiarze. Musi znaleźć ten portret, a wszystko będzie dobrze.

Ruszył, teraz już znacznie szybszym krokiem, spoglądając na przeciwległą ścianę z odcieniem trwogi. Obrazy śmigały mu przed oczami, żaden jednak nie przedstawiał czarowniczy, której szukał. Dopiero trzydziesty czwarty – Severus liczył je zupełnie nieświadomie – okazał się być tym, który zapamiętał. Z westchnieniem ulgi odkręcił się, by chwycić za klamkę… ale jego dłoń trafiła w próżnię. Zamiast drzwi do pokoju była lita ściana! Gdzie podziało się wejście do przeklętej komnaty?! Chłopiec stał, obmacując i opukując boazerię, jakby niedowierzał temu, co widzi. Przecież muszą tu być! Były tu, jak wychodził! Nagle poczuł ciarki na karku, świadczące o tym, że ktoś go obserwował. Tego rodzaju odczucia nigdy nie oznaczały nic dobrego… tym bardziej, że jedyną osobą, która mogła je wywołać, był któryś z gospodarzy domu. Nie musiał się zastanawiać, by wiedzieć, że jest nim nie kto inny jak mężczyzna, który całkiem niedawno obwołał się jego nauczycielem. Pan Prince pojawił się całkowicie bezszelestnie, zupełnie jakby wyrósł spod ziemi.

– Czy mogę wiedzieć, co tu robisz, chłopcze? – spytał, stojąc tuż za plecami Severusa, który zamarł na moment, a potem gwałtownie się odwrócił. – Zdawało mi się, że wyraźnie ci powiedziałem, byś się nie szwendał po domu.

– Ja tylko… na chwilkę wyjrzałem – rzekł możliwie najgrzeczniej, choć głoś drżał mu niemiłosiernie. – Niczego nie dotykałem… i… chciałem już wrócić, ale te drzwi… One zniknęły, proszę pana – wysapał przyparty do ściany przeszywającym spojrzeniem mężczyzny.

– Zniknęły? A jesteś pewny, że właśnie tutaj były? – rzucił z lekkim odcieniem drwiny.

– Na pewno, sir – rzekł gorliwie. – Wiem, bo pamiętam ten obraz. Były tutaj!

– W takim razie je otwórz – stwierdził krótko, a chłopiec zdębiał z nieokreśloną miną na twarzy. – Na co czekasz?

Severus zerknął na pana Prince’a uprzejmie acz nieufnie i przełknął ślinę. Wolał z nim nie polemizować. Odwrócił się bez przekonania w stronę ściany, zastygając w bezruchu – drzwi były na swoim miejscu.

– Jak to…

– O ile sobie przypominam – przerwał chłodnym tonem – nie pozwoliłem ci opuszczać pokoju. Dlaczego złamałeś zakaz?

Chłopiec ponownie odwrócił się, czując jak spojrzenie czarodzieja sięga lodowatym ostrzem gdzieś głęboko, mrożąc go od środka. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że ta wyprawa była ryzykowna i musiał liczyć się z konsekwencjami. Popatrzył wprost w bezlitosne oczy wzrokiem winowajcy, który nie ma nic na swoją obronę.

– Wyszedłem, bo nie mogłem już wytrzymać. Wiem, że nie było mi wolno… proszę pana – westchnął i utkwił wzrok z różdżce, która nie wiadomo kiedy pojawiła się w dłoni Prince’a.

Zagrażał bezwiednie na wspomnienie kary cielesnej, jakiej już zakosztował. Zgodnie z zapewnieniami mężczyzny, za drugim razem miała być znacznie bardziej nieprzyjemna.

– To już czwarte niestosowne zachowanie, odkąd znalazłeś się w tym domu. Tym razem było to wykroczenie z pełną świadomością łamania panujących tu praw – rzekł twardo, jakby Severus popełnił jakieś ohydne przestępstwo. – Pomyślę poważnie nad twoją karą, chłopcze, bo najwyraźniej nie potrafisz podporządkować się z własnej woli zasadom, jakie ustaliłem. – Chłopiec zbladł, zdając sobie sprawę, że dzieci z wyblakłej fotografii musiały mieć naprawdę straszne dzieciństwo. – Tymczasem, pozwól do mojego gabinetu.

Severus niemal biegł za mężczyzną, który niespecjalnie przejął się faktem, że towarzyszący mu osobnik ma od niego trzy razy krótsze nogi. Gdy dotarli go gabinetu, chłopca zdążyła już złapać kolka, więc trzymał się za żebra, oddychając głęboko.

– Zanim zaczniesz zajęcia ze mną – odezwał się Prince, gdy rozsiadł się w swoim fotelu – powinieneś zaopatrzyć się w różdżkę i przećwiczyć zaklęcia, których uczyłeś się do tej pory w teorii. Ponadto, przygotowałem ci kilka niezbędnych podręczników. – Postawił na blacie małą paczuszkę – zapewne zminiaturyzowaną – i zerknął na chłopca, który stał z drugiej strony biurka, patrząc na swego nowego nauczyciela wzrokiem zbitego psa. – Chciałbyś mi coś powiedzieć?

– Nie, proszę pana – odparł cicho, choć w rzeczywistości ledwo przełknął gorzki smak krzywdy.

Najpierw matka bez wyjaśnień go tu zostawiła, potem uwięziono go w pokoju, a teraz zupełnie obcy mu mężczyzna, tak po prostu zadecydował, że ma mieć z nim lekcje. Oczywiście, Severus chciał się uczyć magii… ale nie był pewien czy koniecznie pod okiem człowieka, który karał go za małe przewinienia, jakby to były wielkie zbrodnie! Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak owa nauka będzie wyglądać.

– Skoro nie masz nic do powiedzenia, nie pomstuj, bo tylko pogorszysz swoją sytuację – rzekł, jakby czytał w jego myślach, po czym wyciągnął ku niemu zawiniątko. – Proszę. W środku znajduje się kilka pozycji, które na pewno cię zainteresują, oraz takich, które są obowiązkowe. Przeczytaj je wszystkie. Zacznij od Plautusa Daltona. Tę książkę powinieneś mieć przeczytaną do piętnastego stycznia. Zwróć szczególną uwagę na rozdział dziewiąty: „Techniki doskonalenia umysłu”. Znajdziesz tam praktyczne wskazówki jak kontrolować własną moc. To niezbędna wiedza – od tego zaczniemy naukę. Zapewniam cię, że dowiem, się, czy przyswoiłeś ten materiał. – Chłopiec schował paczuszkę do kieszeni, zastanawiając się jak wiele nocy poświęci na przeczytanie magicznych podręczników, nie mogąc się z nimi obnosić. Przecież nie będzie ryzykował, by wpadły w ręce ojca. Czarodziej chyba zdawał się wiedzieć, co trapi młodego adepta, gdyż po chwili milczenia rzekł: – Poproś matkę, by rzuciła na woluminy zaklęcie maskujące. To uchroni cię przed koniecznością studiowania ich w ukryciu.

– Dobrze… Dziękuję panu.

– Mam dla ciebie jeszcze coś – dodał, wyjmując z kieszeni dwie kulki, jednak nie były one obsydianowe. Wyglądały raczej na szklane: jedna niebieska, druga czerwona. – To są dwa świstokliki. Wiesz, czym są świstokliki, chłopcze?

– Nie wiem, panie Prince – odpowiedział zgodnie z prawdą, wpatrując się w nie z zaciekawieniem.

– Świstokliki służą do transportu. Jeden z nich – czerwony – będzie cię zabierał do domu, za pomocą niebieskiego natomiast dostaniesz się tutaj. Będzie się uaktywniać o konkretnej godzinie. O ósmej rano. Wystarczy, że go dotkniesz i policzysz do trzech, a przeniesie cię tuż pod drzwi tego domu. Powrotny uaktywni się automatycznie, gdy skończysz zajęcia. – Severus bez słowa odebrał od mężczyzny woreczek z kulkami. – Powiadomię twoją matkę listownie na temat szczegółów rozkładu zajęć, gdyż będzie się on zmieniał w zależności od mojego wolnego czasu. Ciebie również uprzedzę, jeśli zajdzie taka potrzeba. To już wszystko, chłopcze. A teraz wrócisz w towarzystwie skrzata do pokoju i nie wytkniesz z niego nawet palca, dopóki nie przybędzie po ciebie matka.

– Tak, panie Prince. Ja… przepraszam – powiedział, czując się, zapewne dzięki stalowemu spojrzeniu czarodzieja, jakby faktycznie popełnił karygodne przestępstwo. – Nie wiedziałem, że ten zakaz jest taki ważny.

– Wszystko, co mówię, jest ważne. Każdy zakaz i nakaz. Jednak przyjmuję twoje przeprosiny – odparł nieco łagodniejszym tonem niż dotychczas. – Co wcale nie znaczy, że kara cię ominie – dodał od razu, choć nie było to konieczne, gdyż jego oczy już powiedziały Severusowi wszystko.

Szybko odwrócił wzrok, a Prince podążył spojrzeniem za oczami chłopca, który od dobrych paru minut ukradkowo zerkał na globus. Ten intrygował Severusa bardziej niż znikające drzwi do jego pokoju.

– Proszę pana, czy… Czy mogę o coś zapytać? – odważył się w końcu.

– Właśnie to zrobiłeś. Jeśli jednak jest to naprawdę ważna sprawa, możesz zadać jeszcze jedno pytanie.

Severus skulił się; miał wrażenie, że wykonał właśnie krok samobójczy. Obawiał się, że jego pytanie należy raczej do kategorii tych mniej istotnych… ale mimo wszystko bardzo chciał się dowiedzieć. Pan Prince obserwował go, jak strapiony wpatrywał się w podłogę z przygryzioną wargą. Przez twarz czarodzieja przemknął cień rozbawienia.

– Pytaj.

– Ten globus… Do czego on właściwie służy?

– Służy mi do pracy – odparł z przekąsem, najwyraźniej dobrze się bawiąc z konsternacji chłopca, ale już po chwili dodał: – Lecz zapewne nie takiej odpowiedzi oczekiwałeś. Jak mniemam, chciałeś się dowiedzieć, co pokazuje i jak działa.

– Tak, proszę pana. Te światełka… co one przestawiają?

Prince wstał z fotela i – chyba po raz pierwszy, odkąd Severus go zobaczył – wyglądał całkowicie normalnie. W każdym razie jego oczy straciły na moment stalowy blask. Podszedł go globusa i obrócił go tak, by Severus mógł zobaczyć Europę.

– Na globusie zapalają się punkty w trzech kolorach – wyjaśnił. – Każdy punkt odpowiada jednemu świstoklikowi znajdującemu się w konkretnym miejscu na świecie. Ten model odzwierciedla dokładnie ich rozmieszczenie oraz czy w danym momencie są aktywne, czy zablokowane. – Severus zbliżył się do stojaka z zachłanną ciekawością wypisaną na twarzy. – Jak widzisz, w Wielkiej Brytanii prawie wszystkie punkty są koloru żółtego, co znaczy, że porty są aktywne i gotowe do użytku. Te czerwone oznaczają chwilową dezaktywację bądź awarię… takowa miała wczoraj miejsce na Półwyspie Arabskim i uruchomiono tam porty zastępcze. Natomiast, jak już zapewne się domyśliłeś, barwa zielona obrazuje świstokliki w użyciu.

– A kto tym wszystkim kieruje?

Prince przeszył Severusa chłodnym spojrzeniem; widać jego cierpliwość szybko się kończyła.

– Miało być jedno pytanie.

– Ja chciałem tylko…

– …się dowiedzieć – dokończył za niego, a Severus spuścił wzrok. Mężczyzna patrzył na siedmioletniego czarodzieja jakby coś oceniał, po czym usiał za biurkiem i powiedział: – Mój młodszy syn, podobnie jak ty, wykazywał chorobliwą wręcz skłonność do dociekania prawdy, co gorsza, łamiąc przy tym niemal wszystkie punkty regulaminu. – Severus pomyślał, że nie było to raczej trudne, sądząc po tym jak rygorystyczne zasady tu obowiązują. – Skończyło się na tym, że książka, do której zabroniłem mu zaglądać, pewnego dnia odgryzła mu palce. W efekcie przez tydzień nie władał różdżką, zanim palce mu nie odrosły. Ponadto, nie mógł się odzywać, gdyż został potraktowany zaklęciem uciszającym, by nauczył się więcej słuchać, a mniej mówić. Chciałbyś się znaleźć w podobnym położeniu, synu?

– Nie, proszę pana – zaprzeczył nieco przestraszony perspektywą bycia zmuszonym do całkowitego milczenia.

– Tak też myślałem, dlatego zawczasu cię ostrzegam – rzekł, spoglądając na chłopca na tyle znacząco, że niepotrzebne już były dalsze tłumaczenia. – Odpowiem jednak na twoje pytanie, by ta sprawa została wreszcie zamknięta. Nad świstoklikami sprawuje kontrolę Departament Transportu Magicznego. A dokładniej pracownicy Urzędu Świstoklików, którego jestem dyrektorem. Oczywiście ta matryca pokazuje wyłącznie świstokliki transportu publicznego. Wielka Brytania posiada ich dokładnie dwieście i rozmieszczone są one w strategicznych punktach, tak by każdy, kto zapragnie, mógł z nich skorzystać. Na wydanie prywatnego trzeba uzyskać pozwolenie. Za użytkowanie świstoklika bez licencji nakładane są bowiem wysokie grzywny. Zaspokoiłem twoją ciekawość?

– Tak. Dziękuję, sir.

Pan Prince miał już pstryknąć palcami, by przywołać domowego skrzata, lecz Severus potrząsnął gwałtownie głową. Mężczyzna, spojrzał nań pytająco, a chłopiec – zapewne w przypływie zdrowego rozsądku – pomyślał, że nie było to najszczęśliwsze posunięcie… ale jak się mówi „A” trzeba powiedzieć i „B”.

– P-panie Prince… ja mam jeszcze jedno… NAPRAWDĘ ważne pytanie – rzekł, czując, że drętwieje mu ciało. – Już zupełnie o-ostatnie.

– Skoro jest naprawdę ważne, a do tego ostatnie, słucham.

– Bo… moja mama przecież o nic… o nic pana nie prosiła – zaczął powoli, bojąc się, że za chwilę rozwścieczy czarodzieja, dotykając tak „bezczelnych” tematów, ale ten spokojnie słuchał go dalej. – Mój tata jest mugolem i… i pani Prince ch-chyba to wszystko się nie podoba… Dlaczego-w-takim-razie-chce-pan-mnie-uczyć? – wyrzucił na jednym wydechu, nie dowierzając samemu sobie, że to powiedział.

Dłonie wyraźnie zaczęły mu drżeć, więc zacisnął je w pięści i patrzył ze strachem na twarz mężczyzny. Ten zmarszczył groźnie brwi, lecz po chwili jego oblicze wygładziło się, a Severus mógłby przysiąc, że to jednak był uśmiech.

– Widzę, że nie brak ci odwagi, chłopcze, zwłaszcza, że już kilkakrotnie zdążyłeś mnie zdenerwować. Tak. To ważne pytanie. Obawiam się jednak, że nie zrozumiałbyś wszystkich pobudek, jakie mną kierowały. Jako odpowiedź będą ci musiały wystarczyć tylko dwa argumenty. Po pierwsze, jesteś moim wnukiem. Uczyłem każde z moich dzieci oraz wnuków, nie widzę więc powodów, byś i ty nie mógł być moim uczniem. Po drugie… posiadasz talent i popełniłbym ogromny błąd, gdyby pozwolił go zaniedbać. W tym przypadku kwestia twojego mieszanego pochodzenia nie ma nic do rzeczy. Jesteś półkrwi, ale bezapelacyjnie jesteś jednym z Prince’ów. I zapamiętaj: to krew naszego rodu dała ci moc, gdyby nie to, byłbyś nikim…



…Severus już nigdy nie wracał do tej sprawy. Rozpoczął naukę, o czym jego ojciec z początku nic nie wiedział. Później wyszło jednak na jaw, że nie uczęszcza do szkoły, ale Tobiasz Snape został postawiony przed faktem dokonanym i nic nie mógł na to poradzić. Mimo iż ojciec Severusa potępiał wszystko, co związane z magią, tym razem był zmuszony zaakceptować wybór matki. A w każdym razie nie zamierzał zadzierać z czarodziejem, którego bała się nawet jego żona, choć przecież i ona była czarownicą. Rad nie rad musiał pogodzić się z tym, że jedyny potomek jest „dziwakiem” i do „dziwaków” należy. Zastrzegł sobie jednak, że w związku z tym, iż się zgodził na podobne głupstwa, jego syn ma kategoryczny zakaz używania różdżki w domu. Nie było to jednak tak skrupulatnie przestrzegane, jak sądził.

Severus nigdy Prince’a nie polubił, ale na pewno miał do niego duży szacunek. Być może dlatego, że Prince owego szacunku wymagał jako rzeczy ważniejszej ponad wszystko inne. Z czasem przyzwyczaił się do posępnego mężczyzny, czego nie mógł powiedzieć o pani Prince. Arystokrata był niezwykle surowy, ale bardziej skory do okazywania aprobaty i zrozumienia, niż jego małżonka. Frigida traktowała Severusa, jakby był powietrzem, a jeśli już zwracała na niego uwagę, robiła to wyłącznie po to, aby go strofować i mieszać z błotem. Podczas gdy dla niej pozostawał szlamowatym bękartem, dla pana domu był półkrwi Prince’em.

Severus cenił swego nauczyciela i zaczął z czasem – lub raczej poniewczasie – cenić musztrę, dzięki której wiele rzeczy opanował znacznie precyzyjniej i szybciej. Była jeszcze jedna, pozytywna rzecz w tym człowieku – nigdy nie karcił bezpodstawnie. Prawie nigdy też nie wynagradzał i nie szczędził kąśliwych komentarzy, ale gdy zdobył się na słowa uznania, był to znak, że jego uczeń wykonał daną czynność profesjonalnie. Nie były to, co prawda, wylewne pochwały, ale już sam fakt, że się pojawiały, znaczył dla Severusa bardzo wiele.

Jednak świąt, podczas których po raz pierwszy poznał swoich dziadków nie mógł zaliczyć do szczęśliwych… podobnie jak całej reszty. Prince bez wątpienia nauczył go wielu potężnych zaklęć. Śmiało mógłby rzec, że to jemu właśnie zawdzięcza wszystkie swe późniejsze osiągnięcia i sukcesy. Gdyby nie solidne fundamenty, jakie mu stworzył, wszystko pewnie potoczyłoby się inaczej…

Lecz czy dziecku potrzebne jest wyłącznie dobre wychowanie i wykształcenie? Z jednej strony agresywny ojciec-despota i zastraszona matka, z długiej apodyktyczny magnat i jego lodowata małżonka. Severus zdecydowanie nie należał do osób, które zaznałyby w dzieciństwie czegoś tak banalnego, jak miłość. A co za tym idzie – również szczęścia. Prince’owie nigdy nie przyjęli najmłodszej córki z powrotem. Jej ojciec, co prawda, utrzymywał z nią listowny kontakt, ale tyko w sprawie postępów Severusa w nauce. Mimo to Eileen traktowała te pisma z ewidentnym namaszczeniem. Severus wiedział, że wszystkie zachowywała, jakby były jednym mostem łączącym ją z rodziną. Kochała ojca, ale nie doczekała się przebaczenia. Prince rozstał się z życiem dokładnie pięć lat później. W Boże Narodzenie. Dla Eileen był to cios, który zmienił ją bezpowrotnie. Od pamiętnego pogrzebu – na którym po raz pierwszy od trzynastu lat widziała całą rodzinę w komplecie… rodzinę, która nie zwróciła ani na nią, ani na jej syna żadnej uwagi – od tego czasu nie uroniła już żadnej łzy. Stała się nieczuła na wszystko. Zupełnie, jakby coś w niej umarło.


Severus wrzucił pożółkłe fotografie do pudełka i zatrzasnął szufladę ze złością. Co też go podkusiło, by przypominać sobie tamte dni, skoro wszyscy już nie żyją?

Z czarnowłosym chłopcem na czele!


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Czw 14:44, 31 Sty 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Czw 22:23, 16 Lis 2006    Temat postu:

Miodzio, miodzio i jeszcze raz miodzio! Fantastyczne retrospekcje, które wiele tłumaczą. Severka mi naprawdę żal - przecież było z niego zupełnie normalne dziecko, które zasługiwało na prawdziwą rodzinę! Postać jego dziadka skonstruowałaś nad wyraz ciekawie, a poza tym - przyznaję - zainteresowała mnie postać brata Eileen. Czy słusznie?

Błąd zauważyłam jeden:

Cytat:
– Choć.


Powinno być chodź oczywiście ^^

Z niecierpliwością wyglądam ciągu dalszego. Błagam Smaguś, nie każ mi czekać długo!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 23:20, 16 Lis 2006    Temat postu:

Och, jakk szybko przeczytałaś całość - a ponoć dopiero zaczynałaś... Cool

Dziadek Severusa... i w ogóle jego rodzina od strony matki bardzo mnie ciekawi. Obawiam sie jednak, że nie dostaniemy od Jo żadnych wyjaśnień na ten temat. Można więc bezkarnie obracać tymi postaciami, bez ryzyka zerwania z kanonem Smile

Z każdego było kiedyś zupełnie normalne dziecko, tak sądzę. Jeśli chodzi o postać Patryka Prince'a (bo tak sobie go ochrzciłam) - cóż, przyznam, że nie myślałam nad tym, by odgrywał jakąkolwiek rolę w opowiadaniu, prócz uderzającego podobieństwa... Samotny, czarnowłosy gość - trochę jakby zapowiedź pszyłego Severusa. Chodziło tu raczej o więzy krwi - tak silne, że fizycznie widoczne, co niewątpliwie zmiękczyło Prince'owi Seniorowi serce i postanowił nauczać "mugolskiego bękarta" - nie wspominając już o zdolnościach Seva Wink

Zawsze się zastanawiałm, skąd Snape znał tyle klątw już w pierwsej klasie, heh, no i dlaczego tak podkreślał swoje pokrewieństwo z Prince'ami. Według mnie musiał się czuć dowatrwościowany i ważny, myśląc o sobie jako o jednym z Prince'ów - nie zapominajmy, że jest to tak silne, iż nawet będąc dorosłym podkreśla to z dumą. To chyba nie była zwyczajna niechęć do mugoli i swego mugolskiego ojca. Myślę, że Sev nie tytułowałby się półkrwi Prince'em, gdyby coś takiego nie zostało mu zakorzenione jeszcze w dzieciństwie. Matka przecież nie mogła go uczyć nienawiści do szlam, czy mugoli, skoro wyszła za mugola, no i jako kobieta zastraszona przez męża chyba nie byłaby zdolna nauczyć syna tylu czarnomagicznych klątw... Więc uznałam że ktoś z Prince'ów musiał mieć na Severusa duży wpływ - i wpoił mu "czystokrwiste ideały". No, a jesli jedyny mentor Severusa nosił nazwisko Prince, jeśli to wlaśnie ów Prince poświęcał mu uwagę, uznawał za kogoś zdolnego - w przeciweieństwie do Tobiasza Snape'a - to tłumaczyłoby wiele z tego, dlaczego Severus tak podkreślał to pokrewieństwo. Może tylko przez tego Prince'a czuł się... "kochany", doceniony, zauważony... Chłopcom w wieku szkolnym (tak mniej więcej 6-12 lat) bardzo porzebny jest kontakt z ojcem, a Sev raczej tego kontaktu nie miał z Tobiaszem, ba - śmiem twierdzić, że go nienawidził! Wygląda na to, że dziadek mógł stanowić jedyną namiastkę "normalności" dla Severusa, nawet jeśli był surowy. Zatąpił mu trochę ojca, był jedynym autorytetem - może stąd własnie wizął się "Half-Blood Pricne", za sparwą kogoś z rodziny (dziadka) a nie za sprawą matki.. och ale się rozpisałam.

Dobra, zaczynam gdybać, a przecież nie o tym miałam pisać, tylko o czy innym
Ten błąd.. Embarassed ... Nie ma to jak bezmyślne pisanie. Mea culpa. Przepraszam! Przepraszam! Wyglada na to, że powinnam dokładniej sprawdzac teksty, przed wklejeniem, a nie tylko przelatywac wzrokiem - kurza ślepota widać sie pogłebia wprost proporcjonalnie do długości rodziałów!

Będzie ciąg dalszy. Spokojnie. W chwili obecnej koniecznie chcę przebrnąć przez pewien rozdział, który mnie stopuje strasznie. Więc Wena ubłagać muszę, by mnie nawiedził.
Pójdzie rozdział - bedzie z górki!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:26, 17 Lis 2006    Temat postu:

co do uwag technicznych - znowu wieża przez 'rz' Wink

tekst interesujący, wreszcie się wyjaśnia ten Sev - Półkrwi Prince Smile
nie wiem, co napisać - czekam na więcej! o.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Sob 14:35, 18 Lis 2006    Temat postu:

Laughing Laughing

Właśnie odkryłam tajemnicę owej "wierzy"!!
Mój mądry Word zamieniał mi wszystkie wieże na "wierze" ... i jeszcze cukier na "cókier"... i jeszcze parę innych, równie ciekawych - cuś mi się zdaje, że moja siostrzyczka maczała w tym swoje paluchy... Cool - to jest żarcik w jej stylu. A miała mi TYLKO zainstalowac od nowa Office, jędza jedna!

Jedyny wniosek z tego: załóż sobie, Smagliczko, hasło na komputer!

Nie ma to jak mieć dowcipną rodzinę, prawda? Laughing (muszę pomyśleć nad zemstą - siostrunia wraca dopiero w poniedziałek... już Smagliczka jej coś zmaluje Twisted Evil )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 0:19, 07 Gru 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ 7


Gorzkie tajemnice
27.II.1994


Mijały tygodnie. Tuż po feriach bożonarodzeniowych Remus zajął się nauką Harry’ego, by ten mógł się obronić przed dementorami. Musiał przyznać, że talent chłopca bardzo go zaskoczył – już podczas pierwszej lekcji udało mu się wyczarować słabego, ale, bądź co bądź, patronusa. A dziś, po niespełna dwóch miesiącach ćwiczeń, wyczarowywał go niemal bez problemów, i to w pełni ukształtowanego! Rzadko kto – tym bardziej w tak młodym wieku – potrafił wywołać cielesnego patronusa, bowiem była to magia na bardzo wysokim poziomie. Remus czuł jednocześnie zszokowany i dumny. Nigdy by nie przypuszczał (tak po prawdzie z początku nawet powątpiewał), że trzynastolatek okaże się tak zdolny, a tu proszę – miłe zaskoczenie. Harry niemal w każdym calu był nieodrodnym synem własnego ojca. Tak samo jak James zdolny i ambitny, tak samo uparty i odważny, no i… niestety… chwilami tak samo lekkomyślny i krnąbrny.

I właśnie to sprawiało, że z niepokojem obserwował cały rozwój wydarzeń sprawie Blacka. Już sam fakt, że nie wyjawił całej prawdy Dumbledore’owi, dręczył go niemiłosiernie. Dobrze wiedział, że powinien wszystko mu opowiedzieć już wtedy, w Noc Duchów, kiedy to Gruba Dama została zaatakowana, w efekcie czego cała szkoła została postawiona na nogi, a wszyscy nauczyciele w stan gotowości bojowej. Black przedarł się do zamku! I choć Remus usilnie starał się wmówić sobie, że dokonał on tego dzięki Czarnej Magii, nie mógł przed sobą ukryć prawdy, która dryfowała tuż pod powierzchnią jego świadomości i nie dawała spokoju. Zadziwiającą umiejętnością Syriusza Blacka wcale nie była Czarna Magia, a do zamku dostał się w zupełnie inny sposób. Zaledwie cztery miesiące po tamtym incydencie, kiedy to Remus zdążył już ochłonąć i zapomnieć, wszystko się powtórzyło. Tym razem jednak Black wtargnął do dormitorium Gryfonów z nożem! Remusa coraz bardziej dręczyły wyrzuty sumienia i coraz bardziej bał się o Harry’ego. Dobrze wiedział, że jeśli chłopak dowie się prawdy o zbiegłym więźniu, zapragnie go zabić. Był aż nadto przekonany, sądząc po specyficznych skłonnościach chłopca, jakie odziedziczył po własnym ojcu, że ten puściłby się w pogoń za Blackiem, przez co podpisałby na siebie wyrok śmierci.

Ostatnie wydarzenia potwierdziły tylko przypuszczenia Remusa, że Harry kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, w jak wielkim jest niebezpieczeństwie i, co gorsza, wydaje mu się, że samodzielnie świetnie sobie poradzi z każdym przeciwnikiem.

Była już druga w nocy, gdy Remus usiadł ciężko za biurkiem, wpatrując się w skonfiskowaną przed paroma godzinami Mapę Huncwotów – efekt wytężonej pracy jego i trzech przyjaciół. Jeden z nich okazał się mordercą i zdrajcą. To chyba bolało go najbardziej… Do tej pory nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób do tego doszło. Syriusz był przecież zawsze tak obsesyjnie lojalny wobec Jamesa – do tego stopnia, że rzuciłby się za nim w ogień. Jak to możliwe, że posłał go na śmierć?!

Z zamyślenia wyrwał go bardzo dobrze znany głos dobiegający z kominka:

– Lupin, byłbyś łaskaw jeszcze raz wstąpić do mnie? – warknął Snape. – Mam z tobą parę spraw do omówienia!

Remus nie zastanawiał się długo i już po chwili wyłonił się ze szmaragdowego ognia w kwaterze Mistrza Eliksirów.

– O co chodzi, Severusie? – spytał nieco zmęczonym głosem; Snape wyglądał na rozwścieczonego w swój standardowy, opanowany sposób – czyli ciskał oczami mordercze błyskawice.

– Nie wiesz? – sarknął w odpowiedzi i zbliżył w stronę swego rozmówcy kocim ruchem, jakby zamierzał go zabić; Remus nie poruszył się jednak. – Nie wiesz, o co mi chodzi, Lupin? – wycedził przez zęby. – Kryjesz Blacka, swojego starego kumpla, a ten pergamin… Już dobrze wiem, że ma coś z tym wszystkim wspólnego. Mnie nie oszukasz!

– Mylisz się, Severusie, nikogo nie kryję – odpowiedział i od razu poczuł tępe ukłucie winy. – A pergamin, który na marginesie zabrałem Harry’emu, wcale nie jest nafaszerowany Czarną Magią. Sam w sobie jest niegroźny.

– Doprawdy? Odnoszę wrażenie, że jest inaczej. – Jego oczy błysnęły niebezpiecznie. – I chociaż nie wiem, jak trafił w ręce Pottera, jestem pewien, że ty, Lupin, masz w tym wszystkim naprawdę ciekawy udział.

– Dlaczego tak myślisz? Twierdzisz, że narażałbym…

– Twierdzę – warknął – że doskonale znasz pana Rogacza, Łapę, Glizdogona, jak również Lunatyka. – Jego brwi powędrowały w górę w drwiącym grymasie. – Mam rację… czy się mylę?

Remus milczał. Snape uważnie przyglądał się jego oczom, jakby chciał wyczytać z nich kłamstwo; na jego zazwyczaj szarej twarzy, która teraz była lekko zarumieniona, pojawił się wyraz tryumfu.

– Możesz stosować swoje sztuczki i okręcać sobie Dumbledore’a wokół palca, Lupin, ale nie licz na to, że tak łatwo pójdzie ci ze mną. Nie wiem, jak wiele ukrywasz, ale na pewno nie jesteś całkowicie szczery. Widzę to! – Zbliżył swoją twarz do twarzy Remusa, i wysyczał mu go ucha: – Ostrzegałem cię na samym początku, a ja nigdy nie rzucam słów na wiatr. Kiedy dowiem się… a zapewniam cię, że w końcu się dowiem… jaki masz związek z tym wszystkim, wiedz, że jeśli nie spodoba mi się prawda, mocno pożałujesz, że kiedykolwiek mnie poznałeś! Dumbledore może ci ufać, ale ja nie należę do osób tak łatwowiernych. Black już dwukrotnie dostał się do zamku. A ty wiesz jak.

– Nie pomagam mu! – zaprzeczył, czując się jednocześnie dziwne osaczony. – Ile razy ma ci powtarzać? Nie potrafisz zrozumieć…

– Nie obchodzi mnie to! – przerwał znacznie ostrzejszym tonem, a Remus, ku własnemu zdziwieniu zamilkł. Zawsze potrafił odeprzeć atak Severusa, tym razem jednak miał uczucie, że osuwa się w przepaść… co niewątpliwie zauważył Snape, gdyż uśmiechnął się mściwie.

Remus nie miał żadnych argumentów – w końcu Snape trafił w sedno. Pocieszał się jednak myślą, że Mistrz Eliksirów zazwyczaj wszystkich o wszytko podejrzewa, więc jego przypuszczenia nie będą brane całkowicie poważnie przez innych członków ciała pedagogicznego.

– Co jest, Lupin, czyżbyś tracił grunt pod nogami? Nie martw się, już niedługo Black zostanie ujęty, a wtedy morderca z niedoszłym mordercą będą mogli uścisnąć sobie dłonie przed egzekucją!

Oczy Snape’a błysnęły szaleńczo, a Lupin poczuł tąpnięcie, jakby ktoś wbił go maczugą w ziemię i momentalnie zaparło mu dech.

– Jak śmiesz! – warknął przez zęby, z całej siły powstrzymując się przed uderzeniem Snape’a w twarz. Gdyby nie fakt, że zostawił różdżkę na biurku w gabinecie, skutki tej „rozmowy” mogłyby być opłakane. – Jakim prawem mówisz takie rzeczy! – Coś w tonie Lupina musiało się wydać Severusowi podejrzane, gdyż delikatnie odsunął się od niego, wciąż jednak patrząc mu w oczy. – Nigdy nikogo nie próbowałem zabić… nigdy nie posłałem nikogo na śmierć… i nigdy nie zdradziłem Dumbledore’a! – Jego zaciśnięte dłonie wyraźnie drżały, źrenice lśniły dzikim blaskiem, a głos był niski i jakiś… nieludzki. – Masz szczęście, że należę do osób, które w porę potrafią się opanować. Jeśli jednak jeszcze raz powiesz coś takiego, nie ręczę za siebie i przyrzekam: to ty pożałujesz, że mnie poznałeś. Licz się więc ze słowami! – wysyczał, patrząc wprost w czarne oczy rozszerzone osłupieniem. Severus nie poruszył się ani o cal, zupełnie jakby wmurowało go w ziemię.

Remus odwrócił się zamaszyście i wszedł do kominka, zostawiając zszokowanego tym obrotem spraw Snape’a w samotności. Dopiero, gdy znalazł się we własnej kwaterze, zeszły z niego całe emocje. Dygocąc na całym ciele i oddychając ciężko, nalał sobie mocnej herbaty i opadł na fotel. Mało co potrafiło Remusa wyprowadzić z równowagi, jednak tego typu inwektywy były bardziej niż bezczelne! Dobrze wiedział, dlaczego Snape nazwał go „niedoszłym mordercą”. Ale stawianie tego na równi z brutalnym morderstwem trzynaściorga ludzi, ze zdradą najlepszych przyjaciół i posłaniem ich na śmierć, było dla Remusa czymś tak oburzającym, że zrobiło mu się niedobrze. Cała sprawa była tym boleśniejsza, że otwierała na powrót dawno już zabliźnione rany. Lupin mógłby to wybaczyć Snape’owi, bo wiedział, co nim kierowało… wiedział, że Snape mimo wszystko ma słuszne intencje. Lecz w tej chwili nie potrafił puścić tego płazem. Nerwy całkowicie wzięły nad nim górę. Nie pozwoli się powyrównywać z kimś, kto okazał się judaszem i mordercą… z człowiekiem, który zadał mu cios w samo serce! Jak Snape mógł w ogóle wypowiedzieć coś takiego?! Jak śmiał!

Najbardziej jednak ciążyła Remusowi świadomość, że w jakimś stopniu Severus miał rację. Przecież nie ujawniając prawdy o zdolnościach Blacka, Remus automatycznie działał na jego korzyść. Na korzyść przestępcy! Przez tyle lat zdążył się już oswoić z myślą, jak bardzo mylił się co do tego człowieka, a teraz… Teraz wszystko wydawało się tak świeże i wyraziste jak przed dwunastoma laty, z tym że bolało jeszcze bardziej, gdyż wzmocnione zostało poczuciem winy. I znowu powróciły pytania, których już nigdy nie chciał sobie zadawać. A najtrudniejszym i najbardziej dręczącym z nich było: dlaczego?

Dlaczego Remus nie zdołał spostrzec, co się dzieje? Dlaczego Syriusz to zrobił? Dlaczego tak bardzo się zmienił? Przecież gardził Czarną Magią i wszystkim, co było z nią związane, porzucił własną fanatyczną rodzinę, był w Zakonie. Więc dlaczego?

Nieufna strona natury – ta, która głośno przemawia w chwilach zwątpienia – podszeptywała Remusowi, że Black zawsze był niestabilny emocjonalnie i miał skłonności do okrucieństwa. Remus nie chciał wierzyć tym podszeptom, jednak musiał się zgodzić co do jednego: incydent, jaki miał miejsce w szóstej klasie, na pewno nie należał do niewinnych dowcipów! To był w zasadzie jedyny argument przemawiający przeciwko Syriuszowi i stawiający go w złym świetle. Czy naprawdę w tym wesołym, żywiołowym nastolatku mogły drzemać zabójcze skłonności? Remus wiedział, co prawda, że po całym „wypadku” Syriusz zaklinał się, że nie pomyślał o konsekwencjach, jednak w świetle późniejszych jego wyczynów, ten epizod tylko potwierdzał Remusa tezę: Black był niezrównoważonym człowiekiem zdolnym do wszystkiego! Lupin nie wiedział jednak najważniejszego – bo i nie mógł wiedzieć – jak wyglądały szczegóły tamtych wydarzeń. Pamiętał wyłącznie przebłyski. Jeśli nie było przy nim przyjaciół, jego świadomość po przemianie stawała się całkowicie zwierzęca – nie miał wtedy nikogo, kto mógłby na niego wpłynąć. Zimę tamtego roku pamiętał jako jeden z gorszych okresów w swoim życiu. Kłótnia z Jamesem (dość poważna, bo rozeszło się o Snape’a) doprowadziła do tego, że przez ponad dwa miesiące żaden z Huncwotów nie dotrzymywał mu towarzystwa. James w ogóle się do niego nie odzywał, Syriusz, choć wydawał się rozdarty pomiędzy nimi, ostatecznie trzymał Jamesa stronę, a Peter, nawet gdyby odważył się poprzeć Remusa, to i tak nie mógł go odwiedzić podczas pełni – był za mały i bezbronny wobec wilkołaka. Co pchnęło Syriusza do tak niebezpiecznego żartu? Może chciał się na Snapie zemścić za to, że przyczynił się do zachwiania ich przyjaźni? A może zwyczajnie bawiło go okrucieństwo w stosunku do Severusa?

Remus całą historię, jaka miała miejsce tamtej nocy, znał tylko z wyjaśnień – i to dość niechętnych – których raczono mu udzielić. Zdawał sobie sprawę z tego, że wyczyn Blacka mógł doprowadzić do nieszczęścia, był również świadom, że Severus padł jego ofiarą. Niemniej, czasami miał wrażenie, że nie powiedziano mu całej prawdy. Wiele faktów mu się nie zgadzało, zupełnie jakby chciano coś przed nim ukryć, aby go nie denerwować. Remus nie zastanawiał się nad tym głębiej. Nie chciał dojść do przerażających dla siebie wniosków, a był pewien, że wyciągnąłby takie, gdyby dowiedział się więcej…



…Blady chłopak biegł niczym w obłędzie, potykając się o własne nogi; oczy błyszczały mu gorączką, a na twarzy malowało się przerażenie. Gdy dopadł szerokich, marmurowych schodów, był już ledwo żywy z wyczerpania i łapał oddech z wyraźnym trudem. Cały zamek tonął w ciszy i ciemnościach; dochodziła północ a korytarze były całkowicie wyludnione. Jego szybkie rozpaczliwe korki odbijały się więc od ścian i sklepień zwielokrotnionym echem. Chciał krzyczeć na całe gardło, by wezwać pomoc jak najszybciej, jednak płuca rozrywał mu palący ból, w związku z czym tylko chrapliwie chwytał powietrze, pędząc przed siebie zupełnie na oślep. Jeszcze nigdy nie ucieszył się tak z faktu, że w środku nocy wpadł na któregoś z nauczycieli patrolujących korytarze… a właściwie nie na nauczyciela, lecz samego dyrektora.

Dumbledore złapał chłopca, gdy ten z impetem wybiegł zza zakrętu i byłby stracił równowagę.

– James, a co ty tu robisz podczas ciszy nocnej? – spytał, trzymając go za ramiona.

Chłopak zachłysnął się powietrzem, lecz nie był wstanie odpowiedzieć od razu; dygotał z nerwów na całym ciele. Dumbledore momentalnie zrozumiał, że wydarzyło się coś złego.

– Co się stało? – spytał stanowczo, potrząsając nim otrzeźwiająco.

– On… on… – wysapał zziajany, oddychając z wysiłkiem – …pod wierzbą… szybko…

Czarodziej pociągnął chłopca ku sobie i przyjrzał mu się dokładniej. Dopiero teraz zauważył, że James był cały umazany krwią. Nie potrzebował żadnych innych wyjaśnień. Uniósł rękę i zaraz tuż obok niego pojawił się Fawkes, którego złapał za złoty ogon. Chwilę po tym buchnął ogień i obaj zniknęli, a pokrwawiony chłopak osunął się na kolana, jakby uszły z niego wszelkie siły. Nie minęło pięć minut, jak dyrektor ponownie wkroczył do zamku. Szedł bardzo szybko lewitując obok siebie czyjeś bezwładne ciało. Jego twarz była całkowicie napięta i zatrwożona… gdyby ktokolwiek go takim ujrzał, na pewno nie doszukałby się jowialnego oblicza, które Dumbledore na co dzień pokazywał światu. Gdy mijał wciąż skulonego pod ścianą ucznia, który zaalarmował go o nieszczęśliwym wypadku, tylko rzucił przez ramię:

– Powiadom profesor McGonagall i profesora Slughorna. Niech natychmiast stawią się w ambulatorium!

Chłopiec, który już nieco ochłonął, momentalnie poderwał się z ziemi i pognał pustym korytarzem, jak tylko potrafił najszybciej. W ciągu następnych paru minut do skrzydła szpitalnego wpadła wyraźnie roztrzęsiona czarownica w szlafroku w szkocką kratę i zasapany czarodziej, któremu pot spływał strużkami po skroniach. Za nimi wsunął się James na drżących nogach, wlepiając przerażone oczy w nieprzytomnego chłopca leżącego na łóżku.

Minerwa podbiegła do Dumbledore’a, ale najwyraźniej to, co zobaczyła, sprawiło, że nie była w stanie wydobyć z siebie głosu; wyciągnęła białą dłoń wskazując na zakrwawionego ucznia, a dugą zasłoniła sobie usta.

– MERLINIE POTĘŻNY – zagrzmiał Horacy Slughorn, zachwiał się i oparł ciężko o barierkę łóżka, a po chwili wydusił z wielkim trudem: – To mój podopieczny… Co mu się… W jaki sposób…

– Nie został ugryziony, dyrektorze – westchnęła z wyraźną ulgą pielęgniarka, święcąc różdżką nad poszkodowanym, jakby prześwietlała go rentgenem. – Są ślady po pazurach, ale nigdzie nie ma znaków po ukąszeniu… – wymamrotała wstrząśnięta i pochyliła się, przemywając głębokie rozcięcia na piersi fosforyzującą substancją. – Mógł się wdać jakiś stan zapalny… To rozległe obrażenia… Ale, całe szczęście, nieskażone…

– Bogu dzięki, Poppy, Bogu dzięki – szepnął Dumbledore i na chwilę zakrył sobie oczy dłońmi, jakby chciał się pomodlić.

– Jak to się stało? – McGonagall najwyraźniej odzyskała głos, choć był on słabszy niż zazwyczaj i dziwnie się łamał.

– Albusie, do diaska, powiedzże coś! – wyrzucił nerwowo Slughorn, który pochylił się nad nieprzytomnym chłopcem z drugiej strony łóżka, patrząc z osłupieniem poszarpane, krwawiące wciąż rany.

– Myślę, że wyjaśnień powinien udzielić nam świadek całego zajścia – rzekł dyrektor niezwykle spokojnym głosem, zwracając swą twarz w stronę ucznia stojącego wciąż przy wejściu. – James, podejdź, proszę, i opowiedz jak to się stało.

James niestety nie był w stanie ruszyć się z miejsca z dość prostego powodu: nogi miał miękkie, niczym z waty. Jednak McGonagall zareagowała niespodziewanie trzeźwo, nad wyraz szybko otrząsając się z szoku; w ułamku sekundy znalazła się przy nim, świdrując chłopca oskarżycielskim spojrzeniem.

– To twoja sprawka? Mów natychmiast! Zaciągnąłeś Snape’a pod bijącą wierzbę i nakłoniłeś, by wszedł do środka! – warknęła, potrząsając nim w zimnej furii. Jeśli ktoś kiedykolwiek twierdził, że widział Minerwę McGonagall rozwścieczoną, daleki był od prawdy. Jej usta zwęziły się tak silnie, że praktycznie zniknęły, a oczy miotały zabójcze zaklęcia. Choć była już niemłodą kobietą, jej drobne dłonie zacisnęły się na ramionach ucznia, niczym kleszcze, nie pozwalając mu na jakikolwiek ruch. – To był twój pomysł?! Uważałeś to za zabawne?! Masz pojęcie, co mogło się stać?! Odpowiadaj, jak cię pytam! – wysyczała przez zęby, potrząsając nim jeszcze silnej.

– Minerwo! Spokojnie – wtrącił się dyrektor, przywołując czarownicę do porządku. – Daj mu dojść do słowa, i przede wszystkim puść. Pan Potter przybiegł spod wierzby, by wezwać pomoc. Podejdź tu, James, i opowiedz wszystko od początku.

– Słyszałeś dyrektora, Potter, rusz się! – rozkazała bezlitosnym głosem, popychając ucznia w stronę łóżka, na którym leżał zakrwawiony i nieprzytomny Severus Snape. Chłopak wykonał parę chwiejnych kroków, zatrzymując się przed Dumbledore’em. Nie potrafił jednak spojrzeć mu w oczy, więc zwiesił głowę, wpatrując się w czubki swych zabłoconych butów.

– Słucham cię. – Głos dyrektora, choć spokojny, wydawał się dziwnie napięty.

– Ja chciałem… Ja tylko… – zaczął, nie wiedząc do końca, co mówi. – Czy on… czy on przeżyje?

– Przeżyje – mruknęła Pomfrey znad łóżka; całkowicie pochłonięta swoją pracą, zdawała się nie dostrzegać, co dzieje się wokół niej.

– Ja nie wiedziałem – jęknął ponownie, rozglądając się błędnym wzrokiem. – Nie wiedziałem, że on tam pójdzie… Nie zdążyłem… Nie miałem pojęcia, że coś takiego…

– Do rzeczy, Potter! – czarownica ostro ucięła jego bełkot.

– Snape leżał na podłodze… Wszędzie była krew, myślałem, że go zabił… Nic mi nie powiedział…

– Nie kręć!

– Minerwo, opanuj się, proszę – rzekł stanowczo Dumbledore, spoglądając na McGonagall z ukosa, a w jego błękitnych oczach błysnął ostrzegawczy płomień. Zwrócił się ponownie w stronę ucznia, chwytając go pod brodę. – Spójrz na mnie. Co się dzieje? – spytał, uważnie przyglądając się jego przerażonej twarzy. – Boli cię coś, zostałeś ranny? – Chłopak pokręcił gwałtownie głową, a dyrektor zmarszczył brwi. – Jest w szoku – oznajmił, po czym posadził chłopca na skraju pustego łóżka. – Już dobrze, James, uspokój się – dodał łagodnie.

Pielęgniarka automatycznie oderwała się od zielonej maści, którą nakładała Snape’owi na rany i rzuciła się na drugiego z chłopców, oglądając go dookoła i obmacując drżącymi rękami.

– On też tam był? Cały jest zakrwawiony! I strasznie blady, może… – wysapała zdenerwowana, i już podnosiła różdżkę, by prześwietlić również Jamesa, ale Dumbledore delikatnie chwycił ją za rękę.

– To tylko wstrząs – powiedział cicho. – Daj mu coś na uspokojenie.

– A jeśli…

– Poppy, nie traćmy czasu.

Pani Pomfrey wciąż jeszcze oszołomiona, podała Jamesowi eliksir, który wypił bez najmniejszych sprzeciwów, co ewidentnie znaczyło, że nie zachowuje się normalnie. Dumbledore przysiadł naprzeciwko ucznia i utkwił w nim badawcze spojrzenie.

– Lepiej się już czujesz? – spytał po chwili milczenia, a James przytaknął, jednak jego wzrok wciąż był mętny i rozbiegany. – To dobrze. A teraz opowiedz, co się wydarzyło. Po kolei, powoli i spokojnie.

James nabrał spazmatycznie powietrza i odezwał się wciąż roztrzęsionym głosem:

– S-snape śledził Remusa. Pobiegłem za nim, ale nie zdążyłem go dogonić… Dotarł do chaty, gdzie Remus był już… był już przemieniony. Usłyszałem krzyk i wpadłem do środka… Snape leżał na podłodze, wszędzie była krew… Wilkołak rzucił się na niego… Myślałem, że go żywcem rozszarpie! Gdy mnie zobaczył, zawył i… – Urwał nagle, oddychając coraz szybciej. – Nie wiem… Nie pamiętam, jak Snape’a stamtąd wywlokłem… W ostatniej chwili zablokowałem drzwi i uciekliśmy… Ale w tunelu zemdlał… Bałem się go lewitować, żeby nie upuściuć… Był coraz cięższy i już nie miałem siły go ciągnąć… Musiałem zostawić pod wierzbą i…

– Wystarczy – oznajmił miękko, wciąż patrząc chłopcu w oczy. – Powiedz mi teraz, skąd Severus wiedział, jak wejść do tunelu. Który z was powiedział mu, jak dostać się do środka? – Oczy Jamesa rozszerzyły się ze strachu i pokręcił w panice głową. – James, powiedz prawdę.

– N-nie… ja nic nie wiedziałem… przysięgam…

– Kto mu powiedział? – powtórzył, kładąc nacisk na każde słowo, a chłopak jęknął cicho pod przeszywającym spojrzeniem dyrektora. Miał wrażenie, że Dumbledore wwierca mu się do mózgu.

– Nie… proszę… – szepnął, nie mogąc odwrócić wzroku.

– Mów!

– S-s… Syriusz – wydusił, jakby coś zmusiło go do odpowiedzi.

– Black! – McGonagall podskoczyła jak oparzona. – Tego już za wiele… jeszcze nigdy… jeszcze żaden… odkąd pamiętam… – wysapała zbulwersowana i energicznie ruszyła w stronę drzwi.

– Zaczekaj, Minerwo – zatrzymał ją opanowany, acz rozkazujący głos Dumbledore’a, który podniósł się z łóżka, a od całej jego postaci biła jakaś dziwna aura potęgi.

– Albusie, nie zamierzasz chyba puścić mu tego płazem? – zawołał Mistrz Eliksirów, który wyglądał na tak zaskoczonego, jakby ktoś właśnie wylał mu wiadro wody na głowę. – Przecież ten chłopak przez swój wygłup omal nie zabił jednego z uczniów!

– W żadnym wypadku, Horacy. Kara go nie minie, obawiam się jednak, że życie może napisać brutalniejszy scenariusz, nie spieszmy się więc z radykalnymi rozwiązaniami. Emocje to nie są dobrzy doradcy. Zostań tu, James, a was, moi drodzy – tu spojrzał na McGonagall i Slughorna – prosiłbym do swojego gabinetu. Syriuszem Blackiem zajmę się osobiście.

– Ale, panie dyrektorze! – Chłopiec poderwał się na równe nogi. – Syriusz nie chciał, on na pewno nie chciał… on nie pomyślał! Popełnił błąd, ale niech pan go nie wyrzuca! On nie zdawał sobie sprawy, że Snape…

– Dość. Pan Black samodzielnie będzie się tłumaczył – Dumbledore ostro zakończył desperackie protesty ucznia. James stał przez chwilę, patrząc osłupiałym wzrokiem w niebieskie oczy czarodzieja, które teraz błyszczały, niczym hartowana stal. Gdy pojął, że jego sprzeciw nic nie da, ze zduszonym krzykiem rozpaczy zatoczył się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach; dyrektor spojrzał na niego badawczo. – Poppy, przypilnuj go. Niech nie rusza się stąd na krok – zwrócił się do pielęgniarki, która obwiązywała właśnie klatkę piersiową Severusa magicznym bandażem. – Opanowałaś sytuację? – spytał z troską, przenosząc wzrok na nieprzytomnego Snape’a.

– Już tak. Stracił dużo krwi, ale w porę dostał eliksir. Rany powinny całkowicie się zagoić – odpowiedziała uspokojonym głosem.

– To dobrze. Jakby się obudził, natychmiast mnie powiadom – rzekł i szybkim krokiem opuścił skrzydło szpitalne, zagarniając ramieniem wciąż wzburzoną McGonagall. Oniemiały Slughorn podążył za nimi.

Minęło pół godziny, jak drzwi ambulatorium ponownie się uchyliły, a w progu stanął długobrody czarodziej z bardzo poważną miną oraz… sprawca całego incydentu. James z duszą na ramieniu przyglądał się, jak Dumbledore wraz z Syriuszem zbliżają się do łóżka, na którym leżał wciąż nieprzytomny Snape. Chłopiec prowadzony przez dyrektora był śmiertelnie przerażony i biały jak kreda, jakby wykrwawił się do ostatniej kropli. W ogóle nie zwrócił uwagi na swego przyjaciela, który wylękniony i zesztywniały czekał na decyzję, jaka najprawdopodobniej zapadła w gabinecie podczas długich obrad. James wydał właśnie najlepszego przyjaciela i bał się, że już nigdy nie będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Syriusz z pewnością mu tego nie wybaczy. Poza tym… to przez niego wszystko się stało, gdyby wcześniej pogodził się z Remusem, dzisiejszą noc spędziliby razem i żaden wypadek nie miałby miejsca.

Dumbledore niespodziewanie złapał Blacka za kark, zmuszając go, by patrzył na człowieka, którego omal nie wysłał na śmierć.

– Przyjrzyj mu się uważnie – powiedział surowo, a Syriusz skulił się w żelaznym uścisku dyrektora. – Gdyby nie szybka reakcja twego przyjaciela, Severus byłby już martwy. Nie pomyślałeś o tym. Gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, zrobiłbyś z Remusa mordercę. O tym również nie pomyślałeś. A gdyby do tego wszystkiego doszło, Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń automatycznie wydałaby na niego wyrok śmierci i nie pomogłyby żadne moje wyjaśnienia. Czy teraz rozumiesz potencjalne konsekwencje własnej głupoty? – Syriusz pokiwał głową i z trudem przełknął ślinę. – Odpowiedz – zażądał Dumbledore.

– T-tak – ledwo wyszeptał, a po policzkach popłynęły mu łzy. – J-ja wezmę całą winę na siebie… Remus nie stanie przed s-sądem…

– Nie krzycz ruszaj, zanim nie dosiądziesz miotły. To się dopiero okaże – przerwał mu sucho, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta smutku. – Wielka szkoda, że wcześniej nie pomyślałeś o tym, co może się stać, Syriuszu. Z mojej strony mogę jedynie obiecać, że zrobię wszystko, by nie dopuścić do rozprawy. Postaram się przekonać pana Snape’a, aby nie składał oskarżenia.

– Ale, dyrektorze – wyrzucił na wydechu James całkowicie zrozpaczony – czy nie można… Przecież to był wypadek, to nie wina Remusa! Czy nie moglibyśmy wymazać mu z pamięci… – Nie skończył, gdyż Dumbledore zgromił go najtwardszym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek u niego widział.

– To byłoby najobrzydliwsze pogwałcenie wolności osobistej! – rzekł tak lodowatym tonem, że obaj chłopcy zadrżeli. – Ohydna manipulacja. To nie przelewki, James. NIE. Nie wolno modyfikować pamięci w takich przypadkach. Poza tym Severus jest już pełnoletni, nie mam prawa zmuszać go do niczego.

– Ale chyba nic im nie zrobią, prawda? – wyszeptał ze strachem, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Dumbledore’a. – Przecież nikt nie zginął… Jak pan ich wyrzuci… Jak wyrzuci pan Remusa, to nie będzie miał już żadnych szans! Ministerstwo wszystkie wilkołaki, traktuje jak… jak śmierciożerców! Będą go prześladować! On musi zostać w Hogwarcie!

– Niestety, nie wszystko zależy ode mnie. Jeśli pan Snape zechce przedstawić zarzuty przed Radą Prawa Czarodziejów, cała sprawa podlegać będzie pod ministerstwo. – Syriusz na tę wiadomość zachłysnął się łzami, a James zamarł z rozchylonymi ustami, kompletnie sparaliżowany. – Zrobię jednak, co w mojej mocy, by do tego nie doszło.

– N-niech pan go ratuje, proszę! – wykrztusił Syriusz, odwracając się i łapiąc Dumbledore’ a za szatę. – B-błagam, niech pan nie pozwoli im go zabić… Zrobię wszystko, co pan każe… dam się z-zamknąć w Azkabanie… Ale niech nie robią k-krzywdy Remusowi!

– Syriusz, dziecko, uspokój się – rzekł tym razem całkowicie łagodnie, ale chłopiec osunął się na podłogę u stóp Dumbledore’a i zupełne stracił nad sobą panowanie, zanosząc się głośnym szlochem. Czarodziej przykucnął przy nim i chwycił go obiema rękami za głowę, całkowicie zaskoczony jego reakcją. – Syriuszu, na Merlina, coś ty sobie wyobraził?! Że zostawię was na pastwę losu? Poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba, ale nie pozwolę zamordować Remusa. Nigdy! No, już, dosyć tej histerii… Dosyć, słyszysz? – Jednak Syriusz nie zareagował, tylko zawył i zaczął się wyrywać.

– NIE! Przeze mnie teraz Remus zginie! Zabiją go PRZEZE MNIE!

– Syriusz, już dobrze. Przestań. SYRIUSZ! – huknął i dopiero to poskutkowało; chłopak przestał się szamotać i zwisł bezwładnie z głową z uścisku dyrektora. – Patrz na mnie! – rzekł twardo, a chłopiec posłusznie utkwił wzrok w jego błękitnych oczach.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana wyłącznie urywanym oddechem Syriusza, który z każdą sekundą stawał się spokojniejszy, jakby dyrektor zahipnotyzował go spojrzeniem. Gdy chłopak dostatecznie się uspokoił, Dumbledore rzekł cicho:

– A teraz posłuchaj: jestem odpowiedzialny za Remusa od chwili, gdy po raz pierwszy przekroczył próg tej szkoły. Zapewniam cię, że nie dopuszczę do tego, by ktokolwiek go skrzywdził. Musisz jednak być świadom, że sprawa jest bardzo poważna. I Remus, i Severus są dorośli, dodatkowo Remus, jako wilkołak, podlega bardzo rygorystycznemu prawu. Coś, co innemu uszłoby na sucho, jemu grozi pozbawieniem różdżki, aresztem bądź nawet śmiercią… A to, co się wydarzyło to nie jest zwyczajna bójka między uczniami, ale próba morderstwa. Takie są realia, Syriuszu. Zrobiłeś rzecz karygodną. Jednak wyciągałem już ludzi z różnych poważniejszych tarapatów, dlatego i tym razem nie zamierzam ponieść klęski. Przestań więc dramatyzować, bo nie padł jeszcze żaden wyrok. Czy uspokoiłeś już się na tyle, bym mógł cię puścić? – spytał spokojnie, po czym wstał z podłogi, pociągając za sobą chłopca.

James wraz z pielęgniarką przyglądali się całej scenie w całkowitym milczeniu i ciężko było stwierdzić czyja twarz wyrażała większe osłupienie. James nigdy nie widział swojego przyjaciela w takim stanie. Syriusz, co prawda, uchodził za osobę bardzo emocjonalną, ale chyba nie zdarzyło się jeszcze, by był tak przerażony i rozhisteryzowany. Dumbledore odprowadził go w stronę łóżka, posadził i sam usiał obok niego, obejmując go ramieniem; chłopiec wciąż lekko drżał, ale wydawał się wracać do równowagi.

– Przepraszam – szepnął z troską dyrektor. – Byłem dla ciebie za ostry. Nie powinienem…

– Miał pan rację… t-to wszystko moja wina – jęknął. – Moja i p-powinien mnie pan wyrzucić od… od razu… Przyznam się do wszystkiego… Niech skażą mnie zamiast…
– Uspokój się. Nikt nikogo nie skaże. Na szczęście nie stało się nic ostatecznego i wszystko da się jeszcze naprawić. Wierzę, że będzie dobrze… Poppy – zwrócił się do pielęgniarki – obaj chłopcy zostaną na noc w skrzydle szpitalnym. Przygotuj więc dwa łóżka, najlepiej na końcu sali. I eliksir nasenny. – Pielęgniarka przytaknęła i zniknęła na moment na zapleczu, a Dumbledore spojrzał Syriuszowi w oczy. – Popełniłem ogromny błąd, nic nie tłumaczy mojego zachowania podczas naszej rozmowy w gabinecie. Wybacz mi, nie miałem prawa tak cię potraktować.

– Ja nie przypuszczałem, że t-tak to się skończy. Niech pan mi uwierzy, nie chciałem go zabić… ja nie jestem…

– Oczywiście, że nie jesteś. I wierzę, że nie chciałeś. James, zaopiekujesz się Syriuszem? – spytał chłopca, który od przeszło paru minut stał nieopodal w niezmienionej pozie, jakby zamienił się w posąg. Na prośbę dyrektora przytaknął nieco automatycznie.

Dumbledore zaczekał, aż obaj znajdą się w łóżkach i wypiją po porcji eliksiru, który zadziałał niemal natychmiastowo. Syriusz, który odstawiał właśnie pustą czarkę na nocny stolik obok łóżka, przelotnie spojrzał na czarodzieja, ale zdołał tylko słabo wyszeptać „przepraszam”, jak opadł na poduszkę i momentalnie zasnął.

Dyrektor stał przez chwilę w ciszy, przyglądając się swym uczniom z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym jego spojrzenie powędrowało w stronę trzeciego chłopca, leżącego kilkanaście łóżek dalej. Dobrze wiedział, że dalszy przebieg tej tragicznej historii zależy tak naprawdę od jego decyzji. Nie chciał go do niczego zmuszać, z drugiej jednak strony musiał go przekonać… przekonać ofiarę, by nie żądała należnej sobie sprawiedliwości, by darowała swym oprawcom. Było to o tyle trudne, że jedyny argument stanowiło uchronienie owych oprawców od kary, którą przecież, w świetle wszystkich obowiązujących reguł, ponieść powinni. Jak nakłonić kogoś, kto ledwo uszedł z życiem, by zaniechał odwetu za własną krzywdę? Czy w ogóle miał jakiekolwiek prawo proponować temu chłopcu takie rozwiązanie? Przekonać poszkodowanego, by zapomniał o całej sprawie… wyperswadować zemstę. Co więcej, musiał się zgodzić na taki układ świadomie i z własnej woli. Absurd. Niedorzeczność.

Westchnął ciężko i zasunął zasłony przy łóżkach dwóch uczniów, po czym skierował się do wyjścia, spoglądając jeszcze raz na rannego Ślizgona. Severus oddychał spokojnie i gdyby nie fakt, że był nienaturalnie blady i obwiązany bandażami, można by pomyśleć, że nic mu nie dolega i zwyczajnie śpi. Dyrektor minął jego łóżko w milczeniu, czując na sercu ogromnie ciężki kamień.

– Poppy, idę już – rzekł zgaszonym głosem, wsuwając głowę przez uchylone drzwi do gabinetu pielęgniarki. – Gdyby Severus się ocknął, powiadom mnie bez względu na porę. Nie zamierzam dzisiaj się kłaść.

– Naturalnie, dyrektorze. Co… co pan planuje? – spytała szeptem pani Pomfrey, przyciskając sobie ręce do piersi. – Myśli pan, że możemy jeszcze coś zrobić? Że jest jakaś szansa, żeby zapobiec… żeby ministerstwo nie wdrożyło tego swojego bezlitosnego postępowania? Przecież żaden z tych bezdusznych urzędasów nie ma o niczym pojęcia. Ich kompletnie nic nie obchodzi! Biedny chłopak – dodała niebezpiecznie załamującym się głosem, a wargi lekko jej zadrżały. – Miesiąc w miesiąc tak strasznie się męczy. A teraz to. Oni nawet nie zechcą nas wysłuchać…

Kobieta rozkleiła się doszczętnie i zachlipała cicho, po czym głośno pociągnęła nosem.

– Przep-praszam.

– Poppy, weź się w garść – rzekł łagodnie, pocieszająco głaszcząc ją po ramionach. – Nie pozwolę skrzywdzić Remusa, choćbym musiał ponownie złamać kilkanaście rozporządzeń! No już, nie lamentujmy. Źle się stało, ale stało się. Zawsze pozostaje jednak nadzieja na polubowne załatwienie całej sprawy, o ile Severus… O ile uda mi się wytłumaczyć mu pewne rzeczy. A wiem, że chłopak ma serce po właściwej stronie – szepnął i zerknął na Snape’a, który właśnie w tym momencie jęknął cicho i drgnął.

Pielęgniarka wyjrzała zza ramienia Dumbledore’a, spoglądając na swego pacjenta uważnie, a gdy chłopiec ponownie zadrżał, momentalnie znalazła się przy nim.

– On odzyskuje przytomność, dyrektorze – oznajmiła zupełnie trzeźwym już tonem.

Dumbledore również pochylił się nad Snape’em, ale ten szarpnął się i jęknął głośniej.

– To wstrząs pourazowy. Nie powinien przebudzić się zbyt gwałtownie, to niebezpieczne – powiedziała Pomfrey, przytrzymując pojękującego i dygocącego Severusa na łóżku. Dumbledore przysiadł przy nim, kładąc mu dłoń na czole.

– Severus, słyszysz mnie? To ja, Dumbledore. – Snape skulił się i kurczowo zacisnął pięści na pościeli. – Nic złego się nie stanie, tu jesteś bezpieczny.

Chłopak po dłuższej chwili uspokoił się. Odetchnął spazmatycznie i z trudem uniósł powieki, patrząc na rozmyte widmo znanego mu człowieka. W czarnych oczach Snape'a błyszczało przerażenie, jakby dopiero co wyrwał się z uścisku bestii.

– Nie bój się. Puść – rzekł łagodnie czarodziej, rozprostowując jego palce – już po wszystkim.

– G-gdzie…

– Jesteś w ambulatorium. Nie ruszaj się, masz założony opatrunek.

– Tam… t-tam był… – wybełkotał, usiłując usiąść, lecz dyrektor położył mu ręce na ramionach. – Widziałem go… to wilkołak… rz-rzucił się…

– Już dobrze, teraz nic ci nie grozi. Leż spokojnie.

– To Lupin… to on jest…

– Wiem, że to on – odpowiedział cicho, patrząc chłopcu prosto w oczy, który natychmiast znieruchomiał. – Poppy, zostaw nas samych, chciałbym porozmawiać z Severusem na osobności.

Pielęgniarka z niezadowoleniem ściągnęła brwi, ale bez szemrania oddaliła się w stronę swojego gabinetu. Gdy jej kroki ucichły, chłopak spytał:

– T-to pan… pan o tym wiedział?

– Wiedziałem. Remus Lupin jest wilkołakiem, dlatego co miesiąc na kilka dni opuszcza zajęcia lekcyjne, a okres pełni spędza w chacie, do której nieszczęśliwie trafiłeś właśnie dzisiaj.

– To… to niemożliwe – wyszeptał osłupiały. – Trzyma pan w szkole… To morderca! – wyrzucił na wydechu i chciał się cofnąć ale Dumbledore stanowczo go przytrzymał. – Potwór! Zaatakował mnie!

– Uspokój się, Severusie – rzekł cicho, wciąż trzymając szamoczącego się chłopca w silnym uścisku.

– Nie! To mordercy… Lupin i Black! On specjalnie mi powiedział… wiedział, że tam pójdę… chciał mnie zabić!

– Posłuchaj…

– Nie będę słuchał! Niech pan mi nie wmawia… niech pan go nie broni… ja dobrze wiem… Black planował mnie ZABIĆ! Nie uwierzę, że nie chciał… nie obchodzi mnie…

Już wystarczy – powiedział opanowanym głosem Dumbledore, a Snape, nie wiedzieć czemu, ucichł i przestał się szarpać. Leżał teraz zrezygnowany, oddychając ciężko. – Tak lepiej… Nie denerwuj się i wysłuchaj mnie do końca. Rozmawiałem już z Syriuszem Blackiem, przyznał się do wszystkiego. Jakkolwiek wstrząsająco wygląda jego tragiczny w swych skutkach dowcip, wierzę, że nie chciał cię zabić. – Severus gwałtownie pokręcił głową, lecz Dumbledore ponownie uspokoił go uściskiem. – To po pierwsze. Po drugie, pan Black jest na tyle świadom własnego błędu, że godzi się stanąć przed sądem w zamian za Remusa Lupina. Nie chciałbym w ogóle dopuszczać do takiego obrotu spraw z kilku powodów, których nie będę w tej chwili z tobą omawiał. To prawda, że przez Remusa omal nie straciłeś życia. Nie przeczę, że to na nim spoczywa większość winy… ale jednocześnie nie może on odpowiadać za swe czyny jak każdy inny człowiek, gdyż nie wiedział, co robi. To dość skomplikowana sprawa, a ty, Severusie, jesteś jeszcze zbyt wyczerpany. Musisz się wyspać i zregenerować siły. Rano, jak już będziesz wypoczęty, wrócimy do tej rozmowy, dobrze? – Severus niczym w transie przytaknął głową, wciąż przyglądając się twarzy dyrektora. – W porządku. A teraz spróbuj zasnąć – rzekł łagodnie i wstał z łóżka.

– Dyrektorze… – wyszeptał, z szeroko otwartymi oczami. – Czy… czy to znaczy, że ja… czy ja teraz jestem…

– Nie. Nie zostałeś ugryziony – zapewnił go spokojnym głosem. – Te rany nie są skażone. Mimo to nie można ich wyleczyć w standardowy sposób, stąd ten bandaż. Jednak pani Pomfrey twierdzi, że zagoją się bez śladu. Zażyłeś dyptam, więc wszystko będzie dobrze… Śpij teraz.

I wyszedł, zostawiając Severusa w stanie dziwnego odrętwienia – być może od ilości medykamentów, którymi nafaszerowała go Pomfrey. W każdym razie ogarnęła go przemożna senność, a powieki same się zamknęły. Zasnął, nie myśląc już o niczym.

Obudziły go dopiero jakieś głosy dobiegające zza parawanu, który, nie wiedzieć kiedy, otoczył jego łóżko. Wydawało mu się, że spał zaledwie kilka minut, w rzeczywistości jednak już świtało. Z wysiłkiem usiadł, chwytając się z bólu za obandażowaną klatkę piersiową, a przed oczami ponownie stanął mu rozwścieczony wilkołak. Niewiele przypominał sobie z „wypadku”: uderzenie włochatej łapy zakończonej pazurami, oślepiającą eksplozję bólu i czyjś krzyk – być może własny – a potem kolejne uderzenie, i jeszcze jedno. Nie miał pojęcia, kto go uratował, ale wiedział, że ktoś taki był. Pamiętał jak przez mgłę czyjeś ręce, które podniosły go z podłogi i jakieś urwane zdania: „wszystko będzie dobrze… tylko błagam… nie umieraj”. Potem wszystko przysłoniła krwawa kurtyna cierpienia i nic więcej nie mógł przywołać w swej pamięci. Może i dobrze…

Głosy za parawanem rozmnożyły się i przybrały na sile. Severus powoli opuścił nogi na podłogę i wstał, niepewnie utrzymując pion. Obraz zawirował mu przed oczami, lecz w porę odzyskał równowagę, przytrzymując się poręczy łóżka. Z trudem dotarł do parawanu i rozsunął lekko zasłony. To, co ujrzał, przyprawiło go o kolejny zawrót głowy: dwa łóżka dalej leżał Remus Lupin! Ten san, który omal go nie zabił, jednak już w ludzkiej postaci… Tylko że teraz sam wydawał się być bliski śmierci. Był nagi, cały zakrwawiony i nieprzytomny. Wyglądał makabrycznie, jakby rzuciło się na niego stado testrali i chciało rozerwać na strzępy. Severus poczuł, że robi mu się słabo; uchwycił się zasłony, która z głośnym trzaskiem urwała się i upadł razem z nią na podłogę.

– Och, na miłość boską! Co ten chłopak wyprawia?

– Zostań, Poppy, zajmę się nim. – Snape usłyszał szybkie kroki i chwilę później stanął nad nim dyrektor. – Severusie, mogę wiedzieć, co robisz na nogach, a konkretniej na podłodze? – spytał miękko, z zadziwiającą jak na starca siłą, podnosząc go i prowadząc do łóżka. – Nie powinieneś wstawać. Źle się czujesz?

– N-nie… tylko zakręciło mi się w głowie.

– Straciłeś zbyt wiele krwi i jesteś osłabiony. Nie wolno ci jeszcze wychodzić z łóżka.

– Tak jest – odparł cicho, uciekając spojrzeniem na bok, gdzie leżał tragicznie poraniony Lupin. Wyglądało na to, że jego stan był fatalny. – Dyrektorze, czy mogę wiedzieć… co mu się stało? – spytał, nie rozumiejąc nawet dlaczego. Co go właściwie obchodził los wilkołaka? Powinien zdechnąć za to, co mu zrobił!

Dumbledore odetchnął ciężko i obrzucił twarz Ślizgona czujnym spojrzeniem.

– Remus pogryzł sam siebie – wyjaśnił dziwnym, jakby zbolałym głosem. – Tak się dzieje co miesiąc, w mniejszym bądź większym stopniu. Jeśli wilkołak jest odseparowywany i nie może polować, czuje tak silną żądzę krwi, że w amoku dokonuje samookaleczenia. Poza tym, dzisiejszej nocy jego ofiara uciekła mu sprzed nosa, więc wpadł w szał. To silniejsze od niego… całkowicie poza kontrolą świadomości.

Severus słuchał wywodu dyrektora ze wstrząsem, jakby dopiero teraz uświadomił sobie pewną rzecz. To było przecież tak oczywiste. Ale jeszcze nigdy nie widział na własne oczy skutków wilkołaczej autoagresji, które napawały go obrzydzeniem i przerażeniem jednocześnie. Momentalnie zrobiło mu się niedobrze.

– I tak jest…

– Co miesiąc – odpowiedział, uważnie przyglądając się na swemu uczniowi, który wciąż wpatrywał się w Lupina z mieszaniną oszołomienia i strachu.

– I za każdym razem jest w stanie to przeżyć?

– Tak, ale za straszną cenę. Każda transformacja skrajnie go wyczerpuje, można nawet powiedzieć, że prawie zabija w nim człowieka. Głównie dlatego, że Remus z tym walczy. Stara się nad sobą zapanować, co jest niemożliwe. Nie w taki sposób, jakby tego pragnął. Poza tym, podlega on prawom swego gatunku. Izolacja nie jest korzystną dla wilkołaka sytuacją, gdyby zaspokajał swój głód, naturalne podczas przemiany potrzeby drapieżcy, byłoby inaczej… Ale, oczywiście, w tych warunkach, kiedy zdecydował się żyć wśród ludzi, jest to niemożliwe.

Dumbledore przerwał nieoczekiwanie, wstał i naprawił urwaną zasłonę, odcinając Snape’owi widok.

– Za chwilę wrócę, jak tylko pomogę profesor McGonagall i pani Pomfrey. Ach, byłbym zapomniał – dodał przystając. – Znalazłem w chacie coś, co należy do ciebie – rzekł i podał uczniowi jego różdżkę.

Severus ponownie został sam, siedząc na łóżku i wsłuchując się w prowadzoną półgłosem rozmowę.

– Poppy, poradzisz sobie, prawda? – spytała McGonagall, jakby przyduszonym głosem.

– Oczywiście, Minerwo – mruknęła pielęgniarka – chociaż przyznam, że… jeśli będzie się to powtarzać z taką intensywnością, chłopak się wykończy. Już od stycznia tak ciężko to przechodzi. Zupełnie nie wiem dlaczego. Wcześniej tego nie było. A teraz jeszcze ta cała sprawa z atakiem…

– Poppy, powiedziałem ci, że zrobię wszystko, by mu pomóc – przerwał jej łagodnie Dumbledore. – Nie dopuszczę, by zamordowano któregokolwiek z moich uczniów.

– Albusie, dobrze wiesz, że za coś takiego grozi likwidacja. W najlepszym przypadku Azkaban – wtrąciła McGonagall, której głos chyba jeszcze nigdy tak nie drżał. – Ministerstwo ma metody rodem ze średniowiecza!

– Wiem, Minerwo. Wiem dokładnie, jakie one są: srebrna kulka w kark – ton czarodzieja stał się nagle lodowaty i twardy. – Do tej pory nie zmieniono przepisów, bo byłoby to kłopotliwe i kosztowne. „Humanitarnie” pozbywają się tylko dzieci. Dorosły wilkołak nie może nawet liczyć na godną śmierć, jeśli uśpienie da się w ogóle za taką uznać.

Ukryty za parawanem Severus znieruchomiał. Czyżby nad Lupinem ciążył wyrok śmierci? Przecież jeszcze nikt się nie dowiedział, co zaszło w nocy. A jeśli tak, to w jaki sposób dyrektor zamierza go wybronić? Z tego, co wiedział – nie interesował się tym zanadto – przepisy wobec wilkołaków były bardzo rygorystyczne. Nagle zrobiło mu się jakoś dziwnie nieswojo… Nigdy nie przepadał za „Nieskazitelnym Prefektem Gryffindoru”, ale nie do tego stopnia, by życzył mu śmierci! Mimo tego, co zaszło w starej chacie, wizja egzekucji Lupina wydała mu się czymś okrutnym i pozbawionym jakiegokolwiek współczucia. Wydała mu się rzezią. Czy można tak po prostu, bez sądu uśmiercić… no właśnie, zwierzę czy człowieka? Nie znaczy to, oczywiście, że nie chciał, by wilkołak nie zapłacił za swą zbrodnię. Jakby nie było, prawie go zabił! Severus jeszcze nigdy nie przeżywał tak skrajnych emocji jednocześnie. Z ulgą pomyślał, że to dobrze, iż nie musi rozstrzygać takich problemów. W tym samym momencie zasłonki parawanu rozsunęły się i wszedł Dumbledore z miną daleką od zadowolenia.

– Teraz już możemy porozmawiać, Severusie – rzekł cicho i przysiadł w nogach jego łóżka. – Obiecałem ci, że wrócimy do rozmowy, którą zaczęliśmy w nocy. Nadszedł chyba czas, byś dowiedział się wszystkiego. – Coś w jego głosie sprawiało, że Snape’owi żołądek zawiązał się na supeł; nie był już taki pewny, czy nie będzie musiał decydować o rzeczach, o których nie chciał nawet rozmyślać. – Cóż, jak zapewne sam słyszałeś, sprawa Remusa Lupina jest dość skomplikowana. Jest wilkołakiem i figuruje na liście „Niebezpiecznych Stworzeń”, jako istota… pół-człowiek skłonny do agresywnych zachowań, w związku z czym znajduje się pod stałą inwigilacją ministerstwa. Ten nadzór teoretycznie ma na celu umożliwić mu bezpieczne funkcjonowanie społeczeństwie… w rzeczywistości jednak chodzi tylko o jedną rzecz: o złapanie go na najmniejszym łamaniu prawa. Za czyn, którego się dopuścił wobec ciebie, może mu grozić śmierć.

– A-ale czy nie można by… czy nie ma jakiegoś eliksiru, który mógłby sprawiać, że wilkołak jest niegroźny? Przecież na wampiry…

– Nie ma. Oczywiście, czynione są badania w tym kierunku. Damokles Belby pracuje nad recepturą, ale, szczerze mówiąc, wilkołactwo jest bardziej skomplikowane niż wampiryzm, choć wydawać by się mogło, że jest odwrotnie. Być może długo jeszcze nie będzie można pomóc ludziom takim jak Remus Lupin. Wampiry piją stosowną mieszankę, która zaspokaja ich zapotrzebowanie na krew i są w stanie funkcjonować wśród ludzi. Jeśli chodzi o wilkołaki, to, jak dotąd, nie znaleziono sposobu, by unieszkodliwić ich… zwierzęcy instynkt.

– Chciał pan powiedzieć: mordercze skłonności – odparł pustym głosem, patrząc się tępo przed siebie.

– Nie twierdzę, Severusie, że nie są niebezpieczni, ale chciałbym, abyś w całej krzywdzie, która cię spotkała, nie zapomniał, że potwór, który cię zaatakował, pojawia się tylko przez trzy noce w miesiącu. Przez resztę swego życia Remus jest najzwyklejszym człowiekiem. Człowiekiem, który i tak z powodu swej przypadłości nigdy nie będzie mógł żyć normalnie. Likantropia to straszliwe piętno, które kładzie się cieniem na jego życie, i nie ma na nie żadnego lekarstwa. Co poniektórzy są zdania, że każdego, kto został ugryziony przez wilkołaka, należy od ręki zgładzić. Z tym, że ofiara ataku nie jest niczemu winna, a znosi najgorszą karę do końca swego życia. Każdemu mogłoby się to przytrafić.

– Właśnie dlatego, że wilkołaki to bezmyślne potwory – rzekł z nienawiścią. – I nie powinny żyć wśród ludzi!

– Tak myślisz? – spytał zmęczonym głosem. – Uważasz, że Remus nie jest człowiekiem i nie ma prawa żyć wśród ludzi?

– Oczywiście, że nie powinien! On prawie mnie zabił, to chyba wystarczy…

– Nie doszłoby do tego – przerwał mu stanowczo – gdybyście wraz z panem Blackiem nie złamali przepisów ustanowionych dla waszego bezpieczeństwa. Osoby zarażone wilkołactwem są groźne tylko podczas pełni. I mogą żyć wśród innych ludzi, jeśli obie strony wykażą odrobinę dobrej woli i zrozumienia. Jak dotąd, przez sześć lat, żaden atak nie miał miejsca i byłoby tak po dziś dzień, gdybyście najpierw myśleli, a potem robili.

– Więc to moja wina? – spytał, czując jak ogarnia go złość. – Oczywiście. Tylko sobie zawdzięczam to, że omal nie zginąłem.

– Tego nie powiedziałem, Severusie. I nie zdejmuję odpowiedzialności z pana Blacka czy Lupina. – Jego głos był spokojny i głęboki, jakby czarodziej nie denerwował się zaistniałą sytuacją, w przeciwieństwie do jego młodego rozmówcy, który dygotał na całym ciele. Dumbledore westchnął ciężko i kontynuował: – Chciałbym tylko, abyś zrozumiał… i spróbował chociaż wyobrazić sobie, w jak ciężkim położeniu znajduje się teraz Remus. Przecież uczyłeś się o wilkołakach i dobrze wiesz, że nie panują podczas swej metamorfozy nad własnymi zachowaniami. Dobrze wiesz, że dopuszczają się czynów, których nigdy nie popełniliby, będąc w ludzkiej postaci. Mam rację?

Severus milczał ze spuszczoną głową. Owszem, wiedział, że dyrektor ma rację, ale wciąż buzowała w nim wściekłość. Ponad to, zaczynał zdawać sobie sprawę, do czego ta cała rozmowa zmierza. Znów jego zdanie nie będzie miało najmniejszej wartości… Znów nikt nie przejmie się Severusem Snape’em… Znów nikogo nie obejdzie jego krzywda, bo i po co?

– Tak – szepnął ze ściśniętym gardłem.

Dumbledore siedział przez chwilę w ciszy, uważnie obserwując oczy swego ucznia, który wcale nie miał zamiaru podnieść wzroku. Uczucie goryczy chwyciło go za krtań. Jest nikim. To, co myśli i czuje nie ma dla innych najmniejszego nawet znaczenia…

– Severusie, wiem, co teraz czujesz – powiedział miękko dyrektor, ale chłopak tylko prychnął w odpowiedzi, nie dbając już o stosowne zachowanie. – Posłuchaj mnie, chłopcze, rozumiem…

– Nie, pan nic nie rozumie – przerwał, spoglądając ostro wprost w oczy czarodzieja.

– Ależ rozumiem. Rozumiem więcej niż ci się wydaje. Jesteś ofiarą całego zajścia, osobą poszkodowaną, której należy się sprawiedliwość… a czujesz się jak nic nie warty pionek, jakby twoja krzywda nie miała dla innych najmniejszego nawet znaczenia. – Severus spuścił głowę i wbił wzrok w zaciśnięte pięści. Już nie po raz pierwszy miał wrażenie, że Dumbledore czyta w jego myślach. – Ale tak nie jest – dodał po chwili dyrektor. – Masz prawo żądać zadośćuczynienia, masz nawet prawo do zemsty. Wysłuchaj mnie jednak uważnie, zanim podejmiesz decyzję, której, być może, będziesz później żałował – rzekł łagodnie, przyglądając się wnikliwie zaciętej minie Snape’a. – Remus został pogryziony, gdy miał zaledwie cztery lata. Uzdrowiciele nie dawali mu wielkiej szansy na przeżycie, bo w przypadku tak małych dzieci spotkanie z wilkołakiem zwykle kończy się śmiercią. Jednak Remus przeżył, choć nie można tego nazwać normalnym życiem. Większość czarodziejów podziela twoją opinię, że wilkołaki nie powinny funkcjonować wśród ludzi. Ja jednak jestem innego zdania i przyjąłem Remusa Lupina do szkoły, czego nie chciał zrobić mój poprzednik – Armand Dippet. Remus, z racji swego wilkołactwa, jest osobą, której może grozić natychmiastowa eksterminacja za pogwałcenie najmniejszego choćby dekretu, a ustawa w tej sprawie jest dość drobiazgowa. Wziąłem jednak za niego odpowiedzialność i podjąłem wszelkie możliwe środki, by mógł żyć w społeczeństwie jak każdy inny człowiek. Moja decyzja wiązała się z koniecznością zastosowania dodatkowych zabezpieczeń i wprowadzenia przepisów, które uchroniłyby innych uczniów przed takimi wypadkami, do jakiego doszło tej nocy. Z początku nikt, prócz nauczycieli, nie miał wiedzieć o likantropii Remusa. Aczkolwiek… jak sam zapewne się domyślasz… utrzymanie czegoś takiego w tajemnicy jest dość trudne. Zważywszy, że Remus znikał regularnie, co sprawiło, że jego przyjaciele zaczęli coś podejrzewać. Pozwoliłem mu więc, by powiedział im prawdę…

– Tak. I Black zrobił z tej wiedzy doskonały użytek – syknął przez zęby, czując, jak ponownie wzbiera w nim złość. – Dobrze wiedział, że pójdę za Lupinem! Pewnie razem z Potterem wyśmienicie się bawili!

– To nieprawda, Severusie – odparł spokojnie. – Nie przeczę, że pan Black wykazał się zupełnym brakiem wyobraźni, ale zapewniam cię, że daleki był od radości, gdy uświadomił sobie, do czego ów wybryk mógł doprowadzić. Co do pana Pottera natomiast… mylisz się całkowicie. Być może będzie to dla ciebie wstrząsem, ale… – zawiesił na chwilę głos, a Severus spojrzał na niego podejrzliwie – …ale to właśnie James uratował ci życie. To on wyciągnął cię stamtąd i sprowadził wsparcie, kiedy nie był w stanie sam sobie poradzić.

– C-co? – spytał, wypuszczając całe powietrze z płuc; miał wrażenie jakby coś mocno chlasnęło go w twarz. To Potter go uratował! To Potter podnosił go z ziemi! To Potter błagał, by nie umierał! – Nie wierzę. TO NIEMOŻLIWE.

– Możliwe. Taka właśnie jest prawda. James uratował ci życie, narażając własne. Gdyby nie zdążył z pomocą na czas, najprawdopodobniej nie rozmawialibyśmy już – rzekł Dumbledore, patrząc chłopcu prosto w oczy, w których można było dostrzec złość, szok, niedowierzanie… i przerażenie. – Tak, Severusie, zawdzięczasz życie własnemu… cóż, z braku lepszego określenia użyję słowa „nieprzyjaciel”, choć w tej sytuacji wydaje się ono nieadekwatne.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza; Severus, kompletnie oszołomiony tą wstrząsającą wiadomością, wlepił wzrok w metalową barierkę szpitalnego łóżka. Szumiało mu w uszach i miał wrażenie, że to wszystko jest jakimś kiepskim żartem lub nocnym koszmarem. Oddałby wiele, żeby już się obudzić.

– Co w związku z tym? – spytał głucho, czując zawroty głowy. To wszystko wydawało mu się zbyt… nierealne, aby mogło dziać się naprawdę.

– Ty o tym zdecydujesz, Severusie. Nie mogę cię do niczego zmuszać. Jestem zdania, że pan Black jak najbardziej zasługuje na karę, a ty, jak osoba, która omal nie straciła życia z powodu jego… całkowicie nieprzemyślanego żartu, masz prawo żądać, by zapłacił za swe czyny. Jesteś już pełnoletni. A nawet gdybyś nie był, i tak nigdy bym ci nie nakazał takiego czy innego rozwiązania. Ale zanim zdecydujesz cokolwiek w tej sprawie, chciałbym, abyś był świadom, jakie będą tego konsekwencje, i byś poważnie przemyślał czy faktycznie chcesz się mścić. Jeśli postanowisz złożyć oficjalne oświadczenie w Ministerstwie Magii, Syriusz prawdopodobnie zostanie usunięty ze szkoły i postawiony przed sądem. Być może nawet zostanie mu odebrana różdżka. A Remus… Remus najpewniej zostanie zabity. – Severus spojrzał na Dumbledore’a ze strachem. Nie chciał, decydować o życiu i śmierci, nawet jeśli tym życiem miałoby być życie jego szkolnych wrogów. – Tak, niestety może się tak stać. Bez względu na to, iż Remus, atakując ciebie, nie był świadom tego, co robi, za taki czyn czeka go śmierć – rzekł dyrektor bardzo poważnym i przepełnionym smutkiem głosem. W tym momencie wydawał się starym i zmęczonym człowiekiem, niczym nie przypominając czarodzieja, który swą charyzmą onieśmielał nawet ministra magii. Spojrzał uważnie w oczy Ślizgona i po chwili kontynuował: – Nawet jeśli, jakimś dziwnym trafem, komisja nie uzna, że należy Remusa „usunąć”, stanie przed sądem za próbę morderstwa, a że jest pełnoletni, trafi do Azkabanu. Ja… nie chcę do niczego cię zmuszać ani przekonywać, ale proszę, przemyśl to wszystko. Zastanów się, co jest lepszym wyjściem: odwet, który niesie ze sobą jeszcze więcej krzywd i który nic ci nie wynagrodzi, czy wybaczenie, które jest bardzo trudne… ale ten, którego na nie stać, jest prawdziwie wielkim człowiekiem.

Wstał i spojrzał na ucznia w dziwny sposób. Można by rzecz, że jego spojrzenie wyrażało prośbę, ale jednocześnie dalekie było od sugestii czy jakiegokolwiek nacisku. Dumbledore dawał mu wolny wybór.

– Zostawię cię na jakiś czas, byś mógł w spokoju podjąć decyzję – powiedział cicho i podszedł do parawanu.

– Czego pan ode nie oczekuje? – wypalił znienacka Snape, a dyrektor przystanął. – Że zapomnę? Że będę udawał, że nic się nie stało?

– Nie, Severusie. Nie chcę, byś cokolwiek udawał i robił wbrew sobie. Mam tyko nadzieję, że posłuchasz swego wnętrza i mimo urazy, która jest jak najbardziej zrozumiała, wybierzesz właściwe rozwiązanie.

Z tymi słowy opuścił salę szpitalną, a Severus siedział przez jakiś czas totalnie skołowany. Właściwe rozwiązanie? Chyba nie było takiego. Nienawidził paczki gryfońskich kretynów i nigdy nie życzył im dobrze. A teraz tak po prostu jeden z nich uratował mu życie, gdy drugi o mało co nieświadomie mu go nie odebrał… a trzeci… ponownie sobie z niego zakpił i jeszcze się wywinie! Jak zwykle zresztą! Przecież dobrze wiedział, że aby Black zapłacił należytą cenę za swą zbrodnię, on musiałby jednocześnie skazać Lupina, a to już mu się nie uśmiechało. Co innego rzucić na gnojków jakąś paskudną klątwę, albo nawet doprowadzić do wywalenia ich ze szkoły, a co innego żonglować czyimś życiem! Severus mógłby go znienawidzić za to, co dzisiaj się stało, ale jednocześnie doskonale wiedział… jakiś uporczywy głos w jego uchu nie dawał mu o tym zapomnieć… że przecież Lupin kompletnie nie miał pojęcia, co robi. W Snapie zmagały się sprzeczne uczucia. Gdyby chodziło wyłącznie o Blacka, nie miałby żadnych skrupułów, ale ten cholerny Lupin…

Srebrna kulka w kark… humanitarnie pozbywają się tylko dzieci”.

Severus skrzywił się i zaklął cicho. Jak można kogoś nie znosić i jednocześnie przejmować się jego losem?! Jak mógł nie decydować wbrew sobie, skoro, jakby nie postanowił, i tak było źle? Sięgnął po różdżkę i po cichu odsłonił zasłonki parawanu. Pani Pomfrey, dzięki Bogu, zaszyła się wreszcie w swoim gabinecie, więc nie ryzykował żadnym kazaniem, za zuchwałe – w oczach pielęgniarki – zachowanie, którym było pogwałcenie głównej zasady: „leż w łóżku i przykryj się kołdrą”. Z pewną rezerwą spojrzał na nieprzytomnego wciąż Lupina. Chłopak, choć już nie zakrwawiony, dla odmiany owinięty był teraz bandażami niemal od stóp do głów. Lupin, jako wilkołak, był przerażający i bez wątpienia Severus zabiłby go, gdyby tylko miał możliwość. Ale teraz, w ludzkiej postaci, wyglądał naprawdę żałośnie. Snape zawahał się, po czym powoli wstał z łóżka i zbliżył do Gryfona. Ten był wręcz przezroczysty i jakiś… strasznie chudy, jakby uszło z niego całe życie. Oddychał płytko, miał głębokie cienie pod oczami i zapadnięte policzki…

Severus przełknął ślinę. Nigdy nie wyobrażał sobie, że wilkołactwo może być tak… tak trudne. Myśląc o wilkołaku, zawsze miał przed oczami włochatą bestię. Być może było to głupie, ale do niedawna odrzucał w ogóle myśl, że poza potworem istnieje jeszcze człowiek. Albo przede wszystkim człowiek, nawet jeśli nie był nim w pełni. Czy mógłby z czystym sumieniem wysłać go na śmierć przed jakąś Komisję Likwidacji? Umiałby wydać na niego wyrok? Skazać Lupina dlatego, że Black posłużył się nim jak narzędziem? To przecież Black tak naprawdę chciał go zabić, a nie…

– Panie Snape! – Z gabinetu wyskoczyła rozwścieczona pielęgniarka. – Nie no, doprawdy… Przecież ci nie wolno… Ile razy mam powtarzać?… Czy naprawdę wszystkich was trzeba wiązać, byście byli posłuszni?… – powtarzała swą standardową litanię, wpychając Severusa z powrotem do łóżka. – Siadaj. Zmienię ci opatrunek. Bez dyskusji – dodała, widząc, że jej pacjent zamierza protestować. – Chyba że chcesz, abym powiadomiła dyrektora.

Severus nie mógł się przeciwstawić. Wbrew temu, że Poppy Pomfrey była kobietą niewysoką o niepozornej fizjonomii, rozeźlona przypominała smoka ziejącego ogniem – lepiej więc było jej nie drażnić. Pielęgniarka zdarła z niego koszulę od piżamy i rozwinęła bandaż. Okazało się, że w miejscach, gdzie przed paroma godzinami widniały paskudne, poszarpane rany, teraz były ciemnoróżowe i nierówne blizny.

– Poczekaj tu. I nie waż się ruszać z miejsca! – fuknęła na niego i zniknęła na moment w gabinecie. Wracając, niosła niewielki słoiczek z jakąś ciemnozieloną… i jak się za chwilę okazało, cuchnącą maścią. – Nie ruszaj się, Snape, i nie dąsaj. Inaczej cię unieruchomię, obiecuję – rzekła, gdy Severus odsunął się, widząc kolejną śmierdzącą porcję paćki, która wylądowała na jego klatce piersiowej. – Miałeś więcej szczęścia niż Gringott złota. Obaj mieliście – ty i Potter. Mogliście przecież zginąć na miejscu! Co to w ogóle był za pomysł? Nie ruszaj się, powiedziałam! – syknęła i po paru minutach pracy, przy akompaniamencie ciągłych narzekań, wyczarowała bandaże, które ponownie oplotły Severusa. – No. Jeszcze jedna zmiana i nie będzie śladu – skwitowała z zadowoleniem. – Pokaż oczy…

– Nic mi nie jest! – oburzył się Snape.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Wto 18:59, 18 Wrz 2007, w całości zmieniany 17 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 0:23, 07 Gru 2006    Temat postu:

– Akurat. Już sama dobrze wiem, jakie jest to twoje „nic”. Byłeś bliski wykrwawienia się na śmierć! – Pomfrey nie miała zamiaru zwracać uwagi na pełne niechęci, żeby nie powiedzieć nienawiści, spojrzenia pacjenta. Zajrzała mu w oczy, sprawdziła puls, przyłożyła dłoń do czoła, wmusiła jakąś szkarłatną miksturę i pchnęła na łóżko. – Za godzinę dostaniesz kolejną porcję eliksiru uzupełniającego krew. A do tego czasu będziesz leżał. Leżał, pojąłeś? – Snape skrzywił się obmierźle, ale z braku innego wyjścia ponuro przytaknął. – To rozumiem. – Szarpnęła zasłonami i oddaliła się żwawym krokiem, zostawiając Snape’a w nieciekawym nastroju.

Wzmianka o Potterze wcale nie ułatwiła mu podjęcia decyzji. Praktycznie nie chciał o tym rozmyślać. I tak dobrze wiedział, że nie może odmówić Dumbledore’owi, ten, co prawda, powiedział, że do niczego go nie zmusza, a jednak Severus dobrze wiedział, że nie powinien wnosić tego oskarżenia. Poza tym, mimo całej złości, zdawał sobie sprawę, że będzie się to wiązało ze straszliwymi restrykcjami dla Lupina. On ostatecznie nie będzie miał nawet śladu po tym „wypadku”, no a Lupin mógłby dostać srebrną kulkę. Nie chciał być odpowiedzialnym za coś takiego!

Dopiero około dziesiątej skrzydle szpitalnym zjawił się dyrektor, który parę minut rozmawiał cicho z pielęgniarką przy łóżku Lupina. Severus nawet nie wysilał się, by cokolwiek usłyszeć, gdyż każde słówko o nim czy przeklętym wilkołaku, którego życie jest zagrożone, drażniło go w sposób trudny do wytrzymania. Gdy zasłony jego parawanu rozsunęły się lekko, zesztywniał. Bał się tej rozmowy, a najgorsze było to, że wiedział doskonale, iż od niej nie ucieknie. Dumbledore mruknął jakieś zaklęcie i usiadł przy nim, jednak Severus nie poruszył się, leżąc na boku odwrócony do dyrektora plecami. Nagle czarodziej wyciągnął rękę i położył chłopcu na ramieniu.

– Severusie, nie udawaj przede mną. Przecież widzę, że nie śpisz – rzekł łagodnie i cofnął dłoń. – Jak się czujesz?

– Lepiej – burknął po chwili milczenia w poduszkę.

Dumbledore westchnął.

– Wiesz, po co przyszedłem. Nie naciskałbym, ale to niestety nie może czekać – wyjaśnił cicho. – Czy podjąłeś już decyzję?

– Tak… – szepnął ledwo słyszalnie – podjąłem. – Ponownie zamilkł na dłuższy czas, ale dyrektor nie ponaglał go do odpowiedzi, cierpliwie czekając, aż chłopak sam jej udzieli. W końcu Severus zebrał się w sobie i rzekł niezwykle cicho, tak cicho, że trzeba było się wsłuchać, by zrozumieć, co mówi: – Nie złożę tego oskarżenia.

Czarodziej zamknął na chwilę oczy, a potem odezwał się dziwnie drżącym głosem:

– Wiedziałem, że zrozumiesz. I zdaję sobie sprawę, jak bardzo jest to dla ciebie trudne… Tym bardziej ci dziękuję.

Severus nie odpowiedział. Wiedział, że zachowuje się jak smarkacz, ale nie potrafił spojrzeć Dumbledore’owi w twarz. Miał ochotę naciągnąć kołdrę na głowę i powiedzieć, by zostawił go w spokoju… by wszyscy zostawili go w spokoju i już nigdy się od niego nie odzywali! Jednak czarodziej zdawał się mieć co innego w planach, gdyż ponownie położył mu dłoń na ramieniu i zmusił do przekręcenia się na plecy. Mimo że Severus nie zaprotestował, głowę nadal miał odwróconą w drugą stronę.

– Wiem, że czujesz się teraz rozżalony. Masz wrażenie, że to wszystko jest strasznie niesprawiedliwe… ale wierz mi, twoja decyzja świadczy o ogromnej dojrzałości. Mało kogo stać na taką. Severusie, spójrz na mnie – rzekł łagodnie, ale jego uczeń usiadł gwałtownie, jakby chciał zerwać się z łóżka i uciec; dyrektor jednak chwycił go za łokieć. Chłopak dopiero po paru niemiłosiernie długich minutach zdecydował się podnieść na niego wzrok, i wtedy Dumbledore ponownie przemówił: – Mam do ciebie pewną prośbę. Jesteś dorosłym i mądrym człowiekiem, dlatego liczę na to, że nie odmówisz.

Snape ponownie odwrócił głowę, czując się coraz gorzej. Tego było już za wiele. Czy ten staruch nie rozumie, że ma już wszystkiego dosyć?! Czego jeszcze chce?

– Proszę cię, nie ujawniaj szczegółów tej sprawy Remusowi. Oczywiście dowie się o tym incydencie, ale nie chciałbym, by wiedział… Zrozum, on nie był świadom tego, co robi, gdyby dowiedział się, że omal cię nie zabił, mógłby… – Westchnął ciężko i podniósł podbródek ucznia, spoglądając wprost w jego czarne oczy. – Mógłby targnąć się na własne życie – dokończył śmiertelnie poważnym tonem. – Wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo ciężkie, ale prosiłbym cię o dyskrecję. Dla osoby zarażonej wilkołactwem, życie samo w sobie jest przekleństwem. Nie chciałbym dokładać mu zmartwień. Przyrzeknij, że nigdy mu nie powiesz, co tak naprawdę zaszło.

– Dobrze. Będę milczał! – wydusił drżącym głosem, ukrywając twarz w dłoniach. To było straszne. Nic nie znaczył. Zupełnie nic.

– Dziękuję ci… dziękuję ci, chłopcze – powiedział z ulgą. – To wielkoduszna decyzja. Jestem naprawdę wzruszony twoją postawą i pełen uznania. – Ponowie uniósł jego twarz i zajrzał w zaczerwienione oczy. To było jak niekończąca się tortura! – Niestety, muszę prosić cię jeszcze o jedno: nie mów nikomu, że Remus jest wilkołakiem.

– Czyli… – zaczął, starajac się, by jego głos był drwiący, choć łamał mu się niemiłosiernie – jednym słowem, nic się nie stało? Zapominamy o sprawie?

– Nie, Severusie, to nie tak. Nie bagatelizuję twojej krzywdy. Nie odsuwam cię na drugi plan.

– Oczywiście, dyrektorze – syknął i wyrwał się z uścisku, odwracając się do Dumbledore’a plecami.

Cały dygotał z bezsilności i złości. Czuł się tak wykorzystany, porzucony i nic nie warty, jak nigdy dotąd. Liczył się tylko ten cholerny Lupin! Nieważne, że zrezygnował z należącej mu się sprawiedliwości, teraz musiał jeszcze milczeć, by pupilek Dumbledore’a nie doznał zbyt wielkiego wstrząsu! Jeszcze nigdy nic nie dało mu do zrozumienia w tak wyrazisty sposób, że w rzeczywistości w ogóle się nie liczy. Że jest śmieciem. Czyż nie tak właśnie nazywał go ojciec? Miał rację, nikt nie zwróci uwagi na kogoś takiego jak on, nikt nie przejmie się takim dziwakiem. Mógłby nawet krzyczeć, a i tak nikt by go nie usłyszał!

Z trudem powstrzymał cisnące się do oczu łzy.

– Dziecko… – zaczął zbolałym głosem dyrektor, ale Severus nie dał mu skończyć.

– W porządku. Zgodziłem się. Jestem świadom wszystkich konsekwencji – przerwał mu szorstkim tonem, takim, jakim jeszcze nigdy nie zwracał się do żadnego z nauczycieli.

Jednak Dumbledore najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi; wstał i podszedł do chłopca z drugiej strony.

– Severusie, nie chciałbym, byś opacznie to pojął. Każdy uczeń jest dla mnie tak samo ważny… ale to jest wyjątkowa sytuacja. Myślałem, że zrozumiesz…

– Rozumiem doskonale. Naprawdę, dyrektorze. I przepraszam za swoje zachowanie – dodał sztywno, a na jego twarz, na której przez kilka godzin odbijały się wszelkie emocje, powróciła typowa maska obojętności.

– Zdaję sobie sprawę, że czujesz się teraz okrutnie wykorzystany, wiedz jednak, że całe dobro, którego dokonałeś, wróci kiedyś do ciebie z nawiązką. Skoro do tej pory wykazałeś się tak wielką dojrzałością, czy mogę mieć nadzieję, że dotrzymasz obietnicy?

Severus nabrał nerwowo powietrza i popatrzył w oczy Dumbledore’owi, które chyba po raz pierwszy wydały mu się tak dogłębnie smutne.

– Tak – odpowiedział ze ściśniętym gardłem.

Dotrzymał obietnicy. Lupin nigdy nie dowiedział się, jak tragiczne wyglądał żart jego przyjaciela. Nie wiedział, jak bardzo Syriusz to przeżył. I nie wiedział najważniejszego: jak wiele zawdzięcza temu, którego omal nie uśmiercił…



…Słońce wschodziło, a Remus wciąż siedział przy biurku, czując, że buzujące w nim przed czterema godzinami emocje całkowicie już opadły. Nie zmrużył oka, lecz w ogóle nie był senny. Zawsze po jakiejś kłótni czuł, że mógłby to rozegrać inaczej, gdyby tylko nie dał się sprowokować. Było mu głupio, bo z reguły nie groził ludziom. Snape był bezczelny, ale nie musiał przecież tak reagować na jego słowa. Zabolało go, poniosło… ale czy Severus nie miał trochę racji? Odetchnął ciężko, decydując się na krok, którego bał się od początku. Ale musiał to zrobić. Powie Dumbledore’owi o tym, że Black jest animagiem. Teraz albo nigdy!

Wstał i szybko przemierzył korytarze, jakby chciał zdążyć zanim się rozmyśli, zanim minie mu odwaga. Jednak wchodząc do gabinetu dyrektora, który – nie wiedzieć czemu – o tak wczesnej porze już nie spał, przeklął się w duchu za tę decyzję. Przecież dzięki temu Albus dowie się, że jego uczeń, któremu wierzył i którego wychwalał, tak naprawdę już wtedy zawiódł jego zaufanie. Może nawet pomyśli, że teraz pomaga Blackowi i wyrzuci go z posady? I gdzie pójdzie? Z czego będzie żył? Jeśli Dumbledore go odtrąci, już nikt nigdy mu nie zaufa! Może to było irracjonalne, ale w jego wyobraźni utrata zaufania Dumbledore’a równała się utracie wszystkiego. Wiele lat temu podejrzerwany był o zdradę. Niesłusznie. A gdyby teraz się przyznał, że cokolwiek o Blacku zataił… Dobrze wiedział, co pomyślałby o tym Dumbledore. Nie chciał przez to jeszcze raz przechodzić!

A może chodziło o coś zupełnie innego? Może on jednak podświadomie pragnął ocalić Blacka? Tego zdrajcę! Mordercę! Może tylko oszukiwał się, wmawiając sobie nienawiść do niego? Bo… czy potrafił go nienawidzić tak do końca? Wciąż miał dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, że nie powinien wydawać wyroku na Syriusza, a ujawnienie prawdy o jego animadztwie było z tym równoznaczne. W ten sposób posłałby go na śmierć – złapaliby go bardzo szybko, wiedząc już, pod jaką postacią Black się ukrywa. Remus był świadom, że Syriusz na to zasługuje, ale…

– Remusie, co się stało, że przychodzisz tak wcześnie? Coś złego? – Głos dyrektora wyrwał Remusa z zamyślenia. – Wyglądasz na zdenerwowanego – dodał, uważnie przyglądając się swemu młodszemu koledze.

– Nie, nic się nie stało. Chodzi o… o Blacka. Rozmawiałem z Severusem i…

– Remusie, nie powinieneś brać jego słów całkowicie poważnie – przerwał mu. – To dla Severusa dość trudna sytuacja. Nie radzi sobie w pełni… ze wspomnieniami. Ale nie miej mu tego za złe.

– Nie chodzi o to. Po ostatnim włamaniu do zamku… to znaczy… – Nie wiedział, jak ma o tym powiedzieć. Pod ciepłym spojrzeniem niebieskich oczu odwaga całkowicie go opuściła. – Chodzi o to, że Severus pewnie panu mówił, że ja…

– Nie kończ, proszę cię – ponownie mu przerwał i wychylił się do przodu. – Ufam ci, Remusie. Nie potrzebuję żadnych dowodów na twą lojalność. Nie wierzę, że pomagasz Syriuszowi Blackowi. Pomagasz?

Remus przełknął ślinę, czując suchość w gardle. Już wiedział, że nie zdoła wyjawić zatajonych informacji, już wiedział, że stchórzył.

– Nie – odparł niby zgodnie z prawdą, ale jednocześnie poczuł do siebie wstręt. Czy naprawdę tak bardzo bał się odrzucenia, że nie potrafił powiedzieć o wszystkim?

– To mi wystarczy – skwitował dyrektor z uśmiechem. – Posłuchaj mnie uważnie: żadne zarzuty pod twoim adresem nie zmienią mojego zdania. Znam cię bardzo dobrze, od wielu lat. Znam również Severusa i mam zaufanie do was obu. Z tym, że Severus… powiedzmy, nie we wszystkich momentach jest obiektywny. Pewnie dlatego, że nosi w sobie wiele żalu związanego z twoją osobą. Przypominasz mu o czymś, o czym chciałby na zawsze zapomnieć.

– Dyrektorze – zaczął szeptem – czy chodzi o ten incydent, który miał miejsce w szkole, kiedy Black… zabawił się jego kosztem? Wysługując się moimi rękami – dodał smutno w myślach i spuścił wzrok. Poczuł się nagle tak, jakby cofnął się w czasie, wstrząśnięty i przerażony tym, co się wtedy stało.

– Tak. Myślę, że ta sprawa ma ogromne znaczenie – przyznał z powagą, gładząc swą długą brodę.

– Próbowałem z Severusem o tym porozmawiać, ale wiecznie ucieka. – Westchnął ciężko, po czym spojrzał Dumbledore’owi prosto w oczy. – Nie mam pojęcia, jak dojść z nim do porozumienia, on w ogóle nie chce mnie wysłuchać. Chyba wierzy… wierzy, że zrobiłem to specjalnie, że to był nasz wspólny żart – rzekł z wyraźną goryczą w głosie.

– O nie. Możesz być pewien, że tak nie myśli. – Dumbledore wydawał się na wyraz spokojny i przekonany co do słuszności swojej wypowiedzi.

– Skąd pan może to wiedzieć? Severus wciąż jest wściekły, i nie uwierzę, że nie ma mi za złe tego, co wtedy się stało. Jakby na to nie patrzeć… w zasadzie… to była moja wina – dodał cicho.

– To największa bzdura, jaką słyszałem z twoich ust – stwierdził twardo dyrektor. – Znam Severusa bardzo długo i po prostu wiem, że cię nie obwinia. Niestety nie mogę ci wyjawić nic więcej. Tylko tyle, że twoja obecność tutaj, bardziej niż cokolwiek innego, obudziła demony przeszłości. Nie znaczy to, oczywiście, byś zaniechał prób nawiązania z nim komunikacji. Uprzedzam jednak: to wymaga wiele cierpliwości.

Remus niespodziewanie się uśmiechnął, całkowicie zapominając – albo uparcie nie chcąc sobie przypominać – po co w istocie przyszedł do Dumbledore’a. Lecz chwilę po tym uśmiech spełzł mu z twarzy. W tonie starca było coś niepokojącego. Coś, co zmusiło go do zdania tego pytania, choć przeczuwał, że nie uzyska na nie odpowiedzi.

– Co pan chce przez to powiedzieć, dyrektorze? – spytał podejrzliwie, marszcząc brwi. – Czy jest coś, o czym nie wiem, a wiedzieć powinienem?

Dumbledore długo milczał, wpatrując się w zmęczoną twarz młodego jeszcze człowieka, w którego oczach czaiło się zdumienie, ciekawość, ale i obawa. Stary mag poczuł, że balansuje na cienkiej linie. Wiedział, że w tym momencie nie powinien zatajać prawdy, ale jednocześnie nie mógł zrzucić jej ciężaru na ramiona swego protegowanego tak nieoczekiwanie. Ponadto sam przecież prosił Severusa, by ten milczał. I jak obiecał, tak też zrobił. Byłoby ogromną arogancją wyjawić fakty sprzed siedemnastu lat, nie uzgodniwszy tego uprzednio z ofiarą całego zajścia, która przez tyle czasu posłusznie trzymała język za zębami.

– Remusie – rzekł spokojnie, spoglądając mu prosto w oczy – rzeczywiście jest coś, o czym się nie dowiedziałeś… Jednak nie mogę ci tego wyjawić, ponieważ ta sprawa nie dotyczy wyłączne ciebie. Najwidoczniej nadszedł czas, by prawda ujrzała światło dzienne, dlatego zdejmę obowiązek milczenia z osoby, która, jeśli uzna za stosowne, podzieli się z tobą tajemnicą. Jeśli nie, we właściwym czasie zrobię to ja. Ale nie samowolnie i nie bez uszanowania jej zdania z tej sprawie. To wszystko, co w tej chwili mogę ci powiedzieć. Przepraszam, jeśli czujesz się pokrzywdzony, ale naprawdę inaczej nie mogę postąpić.

Remus przełknął ślinę. To, co usłyszał, nie brzmiało zbyt dobrze… albo raczej nie wróżyło pomyślnych wieści. Odpowiedź Dumbledore’a wzbudziła w nim jeszcze większą ciekawość i przez co jeszcze większy niepokój. Mimo to, zgodnie przytaknął, wiedząc, że naciskanie w tej sprawie będzie raczej nietaktowne.

Od tego czasu owa tajemnica nie dawała mu spokoju. Miał dziwne wrażenie, że Severus gra w niej kluczową rolę i fakt ten wcale nie przynosił mu ulgi. Jednak, o dziwo, Snape nie kwapił się z wyjawianiem Lupinowi prawdy, więc Remus wyszedł z założenia, że nie mogło chodzić bezpośrednio o niego. Bo przecież Snape już dawno wysyczałby mu w twarz swoją nienawiść, zwłaszcza jeśli Dumbledore zwolniłby go z obietnicy milczenia. Więc, jeśli nie Severus, to w takim razie kto? To pytanie przez cały miesiąc wypełniało myśli Remusa, jednak z czasem zapomniał o tym i odsunął na dalszy plan. Nie chciał też naprzykrzać się Dumbledore’owi, więc postanowił poczekać na, tak zwany, odpowiedni moment, by nawiązać do minionego incydentu i uzyskać konkrety. Jak się okazało, „odpowiedni moment” odwlekał się w czasie do tego stopnia, że Remus przestał zaprzątać sobie tym głowę. Poza tym, wynikła zupełnie nowa sprawa, która przesłoniła wszystkie inne. Sprawa tak szokująca dla niego, tak niespodziewana, tak niesamowita, że prawie absurdalna! Okazało się nawet, że fakt, iż zataił informacje o animadztwie Blacka, wcale nie okazał się sromotnym błędem. W każdym razie, przyniosło to w ostatecznym rozrachunku więcej korzyści niż szkody…


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Wto 1:03, 09 Paź 2007, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 22:04, 09 Gru 2006    Temat postu:

Khem...

Ten odcinek uświadomił mi jak oddaną jestem snaperką i jak totalną antysuszarką. Gosz, gdybym jakimś sposobem znalazła się w Skrzydle Szpitalnym razem z Syriuszem, to chyba rozszarpałabym go na strzępy gołymi rękoma. Co za skończony, bezmyślny, arogancki kretyn! Na szafot z nim!

No, już mi lepiej Very Happy

Co do ogólnych wrażeń - znów jak najbardziej pozytywne ^^ Kocham Twojego Severa, za Lupinem szaleję, a za Dumbledorem poszłabym w ogień! Szczególnie podobała mi się scena w SS - fantastycznie opisałaś Jamesa i jego reakcje.

Błędy:

Cytat:
wcale nie byłą Czarna Magia


była

Cytat:
Remus nie zastanawiał się dość długo i już po chwili wyłonił się w szmaragdowego ognia w kwaterze Mistrza Eliksirów.


Dość jest raczej niepotrzebne.

Cytat:
Gdy znalazł się we własnej kwaterze dopiero wtedy zeszły z niego całe emocje.


Lepiej brzmiałoby Dopiero, gdy znalazł się we własnej kwaterze zeszły z niego całe emocje.

Cytat:
(...) zalał sobie mocnej herbaty i opadł na fotel.


Albo nalał sobie mocnej herbaty albo zalał sobie mocną herbatę.

Cytat:
Był do tego aż nadto przekonany


Był o tym aż nadto przekonany. Ponadto wypatrzyłam jeszcze trzy błędziki, których nie mogę znaleźć.

To zdanie natomiast uderzyło mnie:

Cytat:
Zdaję sobie sprawę, że czujesz się teraz okrutnie wykorzystany, wiedz jednak, że całe dobro, którego dokonałeś, wróci kiedyś do ciebie z nawiązką.


Niestety, panie dyrektorze, tu się pan pomylił Sad

Gratuluję, gratuluję i czekam na kolejny odcinek, a przede wszystkim - kolejne sceny Remus - Sever Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Nie 16:41, 10 Gru 2006    Temat postu:

Kiruś, kochana!!! Widzę, że mam w tobie wierną czytelniczkę (cmok :*).
Dzięki Ci, o sokole oko znajdujące błędy i niedociągnięcia. Cóż Bety żadnej do roboty zaprzęgać na razie nie chcę - Smagliczka "Zosia-Samosia" jest i kropka - ale korekta post factum jak najbardziej! I zawsze mile widziana. Very Happy

Cytat:
Ten odcinek uświadomił mi jak oddaną jestem snaperką i jak totalną antysuszarką

To aż tak u mnie widać? Laughing Ehym... oczywiście nie zaliczam się do grona suszarek, choć do Syriusza (tego dorosłego) osobiście nic nie mam, inaczej rzecz ma się z młodzikiem (zersztą jednym i drugim - na młodocianego Pottera i Blacka mam alergię) Ale żeby od razu na szubienicę...? Moja puchońska dusza pełna empatii i wyrozumiałości dla głupich stworzonek nie pozwala mi na taki obrót spraw. Ja dałabym mu dożywotni szlaban u Filtcha Wink - rzecz jasna, bez możliwości korzystania z różdżki.

Ech, cała piątka "wspaniałych" miała spaprane życie. Jakieś fatum wisiało nad ich pokoleniem, czy jak? Zastanawiam się, dlaczego Jo tak im dołożyła (wszystkim!) A jednak, Remus, choć okrutnie potraktowany przez autorkę, potrafi kochać i jest kochany... A Sev? Jego los rozdziera mi serce!
No dobra, koniec ckliwości... Cool

Scenek Sev/Remus będzie jeszcze troszku i ciut ciut... jak również innych.
Dżemkuję z serducha całego za krytykę i przepraszam za wszystkie błędy stylistyczne, składniowe, interpunkcyjne, tudzież literówki. Mam nadzieję, że otrograficznych nie było (!) Korekta zostanie wykonana w trybie natychmiastowym.

Pozdrawiam
Oddana bez miary swemu "dzieu" - Smagliczka
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 20:52, 11 Gru 2006    Temat postu:

Znowu zaniedbałam dzieło (dzieło, a nie dzieuo, proszę bez niepotrzebnej skromności!) Smagliczki - spieszę więc, żeby zaległości nadrobić. I zdaje się, że będę musiała oba "odcinki" skomentować od razu.

Wigilia Severusa, jego nauka z seniorem rodu. Hmm... moje uczucia są cokolwiek ambiwalentne. Powiem ci, że mnie ta część trochę znużyła, brakowało mi "nerwu" w narracji. Nie, żebym była zwolenniczką sensacji w pisaniu, to nie w tym rzecz! Chodzi mi o samą narrację, która zagubiona w szczegółach zatraciła lekkość. Czasami tak się u ciebie dzieje, Smag, musisz pilnować, żeby cię te wszystkie szczególiki i szczegoły do ziemi nie przyszpiliły. Nie trzeba czytelnikowi prezentować sytuacji krok po kroku, a poza tym nawet najbardziej przezroczystej narracji potrzebny jest "nerw". Bez tego "życia" słownego nie ma dobrego opowiadania.

Druga część zdecydowanie lepsza - chyba lepiej ci się piszę przeszłość szkolną Snape'a i Lupina. Tutaj czuję nie tylko "nerw", ale i całkiem spory ładunek emocjonalny! Podoba mi się sposób, w jaki poprawiasz kanon, tak, jest zdecydowanie prawdziwiej niż u Rowling. I zasługi Jima dyskretnie zmieniają status, i rozterki Seva... właśnie, ten motyw podobał mi się chyba najbardziej. Fakt, że życie Remusa zawisło na włosku, a za sznurki miał pociągnąć właśnie Snape. Brawo. To nie tylko mocny akcent treściowy, ale i kawał dobrej psychologii.

Dwie rzeczy negatywne rzuciły mi się w oczy. Po pierwsze z lekka komiczny rodzynek, który niebacznie wrzuciłaś do opowiadaniowego ciasta:
Cytat:
Poza tym… to przez niego wszystko się stało, gdyby wcześniej pogodził się z Remusem, dzisiejszą noc spędziliby razem i do niczego by nie doszło

Przepraszam, to może tylko moje głupie skojarzenia, ale złapał mnie porządny chichot jak tę perełkę odczytałam Wink A nie powinien, bo mowa jest o dramacie, o sprawie życia i śmierci.

Poza tym ort jak w mordę strzelił:
Cytat:
skarzą

To nie od kary pochodzi, ale od skazania. Absolutnie przez zet z kropką.

I to by było tyle - pamiętaj, że i we mnie masz wiernego, acz trochę leniwego czytacza Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin