Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Być człowiekiem [HP]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Śro 19:58, 13 Cze 2007    Temat postu:

Łaaa, przeczytałam. Podobało mi się jak zwykle, podobało bardzo. Podobnie jak Ori wzruszyłam się niemożebnie sceną, w której Remmy podsłuchał rozmowę Łapy z Glizdogonem. Udało Ci się ukazać w niej ból i poczucie niesprawiedliwości, jakie w tym momencie odczuł Lunatyk Sad Strasznie mnie natomiast rozweseliła scena Remus - Moody. Nie wiem, czy takie było zamierzenie autorki, ale kilka razy wręcz zachichotałam. Ma ten stary auror poczucie humoru, oj ma ^^ Parsknęłam również przy tym zdaniu:

Cytat:
Równie dobrze mogli to być śmierciożercy, ale oni raczej nie pukali.


Noo... no fakt, no! Very Happy

Fragment z Lupinem i Albusem również przypadł mi do gustu. Ja Smagliczkowego Dumbledore'a odbieram dokładnie tak, jak chce Smagliczek - jako dowódcę. Nie mam oczywiście nic przeciwko dyrektorowi - dropsowi, noszącemu na ustach dobroduszny uśmiech i bez przerwy mamroczącego coś do siebie pod nosem, ale ten też, a może nawet przede wszystkim, jest mojszy. Mam nadzieję, że jeszcze się z nim zetkniemy!

Syriusz. No cóż, chyba nie jest wielką tajemnicą, że jego fanką raczej nie jestem. Tu został jednak przedstawiony bardzo dobrze. W ogóle muszę w tym komentarzu wyrazić swoje totalne uwielbienie dla początkowej sceny w domu Remusa! Każdy z bohaterów został tam nakreślony dokładnie tak, jak powinien, zwłaszcza Black. To faktycznie facet, który najpierw mówi i działa, a dopiero potem myśli. Ile złego z tego wynika - wszyscy doskonale wiemy. Tak czy siak, tutaj go nawet darzę sympatią.

All in all, jedynym niedosytem tego odcinka była niedostateczna ilość Severa. Strasznie jestem ciekawa, co sie wydarzy po jego powrocie ze spotkania u Voldemorta, jego kolejnych rozmów z Albusem i, przede wszystkim, z Remusem! A ja jestem cierpliwa. Skoro Snape, zgodnie z obietnicą, ma się pojawić w kolejnych częściach, to ja w to wierzę i tego się trzymam Wink

Czekam na następny odcinek i mam taką maleńką nadzieję, że nie będę musiała na niego czekać tak długo, jak na ostatni ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Śro 22:05, 13 Cze 2007    Temat postu:

Mr. Green

Oczywista, że się pojawi Sever. Jak się o Severa dopominają, no? Niespotykane Cool


Z Dumbledore'em również jeszcze się zetkniemy, a jakże! Toż on zaraz po Remusie i Severusie jest najgłówniejszą postacią! Pojawiać się będzie jeszcze razy kilkaparę. Nie tylko w odsłonie jowialnego staruszka i dowódcy, ale jeszcze w inszej. Takiej, którą lubię najbardziej.


Moody. Hehe.. Moody miał być "moodyowy". Tego młodszego Moody'ego, jeszcze podczas aurorskiej kariery, w pełnej formie fizycznej i psychicznej Razz właśnie tak sobie wyobrażam. Nie mógł być paranoikiem od początku. I wydaje mi się, że miał (i chyba ma madal, choć trochę przytłumione fobiami) poczucie humoru.
Deczko złośliwe i kąśliwe. Ale jakieś takie typowo "aurorskie" to mi się wydaje. I czuję, że obecny (ten stary) Moody nadal zachował wiele z tego młodszego. Słowa, jakie wypowiada do Dursleya pod koniec "Zakonu" zdają się potwierdzać moje przypuszczenia. Hehe...
Moody także jeszcze się pojawi. Moody ważny jest.

A Syriusz… Syriusz pewnie dał się polubić, bo sama autorka go lubi w tym rozdziale (to się ponoć udziela jakoś Razz). Nadal nie rozumiem Suszarek i ich uwielbienia dla tej postaci, choć – przy odrobinie dobrej woli – mogę sobie wyobrazić, dlaczego tak go kochają (wyobrazić, nie poczuć). Mnie nigdy zapaleńcy (czyt. "typowi" Gryfoni) nie imponowali w żaden sposób, co nie zmienia faktu, że mogą być sympatyczni. Zwłaszcza, jeśli dla kontrastu mamy kogoś z głową na karku (Remusa znaczy).

W ogóle, lubię ogromnie „tarcia” na lini Remus – Syriusz. To zdecydowanie inny klimat niż ten Remus – Sever. Zawsze zastanawiałam się, jakie oni muszą mieć relacje, w końcu Syriusz był Remusa przyjacielem, ale jednocześnie wydawał mi się tak skrajnie od niego różny. Mam nawet wrażenie, że Remus lepiej by się dogadał ze Snape’em niż z Blackiem. Za Łapę musiał myśleć, i chyba wciąż trzymał rękę na pulsie. A Snape mimo że jest wkurzający, złośliwy i pokrzywiony emocjonalnie (Black również, lecz nieco inaczej) , to jest jednak na tym samym poziomie intelektualnym, co Remus (wybaczcie mi Suszarki).
W związku z czym, jeśli o współpracę chodzi, to Snape ma miażdżącą przewagę. Niestety w sprawach przyjaźni to już kuleje.

No i mamy równowagę Razz





Na następny odcinek nie będzie zbytniego czekania. Może nawet w tym tygodniu się pojawi...
Chcą?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:51, 14 Cze 2007    Temat postu:

C-H-C-Ą!
<szeroki uśmiech>

O, i dałam Kasi do przeczytania, Smagliczko, tak ją wciągnęłaś, że pół nocy czytała Wink Strasznie jej się podoba, chociaż 'łatwo się nie czyta' (tzn. tekst jest mądry, do zrozumienia i poruszający, łatwy by oznaczał: miło i przyjemnie, haha, bardzo śmieszne).
I też chce dalej Smile
Naprawdę, nagromadzenie interesujących postaci w twoim opowiadaniu i nadanie im 'tego czegoś', to jest coś (i ja wiem, że dosyć cieżko zrozumieć to, co napisałam). Dumbledore'a polubiłam dopiero w HP6, twój mi pasuje. No i Severus, i Remus, i Syriusz (mimo tego, że napisałam, że go nie lubię, to i tak go lubię...).

C-H-C-E-M-Y!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 10:41, 14 Cze 2007    Temat postu:

A ja chciałam rzec, że jestem do tyłu o jakieś trzy odcinki i cholernie mi z tego powodu źle.
Niech no tylko się wakacje zaczną (dla mnie pierwszego lipca), to zabiorę się do czytania i przeczytam wsio OD POCZĄTKU, albowiem już mi się trochę zapomniało i chcę sobie odświeżyć.

No. To tak, żeby Smag nie pomyślała, że zapomniałam o jej opowiadaniu Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 12:14, 14 Cze 2007    Temat postu:

Jak chcą, to będą mieli.

Szefowo, w zasadzie miałaś prawo zapomnieć, więc nie ma co się tłumaczyć. Razz
To to tylko autora wina. Sam prosi się o zapomnienie, jeśli nie publikuje tak długo.
Zresztą, z tego, co mi wiadomo, to Ty chyba masz urwanie głowy z czytaniem różniastych tworów na studiach, prawda?
(takaś oczytana, że aż się boję Ciebie - Twojej oceny znaczy)
Więc wcalę się nie dziwię, że mojego potwora sobie odpuściłaś Wink

Ori, a kto to jest Kasia?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:41, 14 Cze 2007    Temat postu:

Kasia to moja siostra cioteczna Smile Po prostu przekazuję opinię.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 13:26, 14 Cze 2007    Temat postu:

Kobito, ty się weź nie kryguj, przecież dobrze wiesz, że twoje opowiadanie jest dobre, a ludzie lubią je czytać.
No Wink
Bez takich.
A moje oczytanie Ómiera, zaraz idę na egzamin i nic już nie wiem. Sialalalla...
Lipcu, marzę o tobie!!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 14:20, 14 Cze 2007    Temat postu:

Taaa...
Mnie tam w lipcu to czeka atrakcja za to.
Atrakcja w postaci obrony Confused

Ja się nie kryguję. Taka już ci jestem.
To, że Wam się podoba, to przeca widzę Very Happy. A jednak, staż pisarski (ale to pretensjonalnie brzmi Razz, zwłaszcza, że zajmowałam się samym fanfikiem tylko) mam za krótki, by czuć się jakoś super pewnie. Tak w ogóle. No.



Smagliczki to chyba takie już do śmierdzi będą


A Ori rozprowadza opowiadanie po ciotecznych siostrach Mr. Green
To fajnie, nie chcę tylko mieć zdrowia Kasi na sumieniu, skoro po nocach czytuje. Przede wszystkim jej zdrowia psychicznego (jeszcze jej się co przyśni potem?).

O, a propos snów - ponoć ostatnio gadałam coś przez sen o jakichś eliksirach. Czy to dostateczny dowód na moją chorobę? Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Nie 14:41, 17 Cze 2007    Temat postu:

ROZDZIAŁ 10


Kto przyjaciel, kto wróg
28.VII.1995



Na korytarzu rozległy się kroki i po chwili ktoś załomotał w obdrapane drzwi, sprawiając, że posypała się z nich odchodząca płatami farba. Gdyby nie zaklęcia zabezpieczające, z całą pewnością wyleciałby z zawiasów. Lub raczej ze ściany wraz z futryną.
Remus poderwał się od stołu, w mgnieniu oka dobywając różdżki. Nie spodziewał się nikogo o tej porze, poza tym już od paru dni mieli Kwaterę Główną w Londynie, więc nikt z Zakonu by go nie nachodził. I na pewno nie tak agresywnie. Ponad miesiąc temu w ten sposób zaskoczył go Syriusz, jednak dziś sytuacja przedstawiała się bardziej niebezpiecznie niż wtedy. Śmierciożercy wiedzieli o reaktywacji Zakonu i w najmniej spodziewanej chwili mogli się zjawić na progu każdego z jego członków. Remus powoli zbliżył się do drzwi, a natarczywy łomot powtórzył się tym razem przy wściekłym ponagleniu dobijającego się indywiduum.

– Otwórz, do diabła, wiem, że tam jesteś!

Od razu rozpoznał ten specyficzny tembr głosu. Chwilami miał wrażenie, że rozpoznałby go nawet, gdyby był głuchy jak pień, gdyż głos był osobliwie przeszywający.
W niedowierzaniu zdjął zaklęcia z drzwi i powoli uchylił je, nie opuszczając jednak swej różdżki, tak, by była skierowana prosto w serce stojącego po drugiej stronie osobnika. Nie pomylił się. Jego gościem okazał się człowiek, który był ostatnią osobą, jaką spodziewałby się tu zobaczyć. Już prędzej obstawiałby samego Lorda Voldemorta, jednak na progu ujrzał Severusa Snape’a. Białego jak kreda i z jakiegoś powodu zdenerwowanego. Pozwolił mu wejść do środka, wciąż trzymając go „na muszce”.

– Możesz opuścić różdżkę, Lupin, nie jestem podstawiony – rzucił sarkastycznie i przeszedł przez pokój, w ogóle nie przejmując się faktem, że właśnie bez żadnych wyjaśnień wtargnął do jego mieszkania. Zignorował całkowicie osłupienie gospodarza, jakby nie stało się nic, co wymagałoby wytłumaczenia z jego strony. Wyjrzał nerwowo przez okno, po czym zasunął wypłowiałe zasłonki. – Muszę przeczekać w bezpiecznym miejscu. Byłeś najbliżej – wyjaśnił zwięźle, gdy już upewnił się, że przez żadne z okien nikt nie będzie w stanie ich podejrzeć.

– Severus, co ty… Czy możesz mi powiedzieć, o co chodzi? – spytał Remus, wciąż zszokowany, ale i lekko oburzony tą nagłą wizytą. – Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, bym ci mówił, gdzie mieszkam.

– Twój adres zamieszkania to żadna dla mnie tajemnica. Jestem szpiegiem, Lupin. Co ciekawsze, nie od wczoraj – podsumował z przekąsem. – Jak powiedziałem, potrzebuję schronienia. Na jakieś pół godziny, zanim wszystko się nie uspokoi. Ty dysponujesz wystarczającymi zabezpieczeniami.

– W Kwaterze Głównej jest zdecydowanie bezpieczniej, o ile mi wiadomo.

– Kwatera jest za daleko od Liverpoolu. Nie chciałem ryzykować teleportacji na większą odległość niż trzydzieści mil – odparł, wciąż stojąc na środku pokoju i rozglądając się czujnie, jakby za chwilę miał się za nim zjawić pościg. – Gdybym mógł teleportować się do Londynu, to równie dobrze mógłbym i do Hogsmeade. Poza tym, nie wydaje mi się, by Black był uradowany moją wizytą w Kwaterze do tego stopnia, że rzuciłby mi się na szyję – syknął, unikając jednocześnie jego spojrzenia, co było dość dziwnym zachowaniem jak na Snape’a.

Remus przyjrzał mu się uważniej. Nigdy nie widział Severusa tak spiętego i poruszonego. W milczeniu pozamykał drzwi zaklęciami i schował różdżkę do kieszeni, obserwując swego gościa z rosnącym niepokojem. I złością, zupełnie irracjonalną.

– Goni cię jakaś armia, Severusie? – spytał wreszcie, możliwie obojętnym tonem, lecz Snape tylko prychnął i mocniej ścisnął różdżkę dłoni. – To może chociaż… usiądziesz? – zaproponował raczej cynicznie, wskazując mu miejsce przy stole w kuchni.

Severus zmrużył oczy, ale nic nie odpowiedział, bez słowa kierując się za Lupinem. Usiadł sztywno na krawędzi krzesła, omiatając wnętrze swymi czarnymi oczami. Remus osunął się na krzesło z drugiej strony stołu i wlepił w niego wzrok. Snape najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie, ponieważ co chwila zerkał w stronę drzwi wejściowych. Remus, odgadując jego wątpliwości, dodał, tym razem całkiem spokojnie:

– Nie martw się, nikt ich nie wyważy, są wyjątkowo dobrze zapieczętowane. Muszą być, jestem w końcu wilkołakiem, czyż nie? – Jego głos zabrzmiał dziwnie kąśliwie; nie planował tego, ale obecność Severusa działała na niego niezbyt pozytywnie.

– Zauważ, Lupin, że gdybym nie był pewny, że jest tu wystarczająco bezpiecznie, i gdybym miał inny wybór, nie przychodziłbym do ciebie – odparł zgryźliwie. Wyglądało na to, że wizytą w domu Remusa był równie „uszczęśliwiony” jak sam gospodarz. – Interesuje mnie raczej ślad teleportacyjny… – mruknął po chwili ciszy, tym razem z lekkim wahaniem. – Mam nadzieję, że jest zbyt krótki i wygaśnie, nim zdążą mnie dokładnie namierzyć. Jak ich znam, to już buszują po Manchesterze.

– Kto? Aurorzy?

– Psia krew, a nie aurorzy!

– Chyba nie śmierciożercy?

– Nieważne.

– Severus, co się stało? Należą mi się chyba jakieś wyjaśnienia, nie sądzisz? Wpadłeś tu jak burza…

– Tak, ściga mnie brygada aurorów, zadowolony?! – warknął, wbijając mrożące spojrzenie w jego zdziwione oczy, a potem dodał głosem pełnym jadu: – Czy jako członek Zakonu mogę liczyć na twoje wsparcie, czy w związku z tym, że jestem śmierciożercą, wykopiesz mnie za drzwi?

Remus powoli podniósł się z miejsca i przez chwilę milczał, opierając się ciężko o blat stołu. Nie widział Severusa od chwili, gdy opuścił Hogwart, co stało się za małą „pomocą” wyżej wspomnianego. Wciąż nie mógł mu tego darować. Za bardzo przeżył stratę tego stanowiska, dobrego imienia i szansy na normalne życie. Jednak w głębi duszy liczył się z tym, że szczęśliwa passa nie będzie przecież trwać wiecznie. No i musiał zgodzić się ze Snape’em – był niebezpieczny. Mimo to, widok człowieka, który pozbawił go wszystkiego, co przynosiło mu ogromną radość, dość gwałtownie nim wstrząsnął. Tym bardziej, że Severus wtargnął do niego, jakby byli w dobrej komitywie i nie było w tym nic nadzwyczajnego, że prosi go o przysługę. Remus zdawał sobie jednak sprawę, że skoro Snape zdecydował się na tak drastyczne posunięcie, musiał być w sytuacji podbramkowej. I to naprawdę nieciekawej.

Przez chwilę zmagały się w nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony był wściekły za utratę posady i sam fakt, że Severus rozpowiedział wszystkim, że jest wilkołakiem. Co go mogli obchodzić jacyś tam aurorzy, którzy gonią Snape’a? Niech sobie radzi samodzielnie! Naprawdę oczekuje pomocy od kogoś, kogo jeszcze rok temu chciał wydać dementorom?!
Z drugiej jednak strony Remus miał świadomość, że dzięki poświęceniu Snape’a jeszcze jako nastolatek uniknął Komisji Likwidacji. Czuł zarówno żal, jak i poczucie wdzięczności. Które z nich było silniejsze?

– W porządku. Jeśli nie chcesz, nic nie mów, nie jestem aż tak dociekliwy – rzekł wreszcie. – I nie wyrzucę cię za drzwi, więc możesz pewniej usiąść na krześle – dodał z wyraźną złośliwością.

Severus odwrócił wzrok i zaczerpnął głębiej powierza, starając się zapanować nad emocjami, które – co było niespotykane – wymykały mu się spod kontroli. Najwyraźniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z niezręczności całej sytuacji. Szczęśliwie gospodarzem był akurat ktoś, kto nie miał w zwyczaju drążyć niezręcznych tematów, jeśli rozmówca nie wykazywał ku temu najmniejszych chęci.

– Skoro już przyszedłeś w gościnę – zaczął powoli Remus, czując się zobligowanym do jakiegoś konkretnego ruchu – pozwól, że odegramy tę nudną scenkę, bez której żadne odwiedziny obejść się nie mogą. Napijesz się czegoś? – spytał, przewidując jaka będzie odpowiedź. – Niestety nic wykwintnego nie posiadam, ale mogę zaproponować herbatę bądź kawę. Chyba że jesteś głodny?

– Nie jestem – syknął, jakby go coś ugryzło, choć nie był to ton zbyt opryskliwy, jak na jego możliwości.

Przez moment obaj milczeli: Remus, stojąc w wyczekującej pozie, Severus, siedząc jak na szpilkach z miną lekkiej konsternacji, co w tych okolicznościach było nawet zrozumiałe. Remusa mniej zdziwił wyraz twarzy Snape’a, jak słowa, które chwilę potem wypowiedział prawie szeptem:

– Ale… jak masz czarną kawę…

– Czarną kawę. Tak, myślę, że mam – odbił piłeczkę, z zaciekawieniem czekając na jego reakcję. Dobrze wiedział, że Snape zapewne liczył na to, iż zaparzy mu ją bez wdawania się w gierki „tak, proszę – nie, dziękuję”. Ale Remus zbyt dobrze się bawił i nie zamierzał Severusowi sprawy ułatwiać. – Więc jak, życzysz sobie?

– Gdybym sobie nie życzył, nie wspominałbym o niej – wycedził przez zęby, a złowrogie spojrzenie świadczyło, że przy najbliższej, nadarzającej się okazji niechybnie Remusa zamorduje. Gdy ten nadal nie reagował, wysyczał jeszcze bardziej wściekły: – Owszem. Chętnie. Się napiję. Poproszę.

Remus sprawnie zamaskował tryumfalny uśmieszek, przenosząc swoją uwagę na czajnik z wodą, którą doprowadził do wrzenia jednym uderzeniem różdżki. Chwilę pohałasował szufladami i drzwiczkami kuchennych szafek w poszukiwaniu dwóch kubków, łyżeczek oraz opakowania czarnego „paskudztwa”, które nie było jeszcze rozpieczętowane. Kawa stanowiła dla niego napój ekstremalny, po który sięgał tylko wtedy, gdy naprawdę musiał. Jedyne, co w niej lubił, to zapach mielonych ziaren.
Zalał więc sobie Earl Greya, Severusa natomiast wytrącił z zamyślenia dość trywialnym pytaniem, na co ten drgnął nerwowo, jakby Remus huknął mu do ucha.

– Pytałem, ile sypiesz – powtórzył spokojnie, marszcząc brwi w zdziwieniu. Snape był nadwrażliwy i jakiś… rozchwiany. Takie zachowanie było u niego rzadkością. Poprawka: rozchwianie nigdy mu się nie zdarzało.

– Trzy – mruknął w odpowiedzi, a Remus wybałuszył oczy, lecz powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy na temat szkodliwości kofeiny w nadmiernych dawkach.

W milczeniu postawił przed nim gorący kubek i zajął miejsce naprzeciwko. Zaległa cisza przerywana wyłącznie podzwanianiem łyżeczki Remusa, który bez końca zajęty był mieszaniem dawno już rozpuszczonego cukru. Rozmowa się nie kleiła, co było dość naturalne, zważywszy na wzajemną antypatię obu mężczyzn i brak jakichkolwiek płaszczyzn porozumienia.
Severus prawie wcale się nie rozluźnił, wciąż kurczowo ściskając różdżkę w lewej dłoni, która spoczywała na stole. Wpatrywał się z uporem w drzwi, jakby chciał się przez nie przebić wzrokiem, nasłuchując głosów ewentualnej apotracji. Oddychał bezgłośnie i znacznie szybciej niż normalnie, niczym zwierzyna łowna znajdująca się w niebezpieczeństwie. Widać było wyraźnie, że jest spięty do granic możliwości.

– Myślę, że nie zdołają cię namierzyć – rzekł Remus uspokajająco, zdając sobie jednocześnie sprawę, że po raz pierwszy w swym życiu dostrzegł ten rodzaj trwogi w oczach Snape’a. – Jeśli teleportowałeś się z Liverpoolu, ślad powinien już wygasnąć. Był za słaby, by utrzymać się tak długo.

– Tak. Chyba tak – odpowiedział bezbarwnym głosem i odłożył różdżkę, wypijając duszkiem całą zawartość kubka, a gdy odstawiał go na stół, Remus zauważył, że trzęsie mu się dłoń. Nie drży. Trzęsie.

Spostrzegł coś jeszcze: Severus nie używał prawej ręki, która przez cały czas zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, a ramię było nienaturalnie obniżone. W tym samym momencie poczuł zapach krwi; wychylił się nieznacznie poza krawędź stołu, dostrzegając pojedyncze krople kapiące z białych palców na terakotę.

– Jesteś ranny! Dlaczego od razu nie powiedziałeś?

– To nic takiego.

– Nic takiego? – Raptownie zerwał się na nogi; krzesło zgrzytnęło i przewróciło się z łoskotem. – Więc czemu krew ciurkiem cieknie na podłogę? Co się stało? – spytał tym razem już bardziej natarczywie.

– Nie twój interes, Lupin. Podobno miałeś nie naciskać, więc z łaski swojej nie zaprzątaj sobie głowy nieistotnymi sprawami.

– Pokaż mi tę rękę – rzekł, podchodząc do niego, lecz Snape żachnął się i odsunął razem z krzesłem. – Przestań dziwaczyć! Zatamuję ci chociaż krwawienie, byś mógł żywy wrócić do Hogwartu! – Remus definitywnie porzucił łagodny ton. Gdyby wiedział, że Severus jest ranny, nie drażniłby się z nim, tylko potraktował z pełną powagą. Stanął za oparciem krzesła i jego dłoń spoczęła na ramieniu Snape’a, który tym razem nie wyrwał się, lecz dla odmiany skrzywił lekko. – Nie martw się, nie zrobię ci krzywdy, wystarczająco się na tym znam… Chyba że wolisz znosić kazania Pomfrey? Tak czy owak nie wypuszczę cię stąd w takim stanie. Poza tym, udzieliłem ci schronienia, więc mogę wysuwać żądania. Zdejmuj szatę.

– Co? Chyba żartujesz, Lupin. Przyjmij do wiadomości, że nie zamierzam… – zaczął drwiąco i urwał, gdy Remus zacisnął silniej dłoń na zranionym ramieniu.

– Czyżby? Odnoszę wrażenie, że nie jesteś w najlepszej kondycji do kłótni, tym bardziej do podróży.

– Daj mi spokój! – wysyczał przez zęby, odwracając głowę i spoglądając na Remusa, na którego twarzy nie malowała się najmniejsza nawet satysfakcja, ale prawdziwa troska.

Snape wyglądał na zdziwionego i wściekłego jednocześnie; chciał wstać, ale ręka Remusa skutecznie mu to uniemożliwiła.

– Lupin, nie prosiłem cię o żadną litość i nie uwierzę, że po tym wszystkim, co wydarzyło się rok temu, masz ochotę udzielać mi pomocy. Więc daruj sobie farsę, a ja w tej chwili opuszczę twoje mieszkanie i już nigdy więcej…

– Mylisz się – przerwał mu bezceremonialnie. – Chociaż… tak, miałbym za co cię nienawidzić. Ale i ty masz za co. Poza tym, uprzedziłeś mnie, co zamierzasz zrobić, jeśli okażę się niebezpieczny, i dotrzymałeś słowa. Nie mogę mieć do ciebie o to pretensji, choć nie przeczę, że ta praca znaczyła dla mnie bardzo wiele. Ale to już przeszłość. A teraz, proszę cię, pozwól mi rzucić na to okiem. Przecież widzę, że sam sobie nie poradzisz lewą ręką.

Severus zgrzytnął zębami, ale nie zaprotestował, gdy Remus bez pytania obmacał mu ramię. Po krótkich oględzinach „na sucho” ostrożnie poruszył jego barkiem, co musiało spowodować rwący ból, gdyż zmusiło Severusa do zaciśnięcia powiek.

– Dlaczego koniecznie musisz zabawiać się w cholernego uzdrowiciela? – syknął, chcąc najwyraźniej zapanować nad swoją reakcją, jednak „uzdrowiciel” zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na okazywane przez niego, czysto ludzkie odruchy. Całkowicie zignorował też jego pytanie.

– Bark wybity jest ze stawu.

– Doprawdy? Cóż za błyskotliwe spostrzeżenie, sam nigdy bym się nie domyślił!

Jak na złość Remus ponownie nie zareagował, pochłonięty zupełnie czymś innym.

– Musisz ściągnąć ubranie, inaczej nie zasklepię ci rany.

– Lupin, wybij to sobie z głowy. Nie potrzebuję…

– Nie bądź dziecinny – przerwał ze zniecierpliwieniem, przysiadając na blacie stołu i spoglądając wprost w czarne oczy, które wyrażały maksimum niezadowolenia. – W tej kwestii nie ustąpię. I nie wmawiaj mi, że świetnie się czujesz, nie mogąc nawet utrzymać różdżki. Przyszedłeś do mnie ranny i liczysz na to, że będę się spokojnie przyglądał, jak paskudzisz mi podłogę?

Severus milczał, oceniając najwyraźniej swoje szanse na wygraną w tym starciu.

– Nie przepadamy za sobą, ale to wcale nie znaczy, że mam pozwolić, byś się wykrwawił. Będziesz się zastanawiał do czasu, aż stracisz przytomność? – spytał, tym razem już twardo, obserwując uważnie twarz Severusa, która bladła w oczach.

Dobrze wiedział, że Snape jest zbyt dumny, by przed kimkolwiek, tym bardziej przed nieprzyjacielem, okazać najmniejsze choćby oznaki słabości. A jednak wyglądał niewyraźnie. Jako wilkołak widział aż nadto, że Severus z minuty na minutę słabł coraz bardziej: oddech znacznie mu przyspieszył, oczy straciły swój zwyczajny, zimny blask, a skóra pokryła się kropelkami potu.
Dopiero po dłuższej chwili kiwnął nieznacznie głową, choć na jego twarzy wciąż malował się całkowity sprzeciw. Niechętnie sięgnął lewą ręką pod szyję i rozwiązał czarną pelerynę, która opadła na podłogę. Nie był jednak w stanie sam pozbyć się koszuli, dlatego Remus pomógł mu wysunąć zakrwawione ramię z rękawa, co było dość trudne, gdyż częściowo przykleił się do skóry. Ponadto, każdy, najmniejszy nawet ruch zwichniętego ramienia wiązał się dodatkowym cierpieniem. Gdy już uporali się nieszczęsnym odzieniem, oczom Remusa ukazał się widok, który sprawił, że cofnął się o krok.

– Niech to jasna… – dalsze słowa ugrzęzły mu w gardle i przez chwilę milczał, oddychając głębiej.

Bark wyglądał tak, jakby ktoś chciał go Snape’owi odrąbać. Paskudne rozcięcie biegło od pachy w górę, po obojczyku, odsłaniając kość, a kończyło się dopiero na plecach pod łopatką.
Remus po raz kolejny dostał dowód na to, że Severus jest ponadprzeciętnie odporny na ból, skoro do tej pory niczym się nie zdradził, znosząc wszystko w całkowitym milczeniu.

– Dobry Merlinie, czy wy walczyliście na topory? – spytał wyraźnie wstrząśnięty widokiem postrzępionej rany.

– Niemalże. To klątwa Securiarmus.*

– No pięknie. Prawie straciłeś rękę i to ma być to twoje „nic takiego”? Nie sądziłem, że aurorzy stosują takie zaklęcia. Musieli być wściekli.

– Mówiłem, że to nie żadni aurorzy tylko psie ścierwa! Poza tym, fakt, zadowoleni to oni nie byli. I całkowicie trzeźwi również. Zachciało im się ganiać dwóch gnojków po dokach. Omal nie wysadzili w powietrze cysterny z naftą! Tacy z nich funkcjonariusze prawa, jak ze mnie dobra wróżka.

– Severusie – zaczął niepewnie – właściwie to nie powinno mnie obchodzić, czemu ściga cię stado narwanych aurorów, ale czegoś tu nie rozumiem. Przecież pracujesz dla Dumbledore’a, dla Zakonu. Ministerstwo jest chyba zapoznane z twoją sytuacją, więc nie powinno…

– Lupin, nie bądź naiwny, bo stracę wiarę w resztki twojej inteligencji – przerwał mu drwiąco, widać bolesna rana nie była w stanie pozbawić o swoistego image’u. – Wiedz, że gdyby chodziło tylko o mnie, to nie byłoby problemu. Jednak nie wyobrażaj sobie, że jestem nietykalny, mój immunitet to rzecz bardzo niepewna i mogę go bardzo łatwo stracić. Były śmierciożerca, który staje w obronie dwóch małoletnich przestępców, nie byłby chyba traktowany z taryfą ulgową. To dość podejrzanie wygląda, nie sądzisz? – Remus słuchał całkowicie oniemiały, zapominając na moment o krwawiącej wciąż ranie, którą miał się zająć. Snape, zauważywszy jego osobliwą minę, dodał głosem pełnym cynizmu: – Odnoszę wrażenie, że odczuwasz ogromną wręcz potrzebę poznania tej, jakże fascynującej, opowieści. W związku z czym udzielę ci wyjaśnień dla świętego spokoju, żebyś mnie potem nie zadręczał. Ale najpierw wolałbym wiedzieć, czy mam się już ubrać, czy może raczysz powrócić do przerwanych czynności. Bo jakoś niespecjalnie uśmiecha mi się perspektywa siedzenia na wpół rozebranym w towarzystwie wilkołaka.

Remus zdał sobie sprawę, że faktycznie wpatruje się w Severusa dość uporczywie, co mogło zostać przez niego odebrane jako pusta ciekawość. I chyba faktycznie nią było. Westchnął i ponownie pochylił się nad raną.

– Źle to wygląda – stwierdził, choć, na dobrą sprawę, mówić tego nie musiał. Skóra była nierówno porozrywana, a krawędzie rany paskudnie zaognione, co nie wróżyło zbyt dobrze; Remus skrzywił się. – Może wdać się jakieś świństwo, pomijając już fakt, że są to dość poważne obrażenia. Przydałby się ktoś bardziej doświadczony ode mnie… Ale poradzę sobie – dodał szybko, widząc chęć mordu w oczach Snape’a. – Tylko będę musiał zdezynfekować, zanim zlikwiduję. Poczekaj.

Wyszedł na moment z kuchni, pozostawiając bladego jak papier Snape’a samotnie. Nie było go dosłownie chwilę, ale gdy wrócił, Snape zaczął dygotać. Najprawdopodobniej na skutek wstrząsu z zbyt dużej utraty krwi. Remus postawił na stole butelkę przezroczystej substancji oraz kilka gazików.

– Niestety, dysponuję wyłącznie mugolską czystą. W ramach znieczulenia mógłbym zastosować zaklęcie zamrażające, ale nie jest to najlepszy pomysł, bo mogę uszkodzić…

– Nie bredź, tylko zabieraj się do roboty – warknął Snape. – Nie potrzebuję uśmierzaczy.

Remus odetchnął ciężko i zwilżył tampon. Dobrze wiedział, że dezynfekcja za pomocą alkoholu jest chyba najmniej przyjemnym sposobem, jaki można sobie wyobrazić. Tym bardziej przy tak rozległym urazie.

– Jesteś pewny, że nie chcesz się napić, zanim zacznę? – spytał cicho, a Severus wbił w niego lodowate spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na butelkę.

– Nie sądzę, by było to konieczne – rzekł sucho i zerknął na własne ramię, blednąc jeszcze bardziej.

Remus bez słowa wyciągnął ku niemu wódkę, a jego „pacjent” po krótkiej chwili wahania wypił kilka porządnych łyków, po czym zacisnął zdrową dłoń na poręczy krzesła.

– Zaczynaj i miejmy to już z głowy – syknął, nie patrząc mu w oczy.

Remus stanął za Snape’em z kilkoma tamponami w ręku i oplótł go lewym ramieniem, mocno przyciskając do oparcia.

– Postaraj się nie ruszać – mruknął, dobrze wiedząc, że spełnienie tej prośby jest w zasadzie niemożliwe.

Gdy tylko dotknął skóry, Severus drgnął mimowolnie. Remus jeszcze mocniej zakleszczył rękę wokół jego ciała, unieruchamiając go możliwie najskuteczniej, i ponownie przytknął nasączony gazik do rany, starając się obmyć ją możliwie najdelikatniej. Nie spodziewał się po Snapie wrzasków, ale nie przypuszczał również, że jest on tak twardym zawodnikiem. Ten tylko wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby i zmełł w ustach przekleństwo. Poza tym, nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nic. Jednak Remus wyraźnie widział, ile wysiłku go to kosztuje. Dłoń Snape’a kurczono trzymająca poręcz krzesła niemal rozkruszyła drewniany uchwyt, a jego oddech stał się chaotyczny i urywany.

Remus zdezynfekował głębokie rozcięcie wokół obojczyka i puścił Snape’a, wyrzucając ostatnią zużytą gazę i przygotowując parę następnych. Severus przez krótki moment złapał spokojniejszy oddech. Wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć, czemu Remus wcale się nie dziwił. Sam miesiąc w miesiąc zmagał się ze strasznym bólem. Dobrze wiedział, jak ciężko jest go wytrzymać, zachowując milczenie. W końcu krzyk to naturalny mechanizm obronny, kiedy się z niego rezygnuje, wszystko staje się znacznie trudniejsze do zniesienia.

– Jeszcze tylko z tyłu i będzie koniec. Pochyl się – rzekł, przyginając mu kark.

Po dłuższej chwili Snape siedział już rozluźniony z opuszczoną głową, oddychając głęboko, jakby chciał zwalczyć w sobie mdłości. Był zielony na twarzy.

– Przepraszam. Ale musiałem oczyścić, inaczej mogłoby się wdać zakażenie.

Snape nie odpowiedział. Podczas całej operacji nawet nie pisnął – to nie było normalne. Remus był pewny, że on sam, choć przyzwyczajony do regularnego cierpienia, nie wytrzymałby w całkowitej ciszy czegoś tak bolesnego. Przecież Snape miał niemal urwaną rękę!
Zdumiony, zajął się zasklepieniem paskudnej rany, przesuwając nad nią różdżką i mrucząc cicho formułę. Zajęło mu to znacznie dłużej, niż mogłoby zająć wykwalifikowanemu uzdrowicielowi, jednak Snape się nie skarżył. Być może nawet był mu wdzięczny… Cóż, nie musiał wysłuchiwać żadnej homilii, którą niewątpliwie wygłosiłaby Pomfrey, gdyby miała go łatać.

– Gotowe – rzekł Remus po paru minutach wytężonej pracy. – Oberwałeś naprawdę mocno i niestety nie mogę obiecać, że nie zostanie ci blizna.

– Nie mam w zwyczaju startować w konkursach piękności, Lupin – odezwał się w końcu, odzyskawszy głos – więc jakoś przeżyję prawdopodobne oszpecenie. Najważniejsze, że nie zostanie mi blizna na czole, bo tego już bym nie zniósł – dodał, siląc się na sarkazm, choć nie brzmiał on jeszcze zbyt przekonująco.

Remus uśmiechnął się kącikiem ust. Wcale nie zaskoczyła go reakcja Snape’a, który najprawdopodobniej nie przestałby być złośliwy, nawet gdyby stracił język. Ujął jego ramię i poniósł ostrożnie, obserwując, jak bladą twarz ponownie wykrzywia grymas bólu.

Szarpnął jego barkiem, a Severusowi na krótką chwilę zaparło dech; dało się słyszeć ciche chrupnięcie i kość wskoczyła na swoje miejsce.

– No i już po sprawie.

– A gdzie trzy-cztery, do diabła?! – syknął przez zęby.

– Gdybym cię uprzedził, nieświadomie napiąłbyś mięśnie – odparł spokojnie znad jego ramienia, obmacując bark i poruszając nim ostrożnie. – Wygląda na to, że wszystko jest w porządku, ale usztywnię ci staw, żebyś nie nadwerężył – rzekł wyczarowując bandaże, które owinęły ciasno jego ramię. – Lepiej pokaż to Poppy jak wrócisz, ja nie jestem ekspertem od tak skomplikowanych urazów. Powinna sprawdzić, czy nie ma jakichś oszczepów kości albo pęknięć…

Tym razem Snape sam zdołał naciągnąć na siebie koszulę, a Remus zajął się sprzątaniem porozrzucanych, zakrwawionych gazików, po czym podszedł do szafki i wyjął z niej tabliczkę czekolady.

– Proszę – rzekł, kładąc ją z lekkim uśmiechem przed zdziwionym Snape’em – to w nagrodę.

– Po co to? – obruszył się, jakby Remus wręczył mu właśnie chusteczkę na otarcie łez.

– Nie lubisz czekolady? – spytał rozbawiony, widząc jego minę. – Myślałem, że każdy lubi. – Severus na te słowa obrzucił go wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem mówiącym: „jeszcze słowo, a przekonasz się, co lubię najbardziej”, na co Remus taktownie przerzedł do sedna sprawy: – Nie mam u siebie, jak zapewne się domyślasz, stosownych eliksirów, dlatego wykorzystuję substytuty. Zawsze twierdziłem, że czekolada to cudowne panaceum. Najlepiej by było, jakbyś zjadł całą tabliczkę.

Snape prychnął, a Remus usiadł z drugiej strony stołu, przyglądając się jego drżącym dłoniom splecionym na pustym kubku i papierowo białej twarzy. Severus łypał na niego nieprzyjaźnie zza kurtyny tłustych włosów, choć w tym spojrzeniu było jednak więcej złości na samego siebie niż agresji skierowanej do niego. Remus, chcąc zapobiec nieprzyjemnej ciszy, kontynuował „czekoladowy” wątek:

– Miałem kiedyś przyjemność rozmawiać z mugolskim uzdrowicielem… doktorem znaczy się… i powiedział mi, że kiedy oddaje się krew, to można dostać w zamian kilka tabliczek. Od tamtej pory jestem pewny, że dobrze działa na ubytek krwi. Sprawdziłem już nie raz.

– Chcesz mi powiedzieć – zaczął lodowatym głosem, wbijając w niego przenikliwe spojrzenie – że dobrowolnie poszedłeś do tego mugolskiego przybytku, który dumnie zwie się szpitalem, i pozwoliłeś jakiemuś, pożal się Merlinie, „medykowi” upuszczać własną krew tylko dla kilku marnych tabliczek czekolady?

Remus zesztywniał nagle na swym krześle, czując falę chłodu przepływająca przez jego ciało.

– Naprawdę uważasz, że zrobiłbym coś takiego dla zwyczajnej zabawy? – spytał powoli, a brzmienie jego głosu wydało mu dziwnie obce, napięte i puste zarazem. – Przecież moja krew w takiej dawce byłaby śmiertelna. Zabiłbym człowieka, któremu by ją przetoczono.

– Bezsprzecznie – odparł cicho, a przez jego twarz przemknął jakiś drapieżny cień. – Zdajesz sobie sprawę, Lupin, że mógłbyś na tym zarobić? Jesteś w posiadaniu niewyczerpanych zasobów trucizny, na którą, jak na razie, nie ma żadnego antidotum – rzekł z ponurym uśmieszkiem, jakby opowiedział sam sobie dobry dowcip. – Zrobiłbyś niechybną karierę w szeregach Czarnego Pana. I szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby nigdy nie próbowano cię zwerbować.

– Próbowano – odpowiedział, patrząc prosto w zimne oczy, które błyszczały teraz z zaciekawieniem. – Nie byłem jednak zainteresowany ofertą.

– Ale nie wszyscy mieli co do tego pewność, prawda? Powiedz, po którym razie twoi kumple uznali, że się złamałeś? – spytał tak trafnie, jakby czytał w jego myślach. – Po drugim, trzecim?… Czy może od razu?

Remus nie odpowiedział. Miał świadomość, że Snape celowo uderza w jego czułe punkty, chcąc w ten sposób odreagować własne, niedawne upokorzenie. Była to swego rodzaju próba sił. Patrzyli na siebie przez stół i żaden z nich nawet nie drgnął. Remusowi w wyobraźni przesunęły się sceny ze starych, kiepskich westernów, gdzie dwóch rewolwerowców mierzyło się wzrokiem tuż przed strzałem. Nie chciał dać się sprowokować, ale nie potrafił udawać, że dawne rany go nie bolą. Zwłaszcza, gdy umyślnie zostały rozdrapane. Coś z tych odczuć musiało się odbić na jego twarzy, bo Snape zmrużył oczy z satysfakcją, jakby oddał właśnie celny strzał.

– Bawi cię to?

– Niespecjalnie. I nie to – odparł tajemniczo, prostując się na krześle z całą swoją „severusową” manierą. – Bawi mnie, jak wielkim trzeba być ślepcem, żeby nie zauważyć rzeczy oczywistej. Cóż, po raz kolejny uzyskuję potwierdzenie, że twoi błyskotliwi przyjaciele byli w gruncie rzeczy cholernie ograniczeni. Albo w ogóle cię nie znali, Lupin.

Remus ściągnął brwi.

– Jesteś przekonany, że oceniłbyś właściwie tamtą sytuację? Jeszcze rok temu gotów byłeś wydać mnie dementorom, tylko dlatego, że podejrzewałeś mnie o współpracę z Syriuszem Blackiem. – Mimo iż powiedział to spokojnie i bez cienia urazy, twarz Snape’a stężała. – Te dwie sprawy niewiele się różnią. W obu przypadkach przyczyną oskarżeń były uprzedzenia.

– Zauważ, że ja nigdy nie obwoływałem się twoim przyjacielem. Wręcz przeciwnie. Mam więc prawo do uprzedzeń pod każdym niemal względem – odpowiedział, krzywiąc lekko wargi. – Ale oni nie mieli takiego prawa, Lupin. Właśnie dla nich fakt, że jesteś wilkołakiem, nie powinien mieć żadnego znaczenia – dodał z przekąsem. – Owszem. Podejrzewałem cię o współpracę z Blackiem z całkiem racjonalnych powodów, ale żeby podejrzewać cię o współpracę z Czarnym Panem i zdradę Zakonu, musiałbym już upaść na głowę. Są słabości i słabości, Lupin. I to jest właśnie żałosne, że oni nie potrafili dostrzec różnicy.

Remus nie spodziewał się takiej odpowiedzi z jego ust. Był na tyle zaskoczony, że jej nie skomentował. Snape obrzucił go kolejnym, uważnym spojrzeniem, ale nic więcej już nie powiedział, jakby zdawał sobie sprawę, że z następnym słowem może posunąć się o krok za daleko. Remusowi szybko minął szok, zastąpiony przez rozbawienie – Severus nie darowałby sobie, gdyby przekroczył cienką granicę poufałości, do której właśnie niebezpiecznie się zbliżył. Zapewne całkiem nie zamierzenie.

– O ile dobrze pamiętam, to chyba miałeś mi o czymś innym opowiedzieć – rzekł, zmieniając lekko temat. – I zjedz w końcu chociaż kawałek tej czekolady, dobrze ci zrobi – dodał z uśmiechem, a Severus, chyba tylko dla przedłużenia chwili milczenia, wepchnął sobie do ust wielki odłamek czekoladowego bloku.

Remus jeszcze nigdy nie widział człowieka jedzącego czekoladę, który byłby tak skwaszony. Snape najwyraźniej nie przejawiał żadnych chęci do ujawnienia swej tajemnicy i chyba żałował, że w ogóle mu to obiecał. Po krótkiej chwili ciszy, gdy już przełknął ostatni kawałek, odezwał się chłodno, nawet na Remusa nie patrząc.

– Rozumiem, że chcesz wiedzieć, w jaki sposób świetnie wyszklony śmierciożerca dał się podejść pijanym aurorom, a potem musiał ratować się ucieczką i ukryć w domu człowieka, którego nigdy nie odwiedziłby z własnej woli?

W tym pytaniu było tyle jadu, że mogłoby być ono śmieszne, gdyby nie fakt, że owa złośliwość stanowiła maskę chroniącą najprawdopodobniej coś nieprzyjemnego, a może nawet bolesnego. Remus już dawno się przekonał, że Snape gryzł zazwyczaj wtedy, gdy nie czuł się pewnie, więc milczał, utkwiwszy w nim wyczekujące spojrzenie.

– Cała sytuacja wynikła dość niespodziewanie – kontynuował po chwili – więc nie miałem specjalnie czasu na zastanowienie, dlatego uderzyłem wprost do ciebie. Ci aurorzy… może i byli pijani, ale… cóż, nawet mnie trudno jest walczyć z sześcioma przeciwnikami równocześnie. Jak już wcześniej powiedziałem, chodziło nie o mnie, lecz o dwóch dzieciaków. Kryję ich, więc gdybym dał się złapać tym hyclom, a ci jakimś cudem wyciągnęliby ze mnie ich nazwiska… to smarkacze już niedługo byliby martwi.

– Martwi? Zaraz, bo nie bardzo rozumiem. Przecież aurorzy…

Snape przerwał mu prychnięciem i spojrzał prosto oczy.

– Nie zginęliby z ręki aurorów, Lupin, zabiłby ich Czarny Pan. Albo raczej grupka śmierciożerców na jego prośbę. Ci gówniarze wiedzą zbyt wiele i mogliby sypnąć parę osób podczas aurorskiego przesłuchania. To prawda, że w ministerstwie nie przyjmują do wiadomości, że Czarny Pan powrócił, jednak zaczęli trząść portkami po wydarzeniach sprzed miesiąca: tajemnicza śmierć Croucha, tragiczna śmierć Diggory’ego, zniknięcie Karkarowa, śmierciożerca podszywający się pod byłego aurora… Knot to idiota, ale Srcimgeour nie jest już tak naiwny, by wierzyć w zbiegi okoliczności. Najpierw „skutecznie” przesłuchałby mnie, a potem tych gnojków, co oznaczałoby stryczek dla nich samych.

– A co zrobili ci chłopcy, że gonili ich aurorzy? – spytał spokojnie, nie spuszczając z oczu twarzy Snape’a, która przybrała dziwny wyraz: częściowo była to złość, ale również coś, czego wcześniej nigdy u Severusa nie obserwował – niepokój. Remus nie bez wstrząsu zdał sobie sprawę, że ten twardy, nieprzystępny człowiek potrafi się jednak martwić o kogoś innego.

– Co zrobili? Całkowite głupstwo! – warknął. – Zachciało się smarkaczom wyczarować Mroczny Znak dla zabawy. Kretyni! Dobrze, że akurat byłem w Liverpoolu i zlikwidowałem go, zanim wybuchła powszechna panika. – Lupin nieufnie zmrużył oczy, na co Snape skrzywił się jeszcze bardziej. – Czarny Pan na razie nie życzy sobie rozgłosu, a gdyby nie moja interwencja, ci dwaj nie zdołaliby uciec z doków i pewnie siedzieliby już na przesłuchaniu pod veritaserum, co równa się z wyrokiem śmierci. Partacze nie mogą liczyć na wyrozumiałość Lorda – podsumował lodowatym głosem. – Mimo wszystko, jedno muszę aurorom przyznać: szybkie z nich skurczybyki, nawet po pijaku, są piekielnie skuteczni. Pech chciał, że byli niedaleko przystani, więc zareagowali natychmiast. W ostatniej niemal chwili wysłałem gówniarzy świstoklikiem do Strefy Stonehenge. Sam już nie zdążyłem – skwitował kwaśno, chwytając się za owinięte bandażami ramię. – Ale przynajmniej odwróciłem uwagę.

Remus spojrzał na Snape’a z zainteresowaniem. Musiał przyznać – zresztą nie od dziś to wiedział – że Severus posiadał rzadką zdolność chłodnego oceniania sytuacji w momentach podbramkowych, czego nie umiał, niestety, żaden z jego przyjaciół. Gdy Snape walczył, bez względu na to, co by się dookoła nie działo, potrafił logicznie kalkulować. Tylko on mógł pomyśleć o czymś takim jak Strefa Stonehenge – miejscu, o którym mało kto pamiętał, że ma niesamowite, magiczne właściwości. Czarodzieja przebywającego w tej strefie nie można było namierzyć za pomocą magicznych wykrywaczy. Stonehenge, podobnie jak Hogwart, było bezpieczne i niemożliwe do sforsowania za pomocą teleportacji. Co prawda, ci dwaj chłopcy nie będą mogli przebywać tam zbyt długo, ale z pewnością nie musieli się już obawiać pościgu.

– Dziwi mnie tylko jedna rzecz – rzekł Remus po chwili ciszy. – W jaki sposób dzieciaki potrafiły wyczarować Mroczny Znak? Z tego, co wiem, tylko naznaczeni, czyli śmierciożercy, mogą to zrobić.

– To prawda – odparł cicho, a źrenice błysnęły mu w jakiś niebezpieczny, bezwzględny sposób. – Jeden z nich jest śmierciożercą. Poza tym, to nie takie znowu dzieciaki, a Czarną Magię mają we krwi, jako nieodrodni synowie swych ojców. Enver Jankow ma dopiero szesnaście lat, ale doskonale opanował walkę wręcz. Nie widziałem jeszcze żadnego szczeniaka, który pojedynkowałby się tak profesjonalnie. Przez semestr był w moim domu, lecz jego ojciec przeniósł go do Durmstrangu. Drugiego z nich powinieneś znać – Henry Travers, w zeszłym roku kończył Hogwart.

– Travers? – spytał zaskoczony. – Tak, pamiętam go. Nic nie wskazywało… To inteligentny, zdolny i ambitny chłopak, nigdy bym nie powiedział, że przejdzie na ciemną stronę!

– Jego ojciec siedzi od piętnastu lat w Azkabanie za zamordowanie McKinnonów…

– Marlena McKinnon była w Zakonie – wtrącił ponurym głosem. – Nie wiedziałem, że Henry Travers jest… jego synem.

– Synem wielokrotnego zabójcy – uściślił Snape. – Jest. Chłopak nawet za dobrze go nie pamięta. Ale okazał się podobnym idiotą – dodał z cieniem goryczy w głosie. – Gdy dowiedział się o powrocie Czarnego Pana, przywlókł się tydzień temu, ofiarując mu w zamian samego siebie – powiedział dziwnie pustym głosem, a w czarnych oczach odbił się gniew pomieszany z niepokojem.

Remusowi przemknęła straszna myśl.

– Severusie, jesteś pewny, że on nie zostanie za swój wybryk ukarany?

– Raczej nie ominie go dyscyplinarny Cruciatus, ale sam sobie winny – powiedział z taką beztroską, jakby mówił o zwyczajnym szlabanie, co sprawiło, że Remusowi spłynęła wzdłuż kręgosłupa lodowata struga. – Niech się cieszy, że zapanowałem nad sytuacją i że ma tyłek w jednym kawałku. Kolejny wariat. Nie ma pojęcia, w co się wpakował, przystępując do śmierciożerców. Myśli, że pomści ojca. Wyobraża sobie niestworzone rzeczy! Jak go zobaczyłem, myślałem, że rozszarpię gówniarza! Wydawało mi się, że przez siedem lat czegoś go nauczyłem. Chciałem… liczyłem na to, że choć jeden okaże się mądrzejszy. – W jego głosie zabrzmiała nuta smutku. Spojrzał na Lupina i skrzywił się. – Nadzieja matką głupich. Odwiecznie i niezmiennie.

Zapadła cisza. Remus wpatrywał się w Snape’a z osłupieniem, nie wiedząc, czy należy cokolwiek mówić w takiej sytuacji. Tym bardziej, że Snape poruszony był wszystkim, o czym opowiadał. Do tego stopnia, że nie potrafił ukryć goryczy i zawodu, które wyraźnie emanowały z jego osoby. Zwyczajny człowiek pewnie nie zauważyłby tego, ale Remus widział doskonale emocje, jakie szarpały jego rozmówcą. Być może dlatego, że był zbyt wyczerpany, by utrzymać nieprzeniknioną maskę, być może… były zbyt bolesne, by mógł udawać, że ich nie odczuwa. Identycznie, jak przed chwilą czuł się Remus. Czyżby role się właśnie odwróciły? Jeśli jakaś nieznana im siła kierowała tą rozmową, to z całą pewnością była złośliwa.

Remus wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że Snape, powszechnie uznawany za najgorszą „kanalię”, jaką znał Hogwart, w gruncie rzeczy ma na względzie dobro swych podopiecznych. Nie przypuszczał, że Severusowi rzeczywiście zależało na bezpieczeństwie jego wychowanków, że naprawdę martwił się o nich, o ich przyszłość, że chciał uchronić ich przed popełnieniem błędów, których naprawić nie sposób. Kiedyś zastanawiał się, dlaczego Dumbledore mianował byłego śmierciożercę nauczycielem, a nawet opiekunem domu. Teraz już wiedział.

Nie chcąc drążyć nieprzyjemnych dla Snape’a kwestii, postanowił ponownie zmienić temat.

– Severusie, a ten Jankow… Czy to nie jest przypadkiem ten Albańczyk, który dowodził swego czasu tamtejszą grupą amnezjatorów? Ramiz Jankow? Zdaje się, było o nim dość głośno. Zasłużył się wtedy, dostał nawet Order Merlina trzeciej klasy.

Snape na te słowa uśmiechnął się krzywo, a źrenice błysnęły stalowym blaskiem.

– Masz rację, to ten sam człowiek. Pięknie się wykręcił i wszyscy mają go za bohatera. Nieszczęśliwie tuż pod jego nosem, w albańskiej puszczy, przebywał Czarny Pan. Ale darował mu to niedopatrzenie, bo Jankow zmodyfikował wtedy pamięć niemal wszystkim zagrażającym mu czarodziejom, przez co znacznie ułatwił sprawę ukrywającym się śmierciożercom. No i Czarnemu Panu, rzecz jasna.

– No proszę – rzekł, kręcąc głową ze zdziwienia. – Kto by pomyślał? I nikt się do tej pory niczego nie dowiedział… Nieźle to rozegrał, cwaniak.

– Nie on jeden. Wystarczyło mieć tylko mocne plecy i miało się czyste papiery. Tak czyste, że do dziś ministerstwo nie jest w stanie ustalić, kto był kim. A niektórzy cieszą się nawet ogromnym szacunkiem – dodał złośliwie – i nie mam na myśli wyłącznie Malfoya.

Wstał z krzesła i przeszedł przez kuchnię w stronę okna. Wyjrzał na wilgotną, zalaną mdłym światłem latarni uliczkę. Był bardzo blady, a dłonie cały czas lekko mu drżały, na pociągłej twarzy natomiast malował się dziwny grymas: ponury, jak zwykle, ale w pewien sposób również łagodny. Inny. Remus po ostatnich jego słowach zadumał się nad owymi „plecami”, które Snape niewątpliwie posiadał, skoro nie wylądował w Azkabanie. Wiadomym było, że pomógł mu Dumbledore, ale czy oznaczało to, że Snape nigdy nie stanął przed trybunałem?
Po pewnym czasie Severus, odwrócił się w stronę Lupina, ale na niego nie patrzył, jakby go to mierziło; odetchnął głębiej i rzekł z lekkim wahaniem:

– Gdyby nie ty, pewnie namierzyliby mnie, złapali i przesłuchali, a smarkacze musieliby przedwcześnie pożegnać się z życiem.

Dopiero po chwili zdecydował się spojrzeć na Remusa. Obaj mieli dość dziwne miny, jakby cała ta sytuacja wydała się im się totalnie absurdalna.

– Nie mam w tym wielkiej zasługi, udzieliłem ci tylko schronienia – skwitował Remus ze wzruszeniem ramion i uśmiechnął się nieznacznie, na co w oczach Severusa błysnęła podejrzliwość. – To ty ich uratowałeś, nie ja.

Snape nie wytrzymał i odezwał się drwiąco:
– Mam przez to rozumieć, że za słuszne uznajesz ratowanie przed wymiarem sprawiedliwości młodego śmierciożercy oraz jeszcze młodszego kandydata na śmierciożercę? Oni nie stoją po tej samej stronie, co TY, Lupin. I być może kiedyś zabiją któregoś z twych przyjaciół. Albo ciebie.

Remus obszedł stół, na co Snape przelotnie zerknął na własną różdżkę, którą – dość niefrasobliwie – zostawił na blacie.

– A po której TY jesteś stronie? – odpowiedział pytaniem na pytanie, i to całkowicie inaczej niż jego rozmówca oczekiwał.

Na chwilę zapadło milczenie, a Severus utkwił zabójcze spojrzenie opanowanej twarzy Remusa.

– Pośrodku – wysyczał twardym, lodowatym głosem, zaciskając dłonie w pięści. – Nie mogę być po żadnej ze stron, Lupin. Jestem przecież w wywiadzie.

– Nie chodzi mi o rolę, jaką pełnisz, ale o to, komu faktycznie służysz. Czy może trafniej: komu udajesz wierność – dodał, patrząc wnikliwie w zimne źrenice. Severus zamarł; jego czarne oczy wyrażały zarówno osłupienie, jak i złość.

– Nie ty pierwszy twierdzisz, że działam przeciw Dumbledore’owi – rzekł po chwili, cedząc słowa przez zęby. – Skoro naprawdę tak sądzisz, czy liczysz na to, że szczerze ci odpowiem?

– Gdybym wierzył w to, że jesteś zdrajcą, nigdy nie zadałbym ci tego pytania, gdyż z góry założyłbym odpowiedź. Nie zastanawiałbym się, czemu uratowałeś dwóch młodocianych przestępców, ludzi, którzy działają przeciw Zakonowi. Byłoby to dla mnie zbyt oczywiste. Ale jeśli wszystko jest tak proste… jeśli jesteś wiernym śmierciożercą, dlaczego w takim razie zależało ci na tym, aby ci dwaj chłopcy nie schodzili na złą drogę? – Zawiesił głos, lecz nie wydawał się oczekiwać odpowiedzi, Severus natomiast nie zamierzał jej udzielać. – Nigdy nie uważałem, że świat jest czarno-biały, choć niektórzy z nas niestety tak go widzą. Pewnych rzeczy nie da się jednak wartościować według tak okrojonych kryteriów. To tyle, jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pierwsze pytanie. Natomiast, jeśli chodzi o Dumbledore’a… to nie wydaje mi się, by obdarzał kogokolwiek zaufaniem w sprawach życia i śmierci, nie mając ku temu solidnych podstaw.

– Wobec tego, dlaczego chcesz wiedzieć, komu służę naprawdę? Po co zadałeś mi to pytanie, Lupin?

Remus uśmiechnął się, ale inaczej niż zwykle. W jakiś smutny sposób.

– Nie wszystkie pytania wymagają odpowiedzi skierowanej do pytającego. – Tym dość enigmatycznym stwierdzeniem ostatecznie zakończył wymianę zdań; nie pozostało już nic więcej do dodania.

Snape wyglądał na zbitego z tropu i najwyraźniej nie wiedział, co odpowiedzieć. Remus postanowił więc uratować sytuację i odezwał się pierwszy.

– Minęło już przepisowe pół godziny. Myślę, że w tej chwili możesz bezpiecznie teleportować się do Hogsmeade – rzekł już całkowicie zwyczajnym tonem, po czym odwrócił się i jednym machnięciem różdżki sprzątnął ze stołu kubki, które same się zmyły. – Nie narzekam jednak na tłumy gości, więc… jeśli masz ochotę… możesz jeszcze zostać.

Tym razem Snape był wyraźnie rozbawiony jego wypowiedzią.

– Odpowiada ci towarzystwo zaciekłego wroga? Lupin, czy ja dobrze słyszę?

– Czasy, kiedy uznawałem cię za „wroga”, są już zamierzchłą przeszłością. Nie sądzisz, że najwyższa pora, byśmy zapomnieli o szkolnych urazach? Jesteśmy dorośli, Severusie, i… tak, nie mam nic przeciwko goszczeniu cię w moim domu. Stoimy przecież po tej samej stronie.

– Black byłby innego zdania – odpowiedział cicho, bacznie obserwując jego oczy, jakby chciał znaleźć z nich choć cień kłamstwa.

– Nie jestem Syriuszem i nie podzielam wszystkich jego opinii. Także tych na twój temat. To, że jest moim przyjacielem, wcale nie znaczy, że zgadzam się z nim… czy też, że zgadzałem się z nim w przeszłości.

– Chcesz mi wmówić, że nie aprobowałeś zabaw, które sobie razem urządzaliście? W to nie uwierzę, Lupin, zbyt wiele razy widziałem cię z nimi. Przecież należałeś do ich bandy!

– Tak, należałem. I nie zamierzam ci niczego wmawiać – odparł z westchnieniem, które mogło świadczyć o tym, że nie ma ochoty na bezsensowne sprzeczki. Zdawał sobie sprawę, że w tej kwestii nie jest w stanie do niczego Severusa przekonać. – Myślałem tylko, że po tylu latach moglibyśmy zakopać topór. To wszystko.

Severus stał przez chwilę, wyglądając tak, jakby nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. W końcu wybrnął z sytuacji w najbardziej bezpieczny sposób.

– Pójdę już – burknął. – Nie będę ci przeszkadzał w pakowaniu – dodał cierpko, zauważając porozrzucane naokoło rzeczy, na które wcześniej najwyraźniej nie zwrócił uwagi.

– I tak nie przeszkodziłeś. – Wzruszył ramionami. – Większość z tych rupieci nie jest moja, wynajmowałem to mieszkanie. Jedynym jego plusem było to, że miałem samych mugolskich sąsiadów, których łatwo było oszukać, co do mojej tożsamości. – Snape pozwolił sobie na brak jakichkolwiek komentarzy i spokojnie czekał, aż Remus pozdejmuje zabezpieczenia z drzwi. – To… do zobaczenia. I uważaj na to ramię – powiedział z wahaniem, gdy Severus stanął już na korytarzu. – Wyglądało naprawdę fatalnie i nie wiem czy wszystko dobrze poskładałem.

– Nie musiałeś, Lupin – rzekł chłodno. – Liczysz, że ci się teraz odwdzięczę?

– Nie. To była zwyczajna przysługa.

Snape odwrócił głowę, by spojrzeć mu w oczy. Wyraz jego twarzy nic Remusowi nie powiedział, ale był niemal pewny, że Snape czuje się niezręcznie. Wiedział doskonale, jak powściągliwym był człowiekiem. Nienawidził wynurzeń prawie tak samo, jak on nie znosił skrywanych urazów.

– Skoro tak stawiasz sprawę, Lupin – mruknął po chwili – to… to dzięki za przysługę – dokończył, i zaraz potem zbiegł po schodach, jakby chciał uciec przed wiszącymi w powietrzu słowami. Słowami, które przecież sam wypowiedział.

Remus stał jeszcze przez chwilę w progu, spoglądając na klatkę schodową. Znał Severusa. W każdym razie poznał go nieco lepiej, gdy pracował w Hogwarcie, dlatego też wiedział, że mówił on całkowicie poważnie. Inaczej by nie uciekł.
Uśmiechnął się i pokręcił głową. Cały Snape… nigdy się nie zmieni. Chociaż, w tej jego lodowatej otoczce było coś pozytywnego. Trudno było ocenić czy to, co mówi, nie jest kłamstwem, jednak zawsze było wiadomo, kiedy mówił prawdę – zrzucał maskę niezwykle rzadko i od razu było to widać jak na dłoni. I właśnie dlatego skąpe podziękowanie Severusa było cenniejsze, niż niejedne słowa wylewnej wdzięczności od przyjaciela. Powiedział przecież coś, czego raczej nie mógłby udawać. A fakt, że powiedział to niechętnie, świadczył, że jest szczery.
Remus musiał przyznać, że – na swój sposób – nawet lubił Severusa. Siedziało w nim coś zagadkowego. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że Severus sam dla siebie musiał być zagadką. Remus miał wrażenie, że na Snape’a składają się tak naprawdę dwie osobowości, nieustannie ze sobą walczące. Jedna z nich, najwyraźniej słabsza, dochodziła do głosu sporadycznie. Ale gdy już doszła, to pozbawiała tę pierwszą kontroli, i dopuszczała się rzeczy całkowicie przez nią nie akceptowanych. To było zabawne i smutne jednocześnie.

Dzisiejsze spotkanie z Severusem sprawiło jednak, że Remus całkowicie pozbył się rozżalenia, które leżało mu na wątrobie od przeszło roku. Nie chciał być pamiętliwy, ale jakoś nie potrafił zapomnieć mu własnej krzywdy.
Być może potrzebna do tego była bezpośrednia konfrontacja? Może musiał spojrzeć Snape’owi w twarz, by móc całkowicie wybaczyć?
Najwidoczniej.

____________________
* od securis [łac.] – topór, siekiera, ale również rana, cios, przemoc.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Śro 14:17, 19 Gru 2007, w całości zmieniany 18 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:45, 17 Cze 2007    Temat postu:

Sevvverus!
<radość>
To było... no... po prostu...
Fantastyczna sytuacja (tzn. okropna, ale fabularnie fantastyczna). Severus, z prawie-urwaną-ręką pijący prawie-spokojnie kawę i Remus przełamujący żal.
Uwielbiam twojego Remusa. Uwielbiam twojego Severusa. Uwielbiam ich rozmowy, uwielbiam Seva pokazującego ludzką twarz.
I to pytanie - po której jest stronie? Tak... Ciekawe.

Smagliczko, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam.
<hołd>

(a przy okazji - troszkę literówek zauważyłam, m.in Order MELINA, któren mnie troszku rozśmieszył. chyba używasz 'cudownego' Worda, który podstawia czasem sam słowa? pamiętam, jak mi z Gondoru robił kondora, to było zabójcze dla mnie Wink )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Pon 11:56, 18 Cze 2007    Temat postu:

Buhahaha Mr. Green

Tak, Word bywa zabójczy. Dziwne, bo chyba Merlina to ja mam w słowniku... a może i nie? Nieważne. Pewnie sama się rypnęłam. Przejrzę wszystko raz jeszcze Wink
Upał, duchota i w ogóle, no... nic się robić nie chce.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nimue
wilczek kremowy



Dołączył: 18 Cze 2007
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 21:40, 23 Cze 2007    Temat postu:

Jako, że dzięki temu opowiadaniu trafiłam na forum (przeczytawszy to co wisiało na Mirriel, zachciałam więcej i kierując się ewangeliczną radą "szukajcie, a znajdziecie" wygooglowałam "lunatyczne"), to chyba wypadałoby zostawić parę słów komentarza.

Ja bardzo lubię historie ukazujące relacje Lupin - Snape. Ci dwaj mają naprawdę duży potencjał i podoba mi się sposób, w jaki ten potencjał wykorzystujesz. Przede wszystkim, obaj są nieźle napisani. Remus bardzo odpowiada mojemu wyobrażeniu o tej postaci - zwłaszcza wtedy, kiedy pokazuje pazurki (np. złość na Syriusza, łącznie z tym uroczo małostkowym wyczarowaniem niewygodnej wersalki), czy trochę się ze Snape'm drażni. Chętnie poczytam więcej takich scenek, bo że Lupin jest dobry, ciepły, uczynny etc. to wszyscy wiemy... Wink
Ale przy wszystkich zaletach Twojego Remusa, jednak moim zdaniem lepiej wyszedł Ci Snape. Może dlatego, że wychodząc z tego co w kanonie wykonałaś sama kawał roboty nad tą postacią. A juz najbardziej ze wszystkiego podobał mi się Severus siedmioletni i cały wątek z wizytą u Prince'ów (który, gdyby nie był częścią całości, obroniłby się moim zdaniem jako samodzielne opowiadanie). Stary Prince kojarzy mi się z takimi wyniosłymi dziewiętnastowiecznymi dżentelmenami. Chłodny, zdystansowany, ze skłonnością do perfekcjonizmu, na tyle racjonalny, żeby dostrzec zdolności wnuka mimo jego "niestosownego" pochodzenia, ale też nie traktujący dziecka jak pełnoprawnego człowieka (i mam wrażenie, że jego czystokrwiści potomkowie, wcale nie mieli lepiej). I dziwić się, że Severus taki popaprany... Wink

Ech, nie mam za bardzo czasu na dłuższe pisanie, więc dodam, że dobrze mi się czytało Syriusza i Moody'ego. O Albusie nic nie powiem, bo ja go w ogóle ani u Rowling, ani w fanficach "nie czuję". Było też kilka fajnych patentów na elementy magicznego świata. W tej chwili mogę sobie przypomnieć tylko grę w hieroglify, ale był przynajmniej jeszcze jeden koncept, który szalenie mi się spodobał.

Ciekawa jestem czy poważysz się na wyjaśnienie tego, co wydarzyło się na Wieży Astronomicznej. Przyznam, że mam na to nadzieję, zwłaszcza, że pełnymi garściami czerpiesz z szóstego tomu (zamiast udawać, że go nie było, która to przypadłość dotknęła ostatnimi czasy sporo snaperskich opowiadań, przynajmniej tych o które gdzieś tam zahaczyłam.)

Uff... to tyle na razie, przepraszam za chaos. Oczywiście czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Sob 23:04, 23 Cze 2007    Temat postu:

Po pierwsze primo – witam! Very Happy *tuli*

Po drugie primo – pragnę wyrazić swe zdumienie z powodu Twej determinacji, by wyruszyć z Mirriel na poszukiwania ciągu dalszego. Zazwyczaj ludziom się wydaje, że gdzie jak gdzie, ale na Mirriel to już na pewno są najaktualniejsze odsłony wszystkich możliwych tworów. Otóż nieee… *demoniczny śmiech*

Po trzecie primo – w związku z zaistniałym zjawiskiem pragnę szepnąć słówko Szefowej: Widzi Szefowa? Moim tropem przybył tu nowy Lunatyk! Czuję się blada, dumna, wyróżniona i osobiście zaszczycona, że się do tego – pośrednio, bo pośrednio, ale jednak – przyczyniłam. ^^ Jestem... zaskoczona bardzo i w ogóle, no... ten... *międli skraj spódniczki*

Po pierwsze secundo – stwierdziłam, że lubię czynić Remusa deczko złośliwym (chwilami, rzecz jasna). Odkryłam nawet, że z rozdziału na rozdział rozwijają się w nim pokłady remusowej wredności, o których wcześniej (na początku przygody, gdy jeszcze go nie ‘znałam’) nigdy bym nie pomyślała.

Może to źle świadczy o autorce, że z biegiem czasu jej Remus się zbiesił ? Laughing

Po drugie secundo – to oczywiste jest, że Snape mi lepiej wychodzi, bo jam była snaperką, nim jeszcze książkę przeczytała Wink Z dorabianiem sobie historii rodzinnej Snape’a też miałam nie lada frajdę.

Po trzecie secundo – co już zaznaczałam przed którymś rozdziałem, opowieści nie zakończę przed wydaniem ostatniego tomu – z którego treścią na razie zaznajamiać się nie będę – więc wszelkie zbieżności będą przypadkowe, wszelkie rozbieżności… po prostu będą (szkoda czy nie szkoda, nie mnie to już przyjdzie oceniać).

I po pierwsze oraz ostanie tertio - bardzo mi miło i dziękuję. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pon 21:35, 25 Cze 2007    Temat postu:

Aleeeeee... *ekscytacja*

No, tym razem już przeszłaś samą siebie, Smagulku! Sever był absolutnie bezbłędny, a i złośliwy Remus bardzo przypadł mi do gustu ^^ Śliczne dialogi, śliczne przemyślenia, ale nic nie pobije zakończenia (rymło się, sasa) - ten koncept "podwójnego Severusa", przebaczenie Lupina, jego docenienie Snape'owej podzięki i swoiste przyznanie się do "lubienia". Bardzo, bardzo zgrabne. I wzruszające.

*dołącza sie do hołdu Orci*

Czekam na ciąg dalszy, czekam jak na szpilkach Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 13:28, 26 Cze 2007    Temat postu:

Oj rany. Dlaczego ja tego jeszcze nie przeczytałam? Trzeba nadrobić. Zaraz wracam.

E: Przeczytałam dopiero pierwszą stronę. Smag, jak ty się rozpiszesz, to kapcie spadają ^^
Wg mnie to jest wspaniałe. Lubię kanoniczność, a tutaj jest jeszcze ten błysk twórczości, taka iskra. Jestem pod wrażeniem.
Nie jestem zdecydowana, kogo bardziej tulić, Rema czy Severusa. Biję się z myślami i siostrzaną lojalnością. Chyba jednak przytulę obu.
Są wspaniali. Smag, jesteś czarodziejką. Ogromnie uzdolnioną.
Jestem zachwycona. Dawno nie czytałam tak świetnego ffa. Zachwyt.
Muszę to dokończyć, choćby nie wiem co, ale na razie mnie oczy boplą, więc wrócę jutro. Nie opędzisz się już ode mnie!
Łoboshe, jak sobie przypomnę moje Pokolenie, to aż wstyd...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin