Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Być człowiekiem [HP]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Wto 17:13, 26 Cze 2007    Temat postu:

Dzięki Mr. Green
Jednak za dużo komplementów działa na mnie raczej onieśmielająco, więc proszę przystopować Razz

Rozdział następny pojawi się, jak się już z obronami i takimi innymi bzdetami uporam. Znaczy się, pewnie jakoś z początkiem lipca. O.
Jak przeżyję to COŚ, co mnie czeka w czwartek (bo może ómrę, dziekan mnie zje, recenzent rozszarpie to, czego dziekan zjeść nie mógł, a promotorka zmiecie na szufelkę resztki i użyźni fagmentami Smagliczki kwiatki w swoim gabinecie Shocked ).

Taki mnie czeka koniec (być może). W razie co, miło mi było Was poznać. Dla Was pisać i z Wami rozmawiać...

Zresztą, takie stare Smagliczki fafnikami zajmować się chyba nie powinny, hę? Więc nawet jak zginą tragiczne, to światu armagedon nie grozi - tylko fanfik niedokończony zostanie :/
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Wto 20:08, 26 Cze 2007    Temat postu:

Smag, ja osobiście jestem w stanie uznać niedokończenie tego fanfika za cos zbliżonego do armagedonu ^^ Za obronę będziemy trzymać kciuki, to jest pewne jak bum cyk cyk! A potem będziemy czekać na kolejny odcinek i nie obawiaj się - nie dostaniesz ani jednej pochwały więcej o ile nie wykażesz się w kolejnym rozdziale takim geniuszem jak tym razem XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Śro 19:03, 27 Cze 2007    Temat postu:

O bogowie, popłakałam się Sad Przy tym fragmencie, jak Remus jest w ministerstwie. To straszne.
To najbardziej Remusowaty Remus jakiego widziałam! Jest tak bardzo sobą, że... normalnie... kapcie spadają!
/elokwencja poszła w las/
Na dodatek Syriusz- oficjalnie za nim nie przepadam, ale teraz wróciła mi cała sympatia. Po tym
Cytat:
Myślisz, że bardzo się wkurzył?

rozsypałam się na drobne kawałki i prychnęłam śmiechem.
Oni są tak bardzo żywi, tak ludzcy... Wspaniali. To się czyta miliardy razy lepiej niż oryginał.

PS. Przepraszam, że w tym poście jest tyle kwików, ale jestem totalnie zachwycona.
PS.2 To znaczy, miałam tam jakieś zastrzeżenie, ale je zgubiłam, sama już nie pamiętam, co to było, bo w pierwszej części.
PS.3 Cholender, zapomniałam...
A! Będę bnombardować postami, więc mam nadzieję, że nikt nie ma tego za złe, co? :oczka kota w butach:
_________________________________
Skończyłam!
Smag, składam oficjalny protest w sprawie nazywania Moody'ego "starym dziwakiem" w retrospekcji. Co prawda słyszałam już opinie, że 25 lat to człowiek stary, ale jak dla mnie, to i przy 40stce tego jeszcze powiedzieć nie można... Confused Szczególnie że ja Moody'ego uwielbiam i nie pozwolę z niego robić starej pierdoły Very Happy
A wogóle to jestem zachwycona, jak zwykle, i tak dalej. Mrrr, świetnie przedstawiasz relacje Severus/Remus.
Chcę więcej!
I ja też uważam, że jak nie dokończysz, to będzie armageddon!
I chcę więcej Moody'ego...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Czw 16:27, 28 Cze 2007    Temat postu:

"Starym dziwakiem" z pewnością nazywają go mugole Wink
Dziwiakiem, wiadomo dlaczego, starym - bo raczej pod pięćdziesiętkę wtedy był (tak mi sięwydaje). I choć nie jest to wiek sędziwy, a ja wyobrażam sobie Moody'ego, jako prężnego gościa (jednego z lepszych aurorów w ministerstwie!), to okoliczni niemagiczni mieszkańcy raczej nie widzieli w nim człowieka, który byłby zdolny wyłapać tylu przestępców, by zapełnić połowę więzienia.

Widzieli w nim raczej paranoika, któremu jednak bliżej do emerytury jak dalej Wink
Stąd "stary"


Cytat:
Co prawda słyszałam już opinie, że 25 lat to człowiek stary

Coś tak właśnie czułam, że lumbago już mnie łamać zaczyna. Co prawda jeszcze niezupełnie (bo 25 nie skończyłam) ale już, już... prawie, prawie.


Trzeba pomyśleć o funduszu emerytalnym chyba Laughing
No i przede wszystkim należy porzucić pisanie fanfika, bo to nie godzi się w TAKIM wieku Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Sob 21:18, 07 Lip 2007    Temat postu:

ROZDZIAŁ 11


Cicha woda
7.IV.1996



Mugolskie osiedle przy Grimmauld Place wyglądało jeszcze posępniej niż zwykle. Zaniedbane fronty szeregowych domów, zapuszczone ogródki i podjazdy, krzywe chodniki… to wszystko przysnuła teraz szara, wilgotna mgiełka – ni to deszcz, ni to mżawka. Rytmicznie kapiące z dachu krople roztrzaskiwały się na dole blaszanej rynny między domami numer 11 i 13. Przez zaparowane, lekko uchylone okno, słychać było szczebioczący głos prezenterki, która z infantylną intonacją oznajmiała, że dżdżysty front objął całą północną Europę i w najbliższym tygodniu nie zanosi się na poprawę. Pogoda z całą pewnością nie odzwierciedlała jednak nastrojów czarodziejskiego społeczeństwa. Na skutek wydarzeń dnia poprzedniego atmosfera panująca w Hogwarcie, jak również w Ministerstwie Magii, daleka była od spokojnej, o czym świadczyć mogły chociażby nagłówki gazet. Sensacyjna wiadomość o zastąpieniu Dumbledore’a w mgnieniu oka obiegła całe Wyspy Brytyjskie, wzbudzając coś na kształt huraganu z ognistymi piorunami. Wśród uczniów wrzało jak w ulu, a wśród pracowników ministerstwa słychać było tu i ówdzie pełne zgorszenia komentarze, które szybko zostały stłumione przez samego ministra i jego „świtę”. Mówiąc prościej, zaprowadzano porządek, uciszając niewygodnych krzykaczy. Jakimi metodami – to wiedział już każdy, ale mało kto o tym mówił. Lupin siedzący przy stole po raz kolejny prychnął z irytacją i z głośnym uderzeniem odstawił kufel, rozlewając część jego zawartości.

– Uspokój się, Remus, przecież dobrze wiesz, że to banda idiotów – rzekł z lekceważeniem Syriusz, który, całkiem beztrosko, bujał się na dwóch nogach krzesła; na jego twarzy malowało się drapieżne zadowolenie z faktu, że w końcu „coś ciekawego zaczęło się dziać”. Najwyraźniej natura Huncwota była w nim silniejsza od oburzenia.

– Owszem. To widać na pierwszy rzut oka – odparł szorstko Remus. – Teraz nic mnie już nie zdziwi, to po prostu… to szczyt bezczelności – wyrzucił z pogardą, odsuwając czytany artykuł sprzed swych oczu.

Syriusz upił zdrowy łyk ze swego kufla, smakując z zadowoleniem.

– Zadarli z Dumbledore’em – stwierdził, uśmiechając się jeszcze szerzej i wytarł usta wierzchem dłoni, a potem roześmiał się: – Ja na ich miejscu, a już przede wszystkim na miejscu Knota pisałbym testament! Swoją drogą, warto by było dać do zrozumienia nowej dyrektorce, że nie powinna zbytnio rozpakowywać manatków. Chwilami to aż żałuję, że nie ma mnie w Hogwarcie… oj, byłoby ciekawie… – Rozmarzył się na chwilę i westchnął. – Myślisz, że można by posłać Umbridge jakiś list gratulacyjny z powodu szybkiego i jakże efektownego awansu?

– Nawet nie wspominaj przy mnie o tej… – tu padło określenie, na które Syriusz zakrztusił się piwem, i kaszląc głośno pochylił głowę między nogi, wypluwając wszystko na podłogę.

– Nigdy więcej… tego… nie rób… Chcesz mnie zabić? – wysapał ze łzami w oczach, gdy już złapał oddech. – Nie spodziewałem się, że „Grzeczny Lupin” używa takiego słownictwa. Nie poznaję cię, brachu, cóż w ciebie wstąpiło? – dodał z iście szatańskim błyskiem w źrenicach, co sprawiło, że Remus nie mógł powstrzymać kpiącego uśmiechu. Widok przyjaciela, który wciąż miał piwną pianę na brodzie, dość groteskowo kontrastował z jego bezczelnie wykrzywionym wyrazem twarzy.

– Od razu widać, Syriuszu, jak mało o mnie wiesz – rzekł śmiertelnie poważnym tonem i obaj naraz parsknęli śmiechem.

Remus już dawno nie widział Syriusza w tak dobrym humorze. Ostatni raz w Święta Bożego Narodzenia. Jego przyjaciel miał jednak skłonność do nagłej zmiany nastrojów, co mógł dokładniej zaobserwować, mieszkając wraz z nim na Grimmauld Place. Zazwyczaj bywał smętny i mrukliwy, a Remus dobrze wiedział, że do stanu tego przyczynia się fakt, iż Syriusz – osoba o dość wojowniczej naturze – zmuszony został do życia w ukryciu. Lecz nie to okazało się najgorsze. Najtrudniejsze były dla Syriusza ogromne wyrzuty sumienia, o których chyba nikt, prócz Remusa, się nie dowiedział. Te wyrzuty dręczyły go przez lata w Azkabanie, a teraz ich echo powracało w koszmarnych snach. Po wydarzeniach z zeszłego lata, kiedy to Harry wpadł w ręce Voldemorta i cudem mu uciekł, Syriusz niemal obsesyjnie chciał go chronić. Można byłoby powiedzieć, że nic na to nie wskazuje, by cierpiał na „paranoję nadmiernej troskliwości”, ale Remus, obserwując go, doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo Syriusz martwi się o swego chrześniaka. Naprawdę niezwykle rzadko przypominał dawnego wesołego i niepoprawnego człowieka, jakim był za czasów swej młodości. Z wesołego lekkoducha, Azkaban przeobraził go w drażliwego i ponurego mężczyznę, który nie posiadał praktycznie żadnej przeszłości, gdyż wszelkie radosne wspomnienia zostały mu okrutnie wydarte. W zamian nie dostał nic prócz strachu, a przez dwanaście lat utwierdził się w przekonaniu, że odpowiedzialny jest za zbrodnię, której nie popełnił. Wciąż zarzucał sobie winę i Remus nie potrafił mu tego wyperswadować. Na pewno byłoby mu łatwiej wrócić do równowagi, gdyby nie był ścigany… ale na to na razie nie mogli liczyć, więc najbliższa przyszłość rysowała się przed Syriuszem nieciekawie. Dzisiaj jednak miał doskonałe samopoczucie. Niestety okazało się, że ogólna wesołość Syriusza nie mogła trwać długo.

– Kogo miotły niosą…? – spytał nieco zdziwiony, słysząc metaliczne szczękanie magicznych zasuw i podzwanianie łańcuchów we frontowych drzwiach.

Chwilę potem ostatni wyraz zadowolenia spełzł mu z twarzy, zamieniając ją na złowrogą maskę. W progu kuchni stanął „wróg publiczny numer jeden” – Severus Snape. Jak można było się spodziewać, reakcja gospodarza nie wyrażała radości.

– Co tu robisz? – warknął, zrywając się od stołu.

– Zapewniam, że nie przyszedłem do ciebie w odwiedziny, Black – zabrzmiał drwiący, znienawidzony przez Syriusza głos. – Nie musisz się więc podrywać, by mnie przywitać. Obejdę się bez tych czułości.

– Spytałem o coś, więc racz odpowiedzieć.

– Skoro już koniecznie musisz wiedzieć – zaczął, krzywiąc się złośliwie – tę niespodziewaną wizytę zawdzięczasz Dumbledore’owi. Również nad tym ubolewam, ale nie ja wybierałem czas i miejsce na spotkanie z nim – rzekł lodowatym tonem, wciąż stojąc w wejściu i mierząc się z Syriuszem wzrokiem.

Remus wielokrotnie obserwował tego typu starcia, które nieuchronnie prowadziły do wybuchu. Był świadom ogromnej nienawiści tych dwóch i nie czuł się zbyt dobrze w roli rozjemcy, lecz było to nieuniknione, jeśli mieli spokojnie dotrwać do przybycia Dumbledore’a. Położenie, w jakim Remus się znalazł, okazało się jednak problematyczne. Syriusz był jego przyjacielem, którego rację powinien trzymać, ale z drugiej strony Remus tyle razy podczas zebrań Zakonu obserwował bezpodstawne ataki na Snape’a, że chwilami taka postawa Syriusza go irytowała. W końcu Snape bardzo wiele ryzykował, dla Zakonu był niezastąpiony, a mimo to niemal na każdym kroku spotykał się z oskarżeniami.

Severus, przemoczony do suchej nitki, niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę i zsunął kaptur, odgarniając z twarzy mokre włosy. Syriusz jednak zdawał się nie dostrzegać wymowy tego gestu – być może nieświadomego – i nie zamierzał zaprosić go do stołu. Snape obrzucił zimnym spojrzeniem Lupina, wciąż siedzącego z kuflem w ręku, i zmrużył oczy.

– Cóż, najwyraźniej wam przeszkadzam… Poczekam w związku z tym na górze, byście nie czuli się zbyt skrępowani moim towarzystwem – zadrwił i zamiótł mokrą peleryną, znikając na schodach. Syriusz prychnął, opadając na swoje krzesło i zabierając się ze złością za niedopite piwo.

Zapadła niezręczna cisza; Remus wbił wzrok w przyjaciela, bębniąc palcami o stół.

– CO? No, o co ci znów chodzi? Miałem paść mu do stóp?!

– Nie, Syriuszu – odparł zmęczonym głosem – ale jesteś tu gospodarzem, i przynajmniej z tego względu mógłbyś choć raz zachować się wobec niego normalnie. Wierzę, że stać cię na to.

– Jestem normalny – warknął przez zęby. – Nigdy nie zachowywałem się w stosunku do Snape’a inaczej, więc można to nazwać normą.

– No właśnie – rzekł, spoglądając na niego z wyrzutem. – Być może pora już zmienić swoje przyzwyczajenia? Nie wydaje ci się, że za długo to trwa? To jest dziecinne i męczące.

– A dlaczego ty nagle stałeś się takim zagorzałym obrońcą Snape’a, co? Zapomniałeś już, co zrobił? Zapomniałeś, że chciał mnie wydać dementorom? Zapomniałeś, jak cię potraktował?

– Nie, nie zapomniałem, bo za każdym razem, gdy brakuje ci innych argumentów, przypominasz mi o tym – odpowiedział z naciskiem, podnosząc się z miejsca. – Ty natomiast nie przyjmujesz do wiadomości, że stoimy wszyscy po tej samej stronie. I chyba, skoro już tu przyszedł, można by potraktować go, jak każdego innego członka Zakonu. Czy to jest wyczyn ponad ludzkie możliwości?

– Co cię znów ugryzło, Remus?

– Nic. Po prostu mam już tego wszystkiego dosyć. I myślałem, że… okażesz się nieco mądrzejszy – rzekł z wyraźną sugestią, od kogo mądrzejszy miałby się okazać, po czym skierował się w stronę wyjścia.

– No i po diabła po niego idziesz? – burknął. – On nie potrzebuje żadnego towarzystwa. Im jest dalej od ludzi, tym lepiej dla wszystkich!

Remus przystanął w drzwiach i spojrzał na Syriusza przez ramię.

– Lepiej czy łatwiej? – spytał, ale Syriusz tylko wzruszył ramionami.

– Rób zresztą, co chcesz. Najwyraźniej lubisz katować się jego obecnością. – Skrzywił się. – Gwarantuję, że i tak go tu nie ściągniesz. Chyba że pod Imperiusem.

– A założysz się, że przyjdzie z własnej woli? Daj mi kilka minut – skwitował i wyszedł.

Snape’a zastał w holu opartego o ścianę. Z doskonale udawaną obojętnością na wszystko palił jakiegoś skręta, strząsając popiół na podłogę. Po zapachu dymu Remus od razu poznał jałowca kozackiego. Z pokruszonych suszonych igieł zmieszanych z liśćmi cytryńca powstawała chyba jedna z najpospolitszych używek uchodzących za te na pograniczu legalności. Snape najwyraźniej był tradycjonalistą, jeśli chodziło o stare, sprawdzone i skuteczne sposoby na szybkie odprężenie. Skąd Remus wiedział, że skuteczne? Cóż, bynajmniej nie z opowiadań.

– Co jest, Lupin, już się za mną stęskniłeś? Lepiej wracaj do skundlonego kumpla, bo w manifestacji swego niezadowolenia gotów nasikać na środek podłogi. Kundle mają to w zwyczaju – rzekł z właściwą sobie nutą szyderstwa, zaciągając się głęboko i dmuchając rozmówcy w twarz. Jednak Remus nie zamierzał dać się sprowokować.

– Przyszedłem spytać, czy chcesz się napić czegoś ciepłego. Właśnie miałem zamiar…

Severus prychnął i upuścił wypalonego skręta, gasząc go obcasem.

– Daruj sobie farsę, dobrze ci radzę.

– A kto tu odstawia kabaret? Zamierzasz tak sterczeć do przyjścia Dumbledore’a? Wyglądasz jak zmoknięty mugol na pustym przystanku autobusowym.

– Doprawdy, niezmiernie mi przykro, że rażę twoje poczucie estetyki.

– Jesteście tacy sami. Obaj całkowicie niereformowalni – westchnął ciężko i zrezygnowany odwrócił się w stronę skąd przyszedł.

– Oj, Lupin, uważaj z takimi porównaniami, bo boleśnie mnie ranisz – dodał cynicznie, ale w odpowiedzi usłyszał wołanie ze schodów:

– W razie, jakbyś zmienił zdanie, czeka na ciebie kawa!

Snape przewrócił oczami i – chociaż nikt go nie zmuszał – po kilku minutach zszedł do kuchni, obdarowując Remusa wyjątkowo niechętnym spojrzeniem. Bez słowa usiadł przy stole, nawet nie podnosząc wzroku na Blacka, który najwyraźniej przyjął tę samą taktykę, udając, że „wróg” nie istnieje. Atmosfera była, delikatnie mówiąc, daleka od neutralnej, a nad głowami trzech mężczyzn unosiła się gradowa chmura, która z każdą chwilą osiągała coraz większe rozmiary. Severus sączył swą czarną kawę przez zaciśnięte zęby. Syriusz utkwił wzrok w mały okienku pod sufitem – co wyglądało dość dziwnie, gdyż na zewnątrz panował już mrok w związku z czym i tak nic przez nie było widać. Remus natomiast poczuł się zobligowany do rozładowania napięcia i odezwał się jako pierwszy:

– Ponoć w Hogwarcie miały wczoraj miejsce sensacyjne wydarzenia?

– Owszem – odpowiedział sucho Snape. – Dlatego między innymi jestem tutaj, a nie w zamku. Dumbledore opuścił Hogwart w dość widowiskowy sposób.

– W Proroku napisali, że Dumbledore przyznał się do tego, że w szkole prowadzona była jakaś przestępcza działalność.

– Nawet nie czytałem tego steku bzdur. Ale Knot nie miał żadnych podstaw, by wkraczać do szkoły w towarzystwie aurorów. Przyszedł w gruncie rzeczy, by pozbyć się Pottera i pogrążyć Dumbledore’ a. Jednak próba… jak to oni mówią?… „ujęcia sabotażysty i podżegacza” okazała się wysoce nieudana. – Snape uśmiechnął się w paskudnie. – Knot znalazł się w kiepskim położeniu, bo po tym przedstawianiu Dumbledore raczej mu nie popuści. Poza tym, ta cała Umbridge… – Remus nie mógł pohamować swej reakcji i na dźwięk owego nazwiska skrzywił się w obmierzły sposób. – Co jest, Lupin, nie lubisz szanownej Dolores?

– Powiedzmy, że nie mam podstaw, by darzyć ją sympatią – odparł dość chłodno, co prawie nigdy mu się nie zdarzało, ale w przypadku rozmowy na takie tematy było to raczej nieuniknione.

– Nie będę więc wnikał – rzekł cicho Snape, choć w jego oczach błysnęło zainteresowanie. – W każdym razie „Wielka Pani Inkwizytor”, obecnie zaś „Dyrektor”, ewidentnie złamała prawo, prosząc mnie dzisiaj… a dokładniej, stwarzając nieudolne pozory prośby o butelkę veritaserum w celu przesłuchania Pottera.

– CO? – Syriusz gwałtownie włączył się do rozmowy, odrywając oczy od ciemnego okna.

– Jak słyszałeś, Black. Odechciało się jej poprawnej politycznie zabawy w kotka i myszkę. I przyznam, że nie byłem w stanie odmówić pomocy.

– CO?! – powtórzył, tym razem podnosząc się na całą swą wysokość sześciu i ćwierć stopy.

– Black, twoja elokwencja mnie poraża, nie mówiąc już o inteligencji – odparł jadowicie, a Syriusz powoli opadł na krzesło, pod wpływem wymownego spojrzenia Remusa. Niestety Snape ciągnął dalej swój złośliwy wywód: – Zastanawia mnie, czy twój mózg pracuje tylko w celu podtrzymywania funkcji życiowych, czy może wykorzystujesz go jeszcze w innym, bliżej nieokreślonym celu? – Black niebezpiecznie się zaczerwienił, gotów w każdej chwili rzucić się na Snape’a. – To przecież oczywiste, że nie dałem jej autentycznego serum. Nie miałbym, rzecz jasna, nic przeciwko temu, gdyby nie jeden mały szkopuł: Potter za wiele wie. I co gorsza, nie wpadło mu jeszcze do głowy, że z racji tego powinien mieć się na baczności. Zwłaszcza przy niej. No, ale pan Potter, jak zresztą było do przewidzenia, już na samym początku skierował na siebie uwagę swoim niewyparzonym jęzorem! Wygląda na to, choć nauka jeszcze nie potwierdziła takiego przypadku, że Potter jest genetyczną mieszanką własnego ojca jak i ciebie, Black. Doprawdy, nie wiem, jak to możliwie…

– Uważaj na słowa, Snape – warknął Syriusz, lecz Remus w porę złapał go za ramię, zmuszając do pozostania w pozycji siedzącej, jednocześnie obdarzając Snape’a piorunującym spojrzeniem. Nie przyniosło to oczekiwanego efektu.

– Och, nie zdawałem sobie sprawy, żeś taki wrażliwy, Black. Ale chyba powinieneś się cieszyć, że Potter jest takim nieodrodnym potomkiem swych dwóch ojców. To zapewne chluba.

– I tu się z tobą wyjątkowo zgodzę, Snape. Bardzo jestem z Harry’ego dumny i bardzo mnie cieszy, że jest podobny do ojca.

– Jakież to wzruszające. – Skrzywił się zgorszony, jakby skosztował jakiegoś ohydztwa, i ostentacyjnie dolał sobie kawy. – Z przykrością muszę stwierdzić, że nie podzielam twej radości. Powinieneś wiedzieć, że Dumbledore opuścił szkołę tylko i wyłącznie dzięki wybrykom twego cudownego chrześniaka. Wyobraź sobie, że wielki pan Potter zorganizował tuż pod nosem Umbridge „szkółkę samoobrony”, co, jak łatwo można wydedukować, wcześniej czy później musiało wyjść na jaw. – Syriusz i Remus przelotnie skrzyżowali spojrzenia, dobrze wiedząc o istnieniu owej organizacji. – Ponadto temperament Pottera sprawia, że nauka olkumencji idzie mu jak po grudzie. Jest w zasadzie coraz gorzej.

– Ostrzegałem cię. Jeśli się nad nim pastwisz…

– Jakżebym śmiał – stwierdził beznamiętnym tonem. – Po prostu stwierdzam fakt: Potter to emocjonalna kopia swego ojca. Ma identycznie niepohamowane usposobienie i jest… co mnie wcale nie zaskakuje… podobnie leniwy oraz głuchy na dobre rady.

– Dość tego! – syknął Black. – Wynoś się z mojego domu!

– Wystarczy, Syriuszu – rzekł Remus. – Obaj mnie posłuchajcie…

– Opuść natychmiast Kwaterę! – przerwał mu Syriusz, który całkowicie wyprowadzony z równowagi, przestał dbać o cokolwiek.

– Wybacz, ale nie możesz mi rozkazywać, Black – odparł zjadliwie Snape, totalnie ignorując Syriusza, który już zdążył wyszarpnąć swoją różdżkę i wycelować ją w nieproszonego gościa. – Nic na to nie poradzę, że Dumbledore to siła wyższa. Obawiam się, że nie mogę opuścić twego domu, póki dyrektor nie przekaże mi tego, co ma do przekazania.

– Nie obchodzi mnie to. Czekaj sobie wobec tego przed progiem!

– Syriusz, uspokój się – rzekł stanowczo Remus. – Przecież dobrze wiesz, że to nie wchodzi w grę.

– Niby dlaczego?! Nikt nie zapraszał tu tego padalca – wysyczał przez zęby. – Jeśli za chwilę nie zejdzie mi z oczu, to…

– To co się stanie, Black? Zamierzasz ze mną stoczyć walkę? Tutaj, w kuchni? Nie rozśmieszaj mnie.

– Jest tu stosowna sala do pojedynków! – odwarknął.

– O Merlinie… Czy mam rozumieć, że rzucasz mi wyzwanie? To dość kuszące, przyznaję – rzekł lodowatym tonem, a czarne źrenice błysnęły złowrogo. – Jeśli o mnie chodzi, jestem do usług.

– Przestańcie. To nie jest odpowiednia pora…

– Każdy moment jest dobry, Lupin. A może ty również masz ochotę powalczyć? – spytał z cierpkim uśmieszkiem, ale Remus nie odpowiedział. – Szkoda. Twoje nienaganne maniery ci nie pozwalają? Tak myślałem. Nigdy nie odważysz się dać mi pola.

Remus popatrzył Snape’owi prosto w oczy, a potem obrzucił Syriusza analitycznym spojrzeniem. Wiedział, że nie powinien dopuszczać do tego, by ci dwaj złapali się za łby. Black i tak był już dostatecznie wyprowadzony z równowagi, w związku z czym nic nie powstrzyma go przed pojedynkiem. Remus musiał opanować jakoś tę szaloną sytuację. Tylko, co miał zrobić?

– Dobrze – stwierdził po krótkim zastanowieniu. – Przystaję na to, ale tylko jeden z nas będzie z tobą walczył. Wylosujemy który.

– Nic nie będziemy losować! Przyjął moje wyzwanie i nie może się wykręcić! – krzyknął Syriusz, jednak Severus tylko podniósł brew w niemym zdziwieniu, świadczącym, że tak czy inaczej nie miał najmniejszego zamiaru od czegokolwiek się wykręcać.

– Sęk w tym, że ja również je przyjąłem – odparł Remus, nie odrywając oczu od Snape’a, którego źrenice ponownie błysnęły, tym razem z dzikim zadowoleniem. – Losowanie będzie najuczciwszym rozwiązaniem. Severusie, zgadzasz się na taki układ?

– No proszę, proszę – zakpił, kręcąc głową, a potem momentalnie spoważniał. – Zgadzam się. Postawię jednak warunek: walka uznana będzie za zakończoną, gdy jeden z nas zostanie rozbrojony, obezwładniony lub… straci przytomność.

– Tak kombinujesz, Śmiecierusie? – odezwał się Black, zaciskając palce na różdżce tak silnie, jakby chciał ją zmiażdżyć. – W porządku, ale nie można stosować żadnych zakazanych, torturujących klątw.

– Aż tak się boisz?

– Popieram – przerwał twardo Remus. – Wszelkie Niewybaczalne, jak i Czarna Magia z wyższej półki nie wchodzą w grę. Nie będziemy przecież walczyć na śmierć i życie – dodał z naciskiem, choć miny Syriusza i Severusa świadczyły o czymś całkowicie przeciwnym.

– Dobrze, niech będzie. Ustaliliśmy reguły, więc losujcie – rzucił Snape obojętnym tonem, zakładając ręce na piersi.

Remus zanurzył dłoń w kieszeni i wydobył z niej najzwyklejszą w świecie dziesięciopensówkę.

– Co to ma być? – zdziwił się Syriusz.

– Rzucamy mugolską monetą, bo czarodziejskie są do tego dość nieporęczne. To, co wybierasz: królową czy…

– Jasne, że lwa – odpowiedział z bojową miną, na co Snape prychnął z dezaprobatą.

Remus wystrzelił monetę w powietrze, która wirując połyskiwała w świetle kominka, by chwilę potem zakończyć swój lot na powrót jego dłoni; przyłożył rękę do blatu i razem z Syriuszem pochylili się nad stołem.

– Cóż, wygląda na to, że Elżbieta miała dziś więcej szczęścia – stwierdził Remus, lecz Syriusz gwałtownie zaprotestował.

– Nie zgadzam się! To ja miałem z nim walczyć!

– Tak bardzo rwiesz się do porażki, Black? Spokojnie, nic straconego. Będziesz miał swoje pięć minut, kiedy skończę z twoim ugrzecznionym przyjacielem.

– Pożałujesz, że się urodziłeś, Snape – wysyczał w odpowiedzi.

– Tak, tak, wiem… – Machnął ręką od niechcenia. – Słyszałem to już wielokrotnie, i szczerze ci powiem, że takie pogróżki nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. Pokaż lepiej, gdzie ma się odbyć ów po-je-dy-nek.

Remus, idąc krok w krok za Syriuszem, uśmiechnął się w duchu. Jego przyjaciel za sprawą zdenerwowania nawet nie spostrzegł, że doszło do maleńkiego oszustwa. Ale przecież nie mógł pozwolić, by Łapa stoczył tę walkę. Wiedział doskonale, że Snape w swej złośliwości zrobiłby wszytko, by go jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi, w efekcie pogrążyć i upokorzyć. Oczywiście znał ogromne możliwości Syriusza oraz jego niepodważalny talent do bijatyki. Problem polegał jednak na tym, że Łapa zawsze był zbyt impulsywny: zapalał się niezwykle szybko, ale równie szybko potrafił spłonąć. Zdecydowanie brakowało mu opanowania, by mógł wytrwać w potyczce ze Snape’em. Severus bowiem był wyjątkowy, jeśli chodziło o pojedynki jeden na jednego. Remus nigdy specjalnie nie rozmyślał nad tym, gdzie i kiedy Snape tego wszystkiego się nauczył, ale faktem było, że już na pierwszym roku znał cały wachlarz niesamowitych klątw, których część, jako Huncwoci, bezczelnie sobie „zapożyczyli”. Skoro „Snape – Dziwak i Smark” był nieobliczalny już w dzieciństwie, to jaki mógł być „Snape – Śmierciożerca i Szpieg”? Cóż, niebawem się okaże…

– Noo… Black, nie pochwaliłeś się, że twoja skromna chatynka skrywa tak imponujące niespodzianki – rzekł Severus tym razem z prawdziwym zaskoczeniem, rozglądając się po ogromnej i w dużej mierze zrujnowanej sali pojedynków.

– Jak każda szlachecka rezydencja. Malfoy nie zapraszał cię na pokoje? Myślałem, że co weekend urządzacie sobie igrzyska śmierciojadów – zripostował, a Remus zauważył, że Snape bezwiednie zacisnął pięści. Domyślał się, że Severus niejedne takie „igrzyska” w swoim życiu przeżył.

– Po tych, jakie tutaj się odbyły, najwyraźniej ktoś nie posprzątał – odparł przez zęby, nie komentując słów Syriusza. – Ale nam nie będzie to przeszkadzać, prawda, Lupin?

– Bynajmniej.

– Przejdźmy więc do sedna. Wybacz nam, Black, i zajmij z łaski swojej bezpieczne miejsce za tarczą… przecież nie chcemy, by stało ci się coś złego – dodał ze szczególnie wrednym uśmiechem, a z różdżki Syriusza wystrzeliło kilka iskier. Mimo to usunął się z areny, rzucając Remusowi zaniepokojone spojrzenie. – Już dawno miałem ochotę powalczyć z tobą wręcz, Lupin – rzekł Snape, zniżając głos. – Przyznam, że jestem ciekaw, co też potrafisz.

– Być może się zaskoczysz – odpowiedział cicho.

Brwi Snape’a wystrzeliły w górę w sceptycznym grymasie, ale jego oczy pozostały czujne i lodowate. Szybkim ruchem zrzucił z siebie pelerynę, po czym rozpiął kilka guzików pod szyją i poluzował mankiety. Remus, idąc jego przykładem, podwinął sobie rękawy. Całe te skrzętne i spokojne przygotowania wyglądały dość cudacznie, jakby panowie szykowali się do przedstawienia scenicznego lub, co najwyżej, do pojedynku na rękę, a nie do poważnego starcia na najbardziej wyszukane z klątw. Obaj ukłonili się sobie przepisowo (Snape znacznie oszczędniej niż Lupin) i stanęli w pozycjach bojowych. Po twarzy Severusa prześliznął się jadowity uśmieszek, natomiast oblicze jego przeciwnika pozostawało – dość niestosownie do sytuacji – uprzejmie zainteresowane.

Sekundę później całe pomieszczenie rozświetlił wściekły błysk, który pomknął wprost w stronę Remusa, lecz ten dobił go bez większych problemów. Przeciwległa ściana przyjęła na siebie cios; rozległ się rumor kruszonego kamienia i w powietrze wzbiły się kłęby pyłu. Na ten znak, niczym na odgłos gongu, starli się w walce. Bili się niemal bezgłośnie. Tylko od czasu do czasu słychać było inkantacje, a kolorowe smugi zaklęć śmigały po wielkiej sali, przecinając powietrze ze świstem. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że starcie będzie wyrównane. Przeciwnicy, choć walczyli w skrajnie różny sposób, obaj dorównywali sobie umiejętnościami i zwinnością. Snape pojedynkował się z niesamowitą precyzją. W ruchach, jakie wykonywał, nie było żadnej niepotrzebnej inicjatywy. Była to surowa, uniwersalna sztuka, nie wyrażająca praktycznie żadnych emocji. Jeśli płatni mordercy prezentowali jakikolwiek styl walki, to właśnie takim się posługiwał; niczym najemnik, który walczy tylko po to, by odebrać życie. Zupełnie inaczej bił się Lupin – on walką się rozkoszował. Pojedynek sprawiał mu nie lada przyjemność, być może dlatego, że już dawno nie miał okazji powalczyć z kimś na wyrównanym poziomie. Dla Severusa natomiast stanowił najwyraźniej ponurą sztukę zabijania i nie miała ona nic wspólnego z wymyślnym tańcem, który urządzał sobie Remus. Podczas gdy ten ostatni pozostawał drapieżnie uśmiechnięty, temu pierwszemu posępny cień nie znikał z twarzy, nadając jej jeszcze mroczniejszy niż zazwyczaj grymas.

Całemu starciu przyglądał się Black w niemym podnieceniu. Stał pod ścianą za osłoną przeciwmagiczną, obserwując walkę z coraz większym wyrazem osłupienia, graniczącym chwilami z zachwytem. Patrzył na swego przyjaciela, jakby nigdy wcześniej go nie widział, a jego zdziwione oczy wyrażały tylko jedno pytanie: „Gdzie on się tego, do stu diabłów, nauczył?!” Nigdy nie oglądał Remusa w akcji, a przynajmniej nie w takiej. Widać nie przypuszczał, że niepozorny, Wiecznie–Skromny–Remus mógłby być nawet w połowie tak dobry, jak się okazał. Ten tymczasem walczył ze śmierciożercą tak zaciekle, jakby przez ostatnich kilka miesięcy nie robił nic innego, jak tylko przygotowywał się do tego pojedynku.

Po dwudziestu minutach walki, kiedy nadal nie było widać rychłego rozstrzygnięcia, obaj przeciwnicy zdawali się wyraźnie opaść z sił. Coraz rzadziej używali zaklęć niewerbalnych, wymajających większego skupienia i nakładu energii, jednak nadał były one równie potężne, jak na początku.

Snape świsnął różdżką, posyłając w kierunku Remusa syczącą wiązkę, która ugodziła w tarczę, wydobywając z niej głęboki, wibrujący dźwięk, i omal jej nie roztrzaskując. Siła zaklęcia zepchnęła Lupina na ścianę. Szybko jednak się oswobodził, by zaraz potem oddać dług z nawiązką.
Snape, zapewne nieprzygotowany na tak nagły atak, spóźnił się o ułamek sekundy i osunął na ziemię. Zielony na twarzy, dusząc się najwyraźniej, usłyszał jeszcze „Reticulum!” na co oplotła go magiczna sieć. Remus byłby jednak zbyt naiwny, gdyby sądził, że powstrzyma go na dłużej niż kilka sekund. I nie mylił się. Chwilę później Snape poderwał się w na nogi, dysząc ciężko, ale Remus bez trudu uchylił się przed jego zaklęciem. Nie przewidział jednak, że może ono zawrócić, niczym bumerang. Trafiony od tyłu runął jak długi, uderzając głową w kamienną płytę i wydając z siebie jęk zamroczenia. Przez moment miał wrażenie, że Snape już go znokautował, gdyż ciemność zasnuła mu oczu, a na płucach spoczął przeogromny ciężar.

Severus, poszarpany i spocony, zatoczył się niebezpiecznie na ścianę, nie będąc w stanie utrzymać rzuconego przez siebie zaklęcia zbyt długo. Obaj byli już bardzo zmęczeni, ale żaden nie dawał za wygraną, i podczas gdy Snape dochodził przez chwilę do siebie pośród opadającego kurzu, Remus zdołał dźwignąć się na łokciu, by uderzyć ponownie.
Chybił o milimetry i właśnie owa pomyłka wystarczyła, by dostatecznie otrzeźwieć Severusa, który zareagował w mgnieniu oka.

Lancea! – Błyszcząca włócznia pomknęła w kierunku Remusa, który wciąż leżał na ziemi.

Stojący za barierą Syriusz wydał z siebie okrzyk ostrzeżenia, jednak, jak można było przypuszczać, nie dobiegł on na pole bitwy. Remus niemal w ostatniej chwili zdołał zmienić tor lotu ostrza, które z metalicznym szczękiem złamało się na pobliskiej ścianie. Poderwał się z podłogi możliwie najszybciej, lecz w tym samym momencie Snape z morderczym wyrazem twarzy machnął różdżką.
Niewidzialny deszcz kamieni runął na Remusa, który, trafiony przez kilka z nich, uskoczył na bok, osłaniając głowę; poczuł jak po skroni spływa mu ciepła krew. W zamieszaniu i hałasie wykorzystał moment dekoncentracji Severusa, zwalając go z nóg zaklęciem Ciernistego Powoju – kolczaste pędy oplotły się Snape’owi wokół kostek, zatapiając boleśnie w skórze. Ta walka bynajmniej nie należała do delikatnych.

Snape’em wciąż zmagającym się z pętami, rzuciło o ścianę i przywarł do niej, tracąc oddech. Klątwa, jakiej Remus użył, wywoływała dość specyficzne uczucie bycia miażdżonym od środka i po kilkunastu sekundach ofiara zwykle traciła przytomność. Severusowi mogło się wydawać się, że ów ucisk trwał niewyobrażalnie długo, jednak w rzeczywistości była to tylko chwilę, która umożliwiła Remusowi przemieścić się w przeciwległy koniec komnaty (teraz już niemal całkowicie zrujnowanej). Severus odetchnął spazmatycznie i wyplątał się wreszcie ciernistych więzów. Poranionymi dłońmi uchwycił mocno swą różdżkę, gotowy w każdej chwili odeprzeć atak. Ten jednak nie padł, gdyż jego przeciwnik stał w rogu sali ciężko oparty o ścianę, próbując przejrzeć przez kurtynę krwi, która zalewała mu oczy.

– Co jest, podajesz się, Lupin?! – krzyknął, a raczej stęknął, gdyż jego płuca jeszcze odczuwały skutki minionej klątwy.

– A skąd ten pomysł? Jeszcze nie koniec, przecież sam ustaliłeś reguły. Jak na razie mam różdżkę, jestem przytomny i nie zostałem skrępowany…

– Może masz już dość? Nie wyglądasz najlepiej. Nie chciałbym cię skrzywdzić – rzekł ironicznie, lecz chwilę po tym zaniósł się głośnym kaszlem.

– Potrzebny głębszy oddech, Severusie? – Remus, jak zechciał, potrafił być równie złośliwy. – Nie spodobała ci się moja wstrząsająca niespodzianka?

– Och, wręcz przeciwnie, nawet trochę mnie zawiodła… Myślałem, że zadasz cios ostateczny, a ty postanowiłeś rozdrabniać się na szczególiki… Hirudo!*– syknął znienacka, a Remus poczuł, jak coś przysysa mu się do splotu słonecznego.

Obraz zamigotał mu przed oczami i zmętniał. Wszelkie siły, które do tej pory zdołał zachować, zaczęły nagle z niego uchodzić. Snape w bezczelny sposób postanowił się wzmocnić, na co Remus nie był w ogóle przygotowany. Pierwszy raz spotkał się z czymś takim.

– Podoba ci się, Lupin? Ty słabniesz, ja rosnę w siłę – rzekł z sadystycznym uśmieszkiem, który wykrzywił się jeszcze bardziej, gdy Remus osunął się na kolana. – No dalej, spróbuj się oderwać. Będę pod wrażeniem.

Remus, słabnąc coraz bardziej, myślał gorączkowo, w jaki sposób mógłby zablokować kanał, przez który Snape bezkarnie kradł jego energię. Miał dziwne wrażenie, że zwyczajna osłona tu nie zadziała. Postanowił wyczarować Białą Tarczę, ale to jeszcze pogorszyło sprawę.

– Próbuj dalej – usłyszał sardoniczny śmiech Severusa, który zdawał się dobiegać z bardzo daleka. – Może jeszcze zdążysz coś zdziałać, zanim wszystko ci zabiorę.

Remus domyślał się, że każdy opór przyniesie odwrotny efekt. Zastanawiał się przez chwilę, co mogłoby go skutecznie „odessać” od Snape’a, ale jego rozważania przyćmiewało ogromne zmęczenie. W jaki sposób mógł go pokonać, jeśli każde zaklęcie skierowane na Snape’a tylko dodawało mu sił? Powoli, jakby z otchłani jego umysłu wyłoniła się odpowiedź… Znał jedno, bardzo silne zaklęcie, które mogło go osłabić. Wyciągał różdżkę w stronę Severusa, jednak po chwili się rozmyślił i opuścił ją. Skupił siły, jakie mu jeszcze pozostały i wypowiedział w myślach inkantację, po raz pierwszy rzucając zaklęcie na samego siebie. Było to dość dezorientujące uczucie, tym bardziej, że klątwa, zwana Kręgiem Strachu, otoczyła i wypełniła jego umysł paniką.
Poczuł się trochę tak, jakby znalazł się w uścisku dementora, z tym, że ów strach nie przybrał obrazu przerażających wspomnień. Była to czysta esencja grozy, całkowicie irracjonalna, bezosobowa i bezpodstawna… Ale całkowicie paraliżująca. Trwało to jednak tylko chwilę, bo już po sekundzie lęk zaczął słabnąć, będąc wysysanym przez nieświadomego zagrożenia oprawcę. Severus zorientował się, że coś jest nie tak, gdy było już za późno. Nie zdążył zareagować, by przerwać połączenie w porę, w związku z czym cała moc, którą do tej chwili zdołał Remusowi ukraść, uleciała z niego bezpowrotnie, a jego umysł opanowała niewytłumaczalna histeria. Upadł na podłogę, kuląc się i dygocąc, jakby stał nad nim nie jeden, ale całe stado dementorów…
Po kilku minutach jakimś cudem przerwał połączenie, a Remus w tym czasie zdążył odzyskać jasność umysłu. Szanse obu przeciwników ponownie się wyrównały, tylko że teraz ledwo trzymali się na nogach. Niemal w jednej chwili zdecydowali podjąć walkę na nowo, mając nadzieję, że już definitywnie się ona zakończy.

Stało się jednak coś zupełnie nieprzewidzianego. Zaklęcia pomknęły przeciw sobie, lecz zamiast zadziałać zgodnie z zamierzeniem, wyrwały się spod kontroli, pociągając za sobą różdżki walczących. Te wyskoczyły im z dłoni i poszybowały każda w inny koniec sali. Zostali rozbrojeni w tym samym momencie. Nie było mowy o szybkim odzyskaniu utraconej broni, bo znalezienie czegokolwiek w panującym wokoło gruzowisku graniczyło z cudem, a na bezróżdżkowe Accio obaj byli zbyt słabi.

Po chwili grobowej ciszy, która zaległa w Sali Pojedynków, rozległy się oklaski i trzej Zakonnicy machinalnie odwrócili się w stronę drzwi (Syriusz z uniesioną różdżką). I naraz wszyscy trzej zdębieli. Okazało się, że nieoczekiwanym widzem był sam Albus Dumbledore, który nie wiadomo kiedy wsunął się do środka. Najwidoczniej już od jakiegoś czasu ze stoickim spokojem obserwował przebieg walki.

– Brawo, chłopcy! To było naprawdę imponujące widowisko! – wykrzyknął z entuzjazmem.

Remus pomyślał, że Dumbledore w tym konkretnym przypadku mógłby sobie darować owych „chłopców” i złudnie przyjazny ton, skoro wiadomym było, że raczej zadowolony być nie może.

– Jestem pod ogromnym wrażeniem, daliście wspaniały pokaz chyba wszystkich swoich talentów. Wygląda jednak na to, że mamy remis – rzekł z szerokim uśmiechem, spoglądając na kompletnie zdezorientowanych mężczyzn. Wyciągnął do góry rękę, przywołując obie różdżki bez żadnej inkantacji. – Czemu macie tak zdziwione miny? Przecież zapowiedziałem swoją wizytę.

Podszedł do nich wolnym krokiem, wciąż się uśmiechając. Nie wiadomo tylko czy to widok umorusanych i skonsternowanych twarzy wprawił go w taki nastrój, czy może była to tylko „dumbledore’owa” uprzejmość, za którą kryło się niezadowolenie. Być może za chwilę wygłosi im dosadne kazanie… i właściwe – przyznał Remus – będzie miał rację. Snape nerwowym ruchem otarł sobie rozcięty policzek i podźwignął się na nogi; Remus, również całkowicie zakłopotany, zaczął się otrzepywać z popiołu, mając świadomość, że i tak obaj wyglądają żałośnie. W innych okolicznościach efekty zażartej walki byłyby niewątpliwym powodem do dumy. Tym razem jednak świadczyło to na ich niekorzyść. To, co się właśnie rozegrało, chyba nigdy nie powinno mieć miejsca na terenie Kwatery Głównej, a już na pewno nie na oczach założyciela Zakonu Feniksa.

– Nie ma powodu do zdenerwowania, moi drodzy – rzekł łagodnie Albus, zagarniając Severusa ojcowskim gestem. Ten zesztywniał, jakby go spetryfikowano, a Remus dokładnie wiedział dlaczego, bo sam czułby się z pewnością podobnie. – Zupełnie nie rozumiem tej bezpodstawnej konfuzji, przecież byliście wspaniali! Piękna walka. Zapewniam was, że już dawno nie oglądałem czegoś tak interesującego.

Obaj utkwili identycznie osłupiałe spojrzenia w swym przełożonym, nie pojmując jego zadowolenia.

– Doprowadźcie się do porządku – podsumował z uśmiechem, zwracając im różdżki. – Severusie, oczekuję cię w kuchni… ale nie spiesz się. – Będąc już przy drzwiach, odwrócił się i dodał: – Ach, i pamiętajcie na przyszłość: zaklęcia o podobnym działaniu, zawsze spowodują sprzężenie, jeśli posiadają tę samą częstotliwość. Co oczywiście zdarza się to tylko wtedy, gdy walczący dysponują niemal identyczną mocą. Chodź, Syriuszu, nic tu po nas – zakończył beztrosko.

I wyszli, pozostawiając dwóch przeciwników samotnie. Z posępnego wyrazu twarzy, który Snape’a miał podczas walki, właściwie nic już nie zostało. Jego miejsce zastąpiło niedowierzanie. Wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęło „długobrode zjawisko”, jakby po raz pierwszy miał sposobność ujrzeć tak dziwnego upiora. Remus gapił się bezmyślnie na swoją różdżkę, którą właśnie odzyskał, i kompletnie nie wiedział, jak ma się zachować.

– No… to… – zaczął, nie mając właściwie pojęcia, co chce powiedzieć – …chyba koniec.

Snape odwrócił w jego kierunku swą zakrwawioną twarz, na którą powrócił standardowy, cierpki grymas.

– Dzięki za udaną walkę – rzekł Remus, wyciągając dłoń i cały czas będąc w szoku po nagłym pojawieniu się Dumbledore’a. W związku z tym świadomość tego, kto przed nim stoi, dotarła do niego z lekkim opóźnieniem, dopiero jak ów osobnik raczył zareagować na jego „niestosowny” gest.

– Lupin, nie wiem, czy powinienem burzyć twój mały świat – rzekł lodowatym tonem – ale to nie był mecz towarzyski.

– Być może – odparł, opuszczając wreszcie wyciągniętą rękę i czując się niezręcznie. – Niemniej… dobrze się bawiłem.

– Doprawdy? – Drapieżny błysk rozpalił na chwilę oczy Mistrza Eliksirów. – Powiedz tylko słowo, a gotów jestem w każdej chwili powtórzyć tę, jak mówisz, zabawę. Walka jest nierozstrzygnięta.

– Proponujesz dogrywkę?

– Nie znasz dnia ani godziny – syknął, przywołując machnięciem różdżki porzuconą w rogu pelerynę.

Z pewnością opuściłby Salę Pojedynków bezszelestnie, gdyby nie porozrzucany wokoło gruz, który skutecznie uniemożliwiał ciche stąpanie. Remus po kilku minutach poszedł w jego ślady. Ledwo stanął w holu, zza zakrętu wyskoczył na niego Syriusz z lśniącymi zachwytem oczami.

– To było niesamowite! – wykrzyknął, rzucając mu się na szyję, jakby Remus właśnie uratował świat. – Wspaniałe! Gdzie się tego nauczyłeś? Ty pieroński wilku, nigdy nie powiedziałeś, że tak umiesz się bić!

– Daj… spokój… – wystękał, próbując oswobodzić się uścisku przyjaciela, który wyższy i silniejszy od niego całkowicie go unieruchomił. – Powiedzmy, że mam talent… nabyty.

– Tylko mi nie mów, że wszystko zawdzięczasz likantopii.

– W bardzo dużej mierze, Łapo. To naprawdę nic takie…

– O nie! – zaprotestował, potrząsając Remusem. – Nie uwierzę w te bajki. Masz mi wszystko opowiedzieć!

– Być może… to zrobię… o ile mnie puścisz… – wysapał, na co Black pokręcił przecząco głową i przyszpilił go do ściany. – Syriusz… puszczaj, do diabła… co się wydurniasz? No dobrze, powiem… POWIEM, wystarczy? – Black uśmiechnął się tajemniczo, jakby udał mu się jakiś podstęp, i założył ręce na piersi; Remus skrzywił się i mruknął: – To nie było w porządku. Jestem zmęczony po walce.

– Wiem. Ale nawet, jakbyś nie był, i tak by poskutkowało – skwitował z zadowoleniem. – Zawsze wystarczyło przyprzeć cię do muru i od razu śpiewałeś prawdę.

– Jesteś pewny, że prawdę? – spytał z nutką drwiny, na co Black stracił nieco rezon, po czym zmarszczył brwi, szukając najwyraźniej jakichś argumentów.

– Hm… fakt, może i lepiej ode mnie kłamałeś, ale to ja pierwszy odkryłem, że mam wilka za kumpla. A jeśli o umiejętności chodzi, to maszyny na przykład nigdy nie uniósłbyś w powietrze! Poza tym, ja jestem silniejszy i mam świetny prawy prosty. No i jestem od ciebie wyższy! Nie mówiąc już o tym, że mam ładniejszą sierść, i to mnie wszystkie dziewczyny zawsze drapały za uchem… A z transmutacji byłem i nadal jestem lepszy, mimo że oszukiwałem na połowie testów – z dziecinną satysfakcją wyliczył wszystkie swoje zalety, a Remus zacisnął wargi, powstrzymując rozbawienie.

– I niestety do tej pory pan nie wydoroślał, panie Black – odgryzł się, przybierając ton, jakim zwykła ich rugać McGonagall, jednak cały efekt został zepsuty, bo Syriusz nie wytrzymał i parsknął śmiechem. – Zapomniałem już, że nie masz za grosz umiejętności aktorskich – skomentował kwaśno Remus, choć sam z trudem zachowywał kamienną, „wicedyrektorską” twarz.

Rozweseleni ruszyli w stronę łazienki, ale dobry humor Syriusza prysnął jak bańka, gdy na schodach minął ich Snape. Wyprostowany, czysty i zapięty na ostatni guzik, przeszedł obok bez słowa, obrzucając obu arktycznym spojrzeniem. Syriusz przystanął i odwrócił się, ale zanim zdołał coś powiedzieć, Remus zacisnął mu palce na ramieniu.

– Daj spokój, na dole jest Dumbledore – szepnął, będąc przygotowanym na to, że Syriusz zaraz się żachnie, ale, ku jego zdziwieniu, odpuścił.

Kiedy drzwi łazienki zamknęły się za nimi, Black oparł się niedbale o framugę i zapytał z diabelskim uśmieszkiem:

– Dlaczego nie byłeś w drużynie, Lunatyk? Z wilkołakiem na miotle mielibyśmy wszystkie puchary quidditcha w garści! Z takim refleksem pobiłbyś nawet Jamesa!

Remus podniósł ze zdziwienia brwi, które niemal zniknęły pod rozczochraną czupryną. Już dawno nie słyszał zwrotu „Lunatyk”, choć on Syriuszowi wciąż „Łapował”, a porównanie do Jamesa było tak absurdalne, że na samo wyobrażenie głośno się roześmiał.

– Co ci przyszło do głowy? NIKT nie byłby lepszy od Jamesa. Poza tym, nigdy nie miałem aspiracji na sportowca. Wyobrażasz sobie jajogłowego prefekta wywijającego pałką albo uganiającego się za złotą kuleczką?

– NO! – Syriusz trzepnął go zaczepnie w tył głowy. – Nie obrażaj mojego kumpla, brudasie. Najlepszego szermierza wszechczasów! – dodał z emfazą, na co Remus wywrócił oczami.

– Z tego, co widzę, na razie ten szermierz wygląda, jak stratowany przez stado centaurów – rzekł, spoglądając na własne umorusane i umazane krwią odbicie w lustrze. – Lepiej więc będzie, jeśli zacznie się doprowadzać się do porządku, a potem przyjdzie czas na honory.

Syriusz nagle się zreflektował, a jego mina w okamgnieniu zmieniła się z rozbawionej na zaniepokojoną.

– Ale ze mnie pacan. Nic ci nie jest? Snape to wredna…

– Spokojnie, przeżyję – przerwał i skrzywił się, zdejmując szatę. – Choć przyznam, że nielekki z niego przeciwnik.

– Czekaj, pomogę ci…

Wspólnymi siłami ściągnęli z Remusa zakurzone ubranie; okazało się że nie było na tyle źle, na ile Remusowi z początku się zdawało. W każdym razie z rozcięciami i sińcami potrafili sobie poradzić bez większych problemów, co wcale nie znaczyło, że były to błahe obrażenia. Syriusz nigdy nie miał ręki do uzdrawiania, ale jego pomoc znacznie przyspieszyła całą operację i już po kwadransie Remus był niemal jak nowy… Niemal, gdyby nie bandaże owinięte ciasno wokół jego żeber. Pocieszał się jednak faktem, że i Snape wyszedł z pojedynku z paroma „sympatycznymi niespodziankami”

– Remus… – zagadnął Syriusz po dłuższej chwili ciszy, gdy jego towarzysz doprowadzał swoją szatę do względnie możliwego wyglądu. – Powiedz tak serio, gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś.

– Tu i tam. W Europie – odparł raczej niechętnie i skrzywił się w grymasie, który miał chyba stanowić uśmiech. Milczał przez dłuższy czas, obracając różdżkę w palcach i spoglądając na wyczekującego odpowiedzi przyjaciela. W końcu przemówił jakimś suchym głosem, który nie bardzo chciał przeciskać mu się przez gardło: – Po śmierci Jamesa i po twoim… twoim aresztowaniu – dodał ciszej – nie mogłem tu zostać. Wszyscy świętowali, a ja nie potrafiłem tego znieść. Można to nazwać ucieczką, bo chyba faktycznie tym było. Wyjechałem na kontynent, jak najdalej stąd. – Zatrzymał się na moment i zerknął na Syriusza, który przyglądał mu się smutno. – To było niedojrzałe, wiem. Myślałem, że można uciec od własnych wspomnień. Zostawiłem Zakon, matkę, wymazałem, a raczej próbowałem wymazać przeszłość z pamięci. Przeliczyłem się trochę… Wspomnienia były jak cień, którego nie sposób zgubić.

– Tak. Wiem coś o tym – odezwał się Syriusz pustym głosem, a jego oczy stały się nagle matowe, jakby zaszły mgłą.

– Syriusz, przepraszam, nie powinienem w ogóle zaczynać tematu.

– To nie twoja wina – powiedział automatycznie i szybko się otrząsnął, napotykając wnikliwe spojrzenie Remusa. – Nie musisz się ze mną obchodzić jak z jajkiem! – warknął, po części chyba zły na siebie, po części na niego. Odetchnął głębiej i dodał już spokojnej: – Weź w końcu umyj twarz. No i powiedz, gdzie konkretnie pojechałeś, bo jakoś nigdy mi się nie chwaliłeś. Mówiłeś, że byłeś w Europie…

– I to dość daleko, jak dla takiego angielskiego gryzipiórka jak ja – rzekł znacznie weselej i przywołał na twarz teraz już autentyczny uśmiech. – Najpierw uderzyłem do ówczesnej Czechosłowacji, bo byłem już tam kiedyś z misją, więc w miarę znałem te tereny. Potem zawiało mnie pod same Republiki Radzieckie, w zasadzie można powiedzieć, że przedostałem się do Związku, kiedy wszyscy stamtąd chcieli uciec. Chyba giez mnie gryzł! – prychnął lekko rozbawiony. – Przeszedłem wzdłuż prawie całe Karpaty. Najpierw Ukraina, później Rumunia. Posiedziałem trochę w Transylwanii i to właśnie tam poznałem rozmaite oblicza magii. To miejsce jest w sam raz dla kogoś mojego pokroju, a przynajmniej taką ma sławę. W każdym razie obfituje w rozległe tereny, gdzie bez lęku o ludzkie życie mogłem spędzać pełnie. Później włóczyłem się jakiś czas po Besarabii… – Urwał niespodziewanie i uwiesił się na umywalce, wbijając spojrzenie w politurę pokrytą gdzieniegdzie kamieniem.

Syriusz usiadł na podłodze, obejmując kolana ramionami i patrząc niewidzącymi oczyma przed siebie. Był to nawyk, którego po pobycie w Azkabanie jeszcze nie zdołał się pozbyć. Popadał w skrajne stany emocjonalne w jednej sekundzie, zupełnie bez przyczyny. Remus doskonale wiedział, że nie powinien mu tego wszystkiego opowiadać. Wspominanie przy Syriuszu przeszłości, nie ważne czyjej, zwykle źle się kończyło, bo przypominał sobie własną. Ale tak naprawdę Remus nie miał nikogo bliskiego, komu mógłby się zwierzyć z tego, co tak bardzo kłuło go w serce od tylu lat.

– Wiesz… w niektórych miejscach było naprawdę strasznie – rzekł cicho i zmarszczył brwi, a rozcięcie, które już lekko zdołało się zasklepić, pękło ponownie i zaczęło krwawić. – Tam, na wschodzie, było zupełnie inaczej. To mugolski świat odcisnął na nich piętno, a nie na odwrót. Podczas gdy u nas mugoli mordowali czarodzieje, u nich czarodziejów miażdżył mugolski system. Po tym, co zobaczyłem, wcale się nie dziwię, że wielu z nich działało na rzecz śmierciożerców, jakby obiecywano im góry złota. Choć, oczywiście, nie wszyscy z nich. Tylko bardzo zdeterminowane jednostki, a reszta trwała w impasie całkowicie odcięta od zewnętrznego świata. Byli bardzo nieufni, więc szybko się stamtąd wyniosłem.

Oderwał wzrok od lustra i oparł plecami o ścianę, spoglądając na zasłuchanego Syriusza. Po raz pierwszy opowiadał komukolwiek o tym, co porabiał po upadku Voldemorta. Wiele się wtedy nauczył o sile i słabościach. Siedzący obok człowiek na pewno posiadał więcej tego pierwszego niż drugiego.

– Spotkałem również takich – kontynuował po chwili – którzy nienawidzili żyć pod żadnym pręgierzem. Poznałem bliżej jednego z nich, nazywał się… do tej pory nie potrafię wymówić jego imienia, mówiłem mu Chris. Człowiek po pięćdziesiątce, ale zupełnie zakręcony. Potrafił obejść chyba wszystkie przeszkody: załatwić jakieś lewe papiery dla imigrantów z Białorusi, skombinować znikąd cały worek proszku Fiuu, przehandlować rokicie rogi za smoczą krew po niedorzecznie niskiej cenie… Potrafił wszystko! – Zaśmiał się cicho na tamto wspomnienie, ale momentalnie spoważniał. – Gdy w końcu, po pięciu latach tułaczki odważyłem się wrócić, okazało się wtedy, że nie jest to takie proste. W jedną stronę było łatwo, w drugą nieco gorzej. Czarodziejom udzieliła się najwyraźniej mugolska obsesja na punkcie szczelnych granic. I to właśnie Chris mi pomógł. Wiele ryzykował, gdy przerzucał mnie na zachód wytrzaśniętym nie wiadomo skąd świstoklikiem. Jak zdobył sygnaturę na pseudo-legalny międzynarodowy transport, nie wiem. Wiem natomiast, że wróciłem za późno. Zdecydowanie za późno. Matka umarła przed moim powrotem… Kilka miesięcy wcześniej ciężko zachorowała, a ja nic nie wiedziałem. Nie doszedł do mnie żaden list, widać przechwycili na którejś granicy. Przeklęta socjalistyczna machina! Może mógłbym wszystkiemu zapobiec, gdyby nie uciekał, nie był tak głupi, uparty… Nigdy sobie tego nie wybaczę – zakończył gorzkim tonem i odkręcił kran, zanurzając twarz w dłoniach pełnych lodowatej wody.

– Ja też – szepnął Syriusz, raczej do samego siebie niż do Remusa, który w ogóle go nie usłyszał pogrążony we własnych myślach.
__________________
* Hirudo [łac.] – pijawka


cdn.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Pon 23:23, 12 Lis 2007, w całości zmieniany 16 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:19, 08 Lip 2007    Temat postu:

Och, och, och!
A jednak coraz bardziej lubię twojego Syriusza. To komplement Wink
Walka Severus-Remus wspaniała. Bardzo mi się podoba. No i ja wiedziałam, że Remus nie pozwoli Syriuszowi pojedynkować się ze Snapem, wiedziałam!
Co do sceny w łazience - jakoś mniej mnie tutaj ruszył Remus - tym razem Syriusz... Ten jego azkabański nawyk, to, że sobie nie wybaczy. Och.

Albus zjawiający się w najciekawszym momencie Razz I to jego 'chłopcowanie'. A określenie "długobrode zjawisko" jest prze-cu-do-wne!

Co do strony technicznej:
Cytat:

– Po tych, jakie tutaj się odbyły, najwyraźniej ktoś po nie posprzątał

chyba brakuje 'nich'

Cytat:
Wieź w końcu umyj twarz.

Chyba "weź" Wink

Czekam na więcej. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Wto 17:44, 10 Lip 2007    Temat postu:

Ekstrowy odcinek! W sumie nawet nie wiem co oryginalnego mogłabym napisać - Ora już wszystkie zachwyty idealnie wyraziła Smile Pojedynek autentycznie niesamowity i bardzo dobrze opisany. Uwielbiam takiego Remusa, Remusa, z którego grzecznej, uprzejmej powłoki nieoczekiwanie wychodzi prawdziwy, waleczny wojownik. No i Syriusz... " Ty pieroński wilku, nigdy nie powiedziałeś, że tak umiesz się bić!" Cuuudo. Chyba naprawdę coraz bardziej go lubię Wink

Małe pytanko - czy Ty się Smaguś czasem nie sugerowałaś troszeczkę Czarnym kamykiem Silene przy opisie walczących Lupina i Snape'a oraz Nilcową historią Remusa po śmierci Lily i Jima? Bo tak mi się jakoś momentalnie skojarzyło jak czytałam ten rozdział Very Happy

Noo, teraz znowu czekam. Z niecierpliwością, a jakże!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Wto 18:11, 10 Lip 2007    Temat postu:

Ekhem... dziękuję Smile

W sprawie Serii Lupinowej i samego pomysłu na Remusa - to tak mi on siedzi w głowie, że uznaję to wszystko za faktyczną histiorię pana RL. Po prostu jest to jedyne "słuszne" wyjaśnienie tego, co działo się z Lupinem po upadku Voldemorta. Sugestia? Oczywiście, że zadziałała.
Powinnam może zaznaczyć, że pomysł inspirowany w pewnym sensie - żeby mnie o kradzież nie posądzano Wink (chociaż, na dobrą sprawę, nawet jakbym dzieła Nilc nie czytała, pewnie wpadłabym na podobną historią Remusa z tym wyjazdem na wschód - jakoś mi to leży. Zwłaszcza Rumunia i Transylwania).

Co do samego "stylu" walki - hehehe... powiem szczerze, że dopiero teraz uświadomiłaś mi, Kiruś, że faktycznie obdarzyłam panów podobnym stylem, jaki został opisany z "Czarnym kamyku". Ale czy to takie dziwne, że Snape walczy jak "płatny zabójca", a Remus jest "pierońskim wilkiem" i przy tym świetnie się bawi? To chyba narzuca się od razu i to każdemu, kto dokładnie sobie postacie przemyślał, więc nie dziwne, że opisałam to podobnie do Silene. Mr. Green

I nawet nie sądziłam, że zacznę szerzyć "suszaryzm" wsród czytelników.
Zapewniam: zupełnie niechcący Razz.
Widać więc, że Syriusz, mimo swoich gryfońskich wad i wiecznie chłopięcego sposobu bycia, nieposkrominego temperamentu, lekkiego zdziecinnienia, roztrzepania, uparciustwa (a może dzięki nim właśnie?) daje się lubić. Smile To ciekawe, że ja - snaperka, czyli zafascynowana osobnikiem skrajnie innym od Blacka, potrafię wczuć się i zrozumieć jego charakter na tyle, by darzyć go całą gamą pozytywnych uczuć.


Może mam schizofrenię? Shocked
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 19:47, 10 Lip 2007    Temat postu:

Nareszcie!
Przeczytałam kilka dni temu, ale przez te wiśnie nie mam na nic siły.
Bardzo mi się podoba.
Zawsze wiedziałam, że Remus to cicha woda Wink Świetny pojedynek.
Zdecydowanie szerzysz suszaryzm!!! A już myślałam, że się wyleczyłam. Mam nawrót choroby ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Nie 22:37, 23 Wrz 2007    Temat postu:

Uff... no dobrze. Cóż mogę powiedzieć? za
Już się biczowałam, więc pokutę odprawiłam, na grochu klęczałam i...
No. Napisałam, mimo przeciwności losu (cóż waliło się, i paliło Razz), braku Wena (czy raczej braku Wena do tego, do czego chciałam - bo Wen był, a jakże!), lenia (to przez wakacje, to one mnie tak rozleniwiły), i ogólnej niedyspozycji umysłowej (ale to już standart).

I jeszcze jedno rzeknę. Ekhem, ekhem (uwaga, będzie oficjalnie): Dziękuję mojej becie za to, że przebrnęła przez las byków.

(a teraz mniej oficjalnie)
Kiruś, tulkam cię mocno! I cmokam! :*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



~*~

Na Grimmauld Place, poza zebraniami Zakonu Feniksa, niewiele się działo. Spektakularny pojedynek między Lupinem a Snape’em jak dotychczas wydawał się najciekawszym i najbardziej emocjonującym wydarzeniem, jakie mogło rozegrać się w Kwaterze Głównej. Ani Remus, ani tym bardziej Syriusz nie przypuszczali, że wieczorna wizyta Harry’ego Pottera – a raczej rewelacje, które przyniósł – jest w stanie wstrząsnąć starym domem Blacków bardziej niż złowrogie zaklęcia, które niedawno rzucano w Sali Pojedynków.

Gdy zielony płomień zniknął z paleniska, dwaj mężczyźni przez jakiś czas klęczeli jeszcze na podłodze przed kominkiem, jakby skamienieli.
I o ile w przypadku Remusa taka reakcja byłaby nawet zrozumiała, to zachowanie Syriusza ewidentnie świadczyło, że nie czuje się najlepiej. Wyjścia mogły być tylko dwa: albo był w tak wielkim szoku, że już nigdy się nie otrząśnie, albo była to „cisza przed burzą” i zaraz rozniesie kuchnię w pył w napadzie apopleksji.

– Wcisnę tego gnojka w ścianę! – warknął, z trudem powstrzymując się od krzyku. Głos drżał mu z wściekłości i wyglądało na to, że pierwsze rozwiązanie absolutnie nie wchodzi w grę. – Pójdę tam i utniemy sobie pożegnalną pogawędkę. Wiedziałem, że śmierciojad działa przeciw nam – oznajmił, podrywając się z podłogi i wyszarpując swoją różdżkę.

– Syriusz, nie możesz. – Remus chwycił go za ramię, ale Black się wyrwał. – JA z nim pomówię. Wy się przecież pozabijacie.

– No to przynajmniej zrobię coś przydatnego dla Zakonu! – krzyknął. – Uwolnię nas raz na zawsze od osoby Severusa Snape’a!

Remus złapał go za poły szaty, przytrzymując w silnym uchwycie. Syriusz szarpnął się, ale, o dziwo, nie mógł się uwolnić.

– Puszczaj mnie natychmiast!

– Jak tylko się uspokoisz.

– Zostaw mnie, bo nie ręczę za siebie!

– Nie siłuj się ze mną – głos Remusa zabrzmiał dziwnie doniośle. – Przestań, bo zrobię ci krzywdę!

– Idź do diabła, nie będziesz rozkazywał!

Remus popchnął go z nieznaną dotąd Syriuszowi siłą, a ten, całkiem zaskoczony, ciężko opadł na krzesło, omal go przy tym nie łamiąc. Chciał wstać, ale Remus ponownie go pchnął, jakby Black był małym dzieckiem, niezdolnym do stawienia mu oporu.

– Milcz i słuchaj: to jest delikatna sprawa, trzeba na spokojnie…

– Na spokojnie?! On nie jest idiotą, Remus! Wyrzucił Harry’ego z zajęć, doskonale wiedząc, co robi! – wycedził, utkwiwszy w nim mordercze spojrzenie. – Celowo. Z rozmysłem. Perfidnie złamał polecenie Dumbledore’a. On tylko czekał na odpowiedni moment. Mogę się założyć, że dręczył Harry’ego w nadziei, że wyprowadzi go kiedyś z równowagi i będzie miał już pretekst, by go wywalić! Zobacz, stało się to właśnie w chwili, gdy Dumbledore opuścił Hogwart! Snape to za-pla-no-wał!

– Nie uwierzę w to.

– Przecież to oczywiste! – Wstał, spoglądając mu wyzywająco w oczy. W złości zachowywał się tak, jakby cały czas miał szesnaście lat. – Dumbledore’a już nie ma w zamku, nie może nad niczym czuwać, a Snape, wyrzucając Harry’ego z lekcji oklumencji, pozbawił go możliwości obrony! On dobrze wie, że jeśli Harry nie nauczy się kontrolować tych wizji, Voldemort może zacząć nim manipulować! Może nawet wyciągać z niego informacje o nas, Dumbledorze i Zakonie! Może mu zrobić krzywdę! Więc dlaczego Snape przerwał lekcje? Właśnie dlatego, by to się stało! To zdrajca, a NIKT MI NIE WIERZYŁ! – ryknął i odepchnął Remusa, torując sobie drogę do wyjścia, lecz ten machnął różdżką, a drzwi zamknęły się z hukiem.

– Nie pójdziesz do niego – rzekł całkiem spokojnie, podczas gdy Syriusz zatrzymał się, dysząc ciężko. – Już powiedziałem, że to nie ty będziesz z Severusem pertraktował. Poza tym, nie możesz opuścić Kwatery. Chyba wiesz, że nie powinieneś tego robić. A już zwłaszcza udawać się do Hogwartu, gdzie panoszy się starsza podsekretarz Korneliusza Knota.

– Och, a ty możesz, tak?

– Owszem, ja mogę – potwierdził wciąż tym samym, spokojnym głosem. – Zrobię to, w przeciwieństwie do ciebie, po cichu, bez rumoru i walki. Tak, że nikt nie zorientuje się nawet, że dostałem się do środka. I przede wszystkim porozmawiam z Severusem, do czego ty nie jesteś zdolny.

Syriusz dygotał z wściekłości i przez dłuższą chwilę milczał, patrząc na przyjaciela, jakby rozważał wszystko to, co od niego usłyszał. W końcu odsunął z zgrzytem krzesło i – cały czas patrząc Remusowi o oczy – teatralnie usiadł.

– Proszę bardzo – odezwał się złośliwym głosem, splatając ręce na piersiach. – Droga wolna, masz pole do popisu. Ja będę tu grzecznie czekał na twój powrót, pozmywam naczynia, pozamiatam i pogawędzę z mamuśką. Przecież tylko do tego się nadaję, prawda? – spytał obrażonym tonem i odwrócił wzrok.

Znów zapadła cisza. Syriusz z zaciętą miną przypatrywał się blatowi stołu, jakby chciał go przepalić wzrokiem. Dębowe lite drewno było zbyt solidne, by ulec mocy takiego spojrzenia, jednak stygnącą jajecznicę Remusa, której ten nie zdążył zjeść, Syriuszowi z pewnością udałoby się podgrzać. Szczęśliwie nie zawiesił wzroku na kilku pergaminach, nie sprzątniętych jeszcze od ostatniego zebrania, bo te mógłby już spopielić.
Remus westchnął ciężko, chowając swoją różdżkę do kieszeni.

– Zrozum. Naprawdę będzie lepiej, jeśli ja to załatwię – rzekł cicho, również siadając przy stole. – Sam przyznaj, umiałbyś powstrzymać się od użycia wobec niego siły już na starcie? Próbowałbyś chociaż wyjaśnić sprawę czy od razu rzuciłbyś w niego klątwą? – Syriusz ostentacyjnie milczał, choć Remus widział już, że mięknie. – Pomyśl, jeśli potraktujesz Severusa Avadą, to już Harry’ego raczej oklumencji nie nauczy. Dumbledore z jakichś przyczyn nie chciał tego robić, a ja… ja chętnie bym się podjął, przecież wiesz. Tylko że przy takiej kontroli Ministerstwa od razu wykryliby, że Harry używa świstoklika, potem trafiliby tu za nim i znaleźli ciebie. A taki rozwój wydarzeń byłby katastrofą.

– Dobra, niech ci będzie – zgodził się niechętnie, chyba tylko ze względu na ton Remusa, w którym brzmiała szczera obawa. – Ale to ja powinienem rozwiązywać problemy dotyczące mojego chrześniaka. Ja. A wygląda na to, że…

– Że co? – spytał cicho, wiedząc doskonale, o co Syriuszowi chodzi. Czuł się bezużyteczny dla Zakonu. A teraz wydawało się również, że nawet w sprawie Harry’ego nie miał wielkiego udziału. Właściwie w żadnych sprawach. – Syriuszu, przecież wiesz, i Harry też to wie, że konieczność twojego ukrywania się to kwestia przejściowa. Nadrobisz swoje zaległości ojca chrzestnego, zapewniam cię. Jak sądzę, już niedługo będziesz mógł otwarcie działać. Gdy cię ułaskawią…

Syriusz przerwał mu prychnięciem.

– A kiedy to nastąpi? Pewnie w chwili, gdy zgrzybieję w tym cholernym domu do reszty i nie będzie mi się już chciało z niego wychodzić – odparł z goryczą. – Dopiero wtedy Dumbledore łaskawie da mi pozwolenie na jego opuszczenie.

– Myślę jednak, że stanie się to trochę wcześniej – powiedział z lekkim uśmiechem. – Ministerstwo już niedługo nie będzie mogło zaprzeczać powrotowi Voldemorta. Za wiele faktów na to wskazuje. A gdy przyjmą oficjalnie jego powrót, przyjmą również zeznanie Severusa, który potwierdzi, że Pettigrew żyje i jest Śmierciożercą.

– On nigdy tego nie zrobi – warknął. – Wiesz dlaczego? Bo trzyma ze swoimi kumplami i jest takim samym zdrajcą Zakonu jak Peter!

– Fakt, że przerwał naukę oklumencji to dla ciebie wystarczający dowód na to, że działa przeciw nam?

– A nie?!

– Nie. I wydaje mi się nawet, że jego reakcja na zachowanie Harry’ego była całkiem zrozumiała. Jestem pewny, że będzie gotów wznowić lekcje, kiedy Harry go przeprosi.

– Chyba żartujesz! – wykrzyknął zdumiony. – Co jest teraz ważniejsze: urażona duma Smarkerusa czy bezpieczeństwo Harry’ego i całego Zakonu?

– Uważam, że przeprosiny nakazywałoby dobre wychowanie, Syriuszu. Od tego należałoby zacząć rozmowę – rzekł twardo. – Poza tym, cała ta sprawa jest… cholernie niezręczna.

Wiedział dobrze, że Severus miał święte prawo zdenerwować się na ucznia, który naruszył jego prywatność. Sam byłby wyprowadzony z równowagi i najprawdopodobniej wlepił za coś takiego szlaban. Co gorsza, tu nie chodziło wyłącznie o prywatność, ale o to, że Harry zajrzał w jedno z tych wspomnień, które celowo zostały przed nim ukryte. Jego zachowanie było zarówno bezczelnością wobec nauczyciela, jak również głupotą. I mogło okazać się fatalne w skutkach. Mógł przecież trafić na informację ściśle tajną, pogrążając tym samym siebie, Snape’a i cały Zakon, gdyby Voldemort ją z niego wyciągnął.

– Moim zdaniem – podjął na nowo Remus, widząc, że Black nie zamierza komentować jego wypowiedzi – Harry nie miał prawa zaglądać do myślodsiewni, a że jest już prawie dorosły, powinien wypić piwo, które nawarzył. I przeprosić.

– Przeprosić? Uważasz, że to coś da? Snape go wywalił nie po to, by go z powrotem przyjmować! – odparł i rąbnął pięściami w stół. – Wielka mi znowu tragedia: Potter zobaczył poniżonego Smarka! To jest powód, żeby go wyrzucać, przerywać lekcje i narażać na manipulację Voldemorta?!

– Severus zachował się, jak na siebie, dość wyrozumiale – odpowiedział, nie zważając na wybuch Syriusza; ten zgrzytnął zębami i chciał mu przerwać, ale Remus nie dopuścił go do głosu. – Harry widział coś, czego nie powinien, ale i tak, moim zdaniem, skończyło się szczęśliwie. Severus z pewnością zmagazynował w myślodsiewni wspomnienia niebezpieczne dla umysłu nastolatka. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby Harry natrafił na coś dalece bardziej koszmarnego od tego co widział?

– W takim razie Snape, jako kompetentny nauczyciel, powinien się cieszyć, że jego uczeń trafił na fragment, który był zabawny. A swoje cenne wspomnienia na drugi raz mógłby dokładniej ukrywać, skoro tak bardzo do dziś to przeżywa!

Remus zacisnął zęby. Już w młodości, rozmawiając z Syriuszem na tematy, w których się nie zgadzali, odkrył, że nie przyjmuje on do siebie żadnych argumentów, kiedy nie pasowały do jego wizji świata, a na odparcie ich ma jeden własny – „bo tak”. Wszelkie słowa krytyki pod jego i Jamesa adresem (a aktualnie pod adresem Harry’ego) uważał za frontalny atak, który należało odeprzeć albo siłą, albo – jak się inaczej nie dało – obojętnością na wszelkie dowody winy.
James zresztą zachowywał się podobnie. To irytowało w nich Remusa najbardziej – zbytnia pewność siebie, lekceważenie i przekonanie o swojej słuszności, a czasami także wyższości. No i doprowadzało do wielu przykrych incydentów. Jak ten z oklumencją Harry’ego chociażby. Albo ten, którego wspomnienie pływało w myślodsiewni.

– Wciąż śmieszy cię tamto wydarzenie, Syriuszu? – zapytał z wyraźną naganą w głosie. Cóż, nie potrafił inaczej, zwłaszcza, że sam czuł się winny. – Myślałem, że „nie jesteś z tego dumny”. Sam dosłownie przed paroma minutami tak powiedziałeś.

– Dumny może i nie jestem, ale teraz ponownie bardzo mnie to śmieszy – zauważył złośliwie.
– Zresztą, w porównaniu z tym, co Snape nam zrobił, nasz wyskok wydaje się żarcikiem. Różnica jest ogromna.

– Zgadzam się, jest ogromna. Severus miał już powód, sami mu go daliście.

Syriusz spojrzał na niego ze złością, ale nic nie odpowiedział. Najwyraźniej nie znalazł wystarczająco dobrej riposty, a faktów przeinaczyć nie był w stanie. Stało się to, co się stało… i Remus wiedział, że Syriusz w głębi przyznaje mu rację. Nie mógł przecież oszukać samego siebie, bez względu na to, jak bardzo Snape’a nienawidził.

Black odwrócił po chwili wzrok i wzruszył ramionami, po czym wstał i bez słowa wyszedł z kuchni. Remus w milczeniu patrzył, jak znika na schodach. Znów poczuł się tak, jak czuć się w obecności przyjaciół nie powinien, ale czuł się wielokrotnie. Całkowicie niezrozumiany. Jakby nie dostrzegali oni tych wszystkich rzeczy, które dla niego były oczywiste.

Utkwił wzrok w stygnącej jajecznicy, stwierdzając, że całkowicie przeszła mu ochota na jedzenie. Wiedział, że będzie musiał ze Snape’em porozmawiać jak najszybciej, najlepiej, jakby zrobił to jeszcze dzisiaj.
Zastanawiał się, w jaki sposób wytłumaczy mu wszystko i przekona, by przyjął Harry’ego z powrotem. Sprawa nie była łatwa, miał przecież rozmawiać ze Snape’em – człowiekiem mściwym i nieprzejednanym. Jedynym nauczycielem Hogwartu, który bezwzględnie wymagał szacunku, choć sam nie okazywał go nikomu. No, może poza paroma wyjątkami, których listę z całą pewnością otwierał Dumbledore. Całą resztę traktował według bardzo uproszczonej hierarchii, gdzie uczniowie – a Potter w szczególności – plasowali się tuż obok skrzatów domowych. Remusowi przypomniał się nagle werset z „Historii Hogwartu”, który mógłby być kwintesencją metod nauczania Snape’a: „za każde nadużycie magii, wykroczenie, niesubordynację czy zniewagę nauczyciela uczeń może zostać postawiony przed trybunałem Hogwartu, ukarany karcerem, chłostą lub natychmiastowym i nieodwołalnym wydaleniem ze szkoły”. Stosunek Snape’a do uczniów do złudzenia przypominał średniowieczne zasady, według których „tresowano” podopiecznych. Dziś, co prawda, z całego asortymentu dawnych kar zostało mu wyłącznie dawanie szlabanów, które jednak kultywował z uwielbieniem. Mimo to – pomijając już samo uprzedzenie Severusa do Harry’ego – zachowanie, jakie Potter zaprezentował było karygodne. A może to Remus po prostu hołdował przestarzałym zasadom, gdzie uczeń powinien odnosić się do nauczyciela – bez względu na obopólną antypatię – przynajmniej z respektem. Domyślał się, co prawda, jak Snape traktował Harry’ego, lecz nie zmieniało to faktu, że w Harrym dość wyraźnie odzywały się geny jego ojca. I tak oto nakręcała się spirala wzajemnej nienawiści…

W duchu przyznawał Snape’owi rację, co stanowiło pewien problem, bo jednocześnie powinien usprawiedliwić jakoś Harry’ego, nie mówiąc już o tym, że wznowienie lekcji oklumencji było niezmiernie ważne dla jego bezpieczeństwa. Jak w takim układzie miał nakłonić Snape’a do współpracy?
Westchnął ciężko. Poczuł się trochę tak, jak przed laty – rozdarty między obowiązkiem a lojalnością, kiedy tuszował wybryki swych przyjaciół i kłamał nauczycielom. To nie było przyjemne. I pozostawiało po sobie cierpki smak wyrzutów sumienia, bez względu na to, jakie rozwiązanie wybierał. Zawsze był nie w porządku wobec jednej ze stron.

Dziś sytuacja była podobna. Musiał wziąć w obronę Pottera, choć nie aprobował jego zachowania, i podważyć decyzję Severusa, którą w pełni rozumiał.
W tym całym nieciekawym położeniu pocieszał go jednak fakt, że średniowieczny regulamin przestał obowiązywać, bo Harry za tego rodzaju wyskok niewątpliwie wisiałby już w hogwarckim lochu, przykuty pod sufitem. Swego rodzaju ulgę sprawił jeszcze jeden fakt: młody Potter nie obejrzał wspomnienia Snape’a do końca. Cóż, nie było ono wstydliwe wyłącznie dla Severusa. Remus również pamiętał je bardzo dokładnie, i podobnie jak Snape, nie chciałby się nim dzielić. Ani tym, co wydarzyło się na błoniach, ani tym, co stało się później. Syriusz do dziś nie był świadom, że Remus zrobił wtedy coś, co – według zasad rządzących ich przyjaźnią – powinno zostać uznane za zdradę…




…Grupa piątoklasistów zebranych nad jeziorem obserwowała scenę rozgrywającą się nieopodal wielkiego buka. Wielu z nich z wypisanym na twarzach chciwym zainteresowaniem, inni z głupkowatym rozbawianiem.

– Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi? – zapytał głośno James, wciąż dusząc złość po odejściu Lily Evans, która po raz kolejny dała mu kosza. Co gorsza, tym razem publicznie, a do tego oświadczyła, że go nienawidzi. Musiał odreagować. – Chce ktoś zobaczyć czy nie?!

Tłumek na te słowa wyraźnie się ożywił. Tylko niewielka część uczniów pokręciła głowami i szybko odeszła, nie chcąc mieć z tym incydentem nic wspólnego. Większość została, by obejrzeć zakończenie całego starcia. Mina Jamesa zdradzała wściekłość pomieszaną z mściwą satysfakcją, a oczy błyszczały mu bezwzględnością, ale starał się wyglądać na wesołego i beztroskiego.

– Proponuję, żebyśmy zrobili zakłady! – zawołał, wciąż utrzymując szamocącego się i klnącego Snape’a w powietrzu. – Kto jest zdania, że wielkość nosa jest odwrotnie proporcjonalna do rozmiarów skarbu naszego Smarka? Jestem świadom, iż reguła jest całkiem przeciwna, jednak po tym szczególnym przypadku, jakim jest obecny tu Severus Snape, nie oczekiwałbym wielkich odkryć.

– James, nad tym należy się poważnie zastanowić! – podchwycił gorliwie Syriusz z błyskiem rozbawienia w oczach. Kpiny w ich wykonaniu zazwyczaj przeradzały się w przedstawienia sceniczne. – Równie dobrze Smarkerus mógł zostać hojnie obdarzony przez naturę. Przyjrzyjcie się, drodzy państwo, tym długim, chudym kończynom – dodał, teatralnym ruchem dłoni prezentując blade, kościste nogi Snape’a, którymi wierzgał szaleńczo. – Całkiem możliwe, że jest to cecha charakterystyczna tegoż osobnika, będąca regułą w przypadku wszystkich jego kończyn.

Peter zarechotał, pokładając się na trawie, paru zebranych także parsknęło śmiechem. Niektórzy faktycznie spojrzeli w górę, oceniając prawdopodobieństwo istnienia takiej fizycznej zależności między długościami poszczególnych części ciała. Na wielu twarzach pojawiły się złośliwe uśmieszki.

– To bardzo naukowe podejście, Syriuszu. Nie sądzę jednak, że na tyle ścisłe, by uznawać je za pewnik – odezwał się James, iście profesorskim gestem poprawiając sobie okulary. Kilkoro uczniów wyszczerzyło się w szerokich uśmiechach, rozpoznając parodię McGonagall. – Być może takie dziedziny nauki, jak Numerologia w powiązaniu z prawidłami Transmutacji Symetrycznej, byłyby w stanie potwierdzić założenie domniemanej proporcjonalności. Ale równie dobrze mogą je obalić. Zanim więc poczynimy jakiekolwiek obliczenia, warto sprawdzić to naocznie.

– Całkiem możliwe, że przeprowadzenie doświadczenia rozwieje nasze wątpliwości – zgodził się Syriusz również przybierając nienaturalnie poważny ton, i obszedł Severusa dookoła, mierząc go sceptycznym wzrokiem. – Miej jednak na uwadze, że nasz okaz to wybryk natury. Nie można opierać się w swych badaniach na jednostce odbiegającej od wszelkich norm.

Ponownie rozległy się śmiechy, a parę osób – tych najbardziej żądnych sensacji – zacieśniło krąg, przepychając się i szturchając, gdyż każdy z nich chciał mieć jak najlepszy widok.

Remus wstał wciskając podręcznik do torby. Wiedział, że powinien był przerwać to wcześniej. Wiedział, że wszystko zaszło za daleko… Dlaczego więc zwlekał? Och, to również wiedział! Wiedział doskonale i czuł do siebie wstręt. Mrowienie w dłoni nasilało się i ostatkiem woli powstrzymywał się od wyciągnięcia różdżki, która od dłuższego czasu drżała w jego kieszeni, jakby wyczuwała irytację swego właściciela. Ze złością rzucił okiem na rozgrywającą się scenę. Syriusz wyczarował właśnie miarkę, która śmigała wokół nóg Snape’a, mierząc obwód kostek i ich odległość od kolan. James opuścił nieco swój „obiekt badań”, tak, by każdy miał dobry widok na przeprowadzane pomiary, i kontynuował pseudonaukową mowę, żywo gestykulując. Peter tarzał się po ziemi, nie mogąc złapać tchu, a Snape wciąż wymachiwał nogami i wierzgał, usiłując się uwolnić. Szata zasłaniała mu twarz, a jego długie, brudne kosmyki włosów zwisały smętnie, omiatając trawę. Dotykał rękami ziemi, ale nie był w stanie dosięgnąć swojej różdżki, która leżała kilka stóp dalej.

Dla zebranych uczniów widok, jaki sobą przedstawiał powszechnie nie lubiany Ślizgon, niewątpliwie musiał być rozrywkowy. Jednak Remus, patrząc na niego, czuł się podle. I był wściekły. Ale jednocześnie rozumiał coś, czego na pewno nie rozumiała Lily, kiedy próbowała Snape’owi pomóc. Coś, co stało w sprzeczności z głosem jego sumienia, lecz zarazem powstrzymywało go od interwencji.
Gdyby Remus był w takiej sytuacji, na pewno nie chciałby, żeby którykolwiek z wrogów stawał w jego obronie. Z jednej strony czuł, że powinien powstrzymać to przedstawienie, z drugiej wiedział, że przerwanie go może być jeszcze bardziej dla Snape’a poniżające. W końcu wyszłoby na to, że nieprzyjaciel się nad nim zlitował, kiedy on sam nie potrafił dać sobie rady, a to byłoby z pewnością trudniejsze do zniesienia niż upokorzenie, którego właśnie doświadczał.

Remus zdawał sobie sprawę, jak musi zareagować. W zasadzie… już dawno powinien to zrobić, tylko bał się konsekwencji. Dziś jednak przebrała się miarka i stracił resztki cierpliwości. Skrzywił się na myśl o tym. Ciekawe, że w takich momentach jego sławetna cierpliwość jakoś dziwnie szła w parze z brakiem odwagi i honoru. Wyglądało na to, że właśnie tak tłumaczył sobie tchórzostwo, które z cierpliwością w rzeczywistości nie miało nic wspólnego.

Ponownie się skrzywił i ruszył w stronę swoich przyjaciół, zaciskając dłonie w pięści. Miał nieokiełznaną ochotę uderzyć któregoś z nich. Chyba najbardziej Glizdogona, który rżał jak kretyn, a jego śmiech udzielał się wszystkim zebranym.

– Nie susz zębów, Peter! – warknął, przystając tuż za nim i dusząc w sobie ochotę strzelenia go przez łeb. – Robisz z siebie większego błazna niż jesteś w rzeczywistości!

Zaskoczony James odwrócił głowę, jakby zupełnie zapomniał o istnieniu Remusa i fakcie, że siedział on obok, przez cały ten czas patrząc na ich wyczyny. Syriusz również otrząsnął się z rozbawienia i rzucił mu nieco spłoszone spojrzenie. Peter umilkł. Tłumek gapiów, działając niczym jeden organizm, równocześnie przeniósł spojrzenie z szarpiącego się Snape’a na pobladłego Lupina, i zastygł w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Jedynie James nie wydawał się specjalnie skonfundowany.

– Coś nie tak? – spytał lekko wyzywającym tonem, choć nie brzmiał on już tak pewnie, jak przed chwilą.

– Dobrze się bawisz?

– Jasne. A co? Chcesz dołączyć? – zaśmiał się nienaturalnie, ale po chwili uśmiech spełzł mu w twarzy. – Masz jakiś problem, Remus? – dodał bardziej agresywnie, zerkając jednoczenie na Syriusza z wyraźną sugestią, żeby go poparł. Ten jednak nie śmiał ponownie spojrzeć w ich stronę, udając nagle, że nie ma pojęcia, o co się rozchodzi.

– Jesteś cholernie rozrywkowy, James. Właściwie obaj jesteście szalenie zabawni – odparł cicho Remus, świdrując podenerwowanego Pottera twardym spojrzeniem. – Aż dziw bierze, że zachciało wam się kumplować z takim sztywniakiem jak ja. I zrozumiałem już, w jakim celu to robicie. Ale nie liczcie na to tym razem.

– To jakiś żart? Niby na co? – zadrwił James, choć nie zdołał ukryć zaniepokojenia, w jakie wprawiły go słowa przyjaciela.

Remus już otwierał usta, ale nie zdążył udzielić mu odpowiedzi, bo rozległ się świst i błysk. Parę osób wrzasnęło, Peter zapiszczał, a Jamesa odrzuciło na kilka stóp. Upadł ciężko na trawę uderzony klątwą Snape’a, który w tym samym momencie zwalił się na ziemię, ściskając kurczowo własną różdżkę. Korzystając z chwilowej nieuwagi przeciwników najwyraźniej przywołał ją dłonią, co musiało mu się udać w przypływie całkowitej desperacji, bo żaden z Huncwotów nie widział jeszcze, by Snape posługiwał się magią bezróżdżkową.
Syriusz zareagował błyskawicznie, rozbrajając go, zanim zdołał wyplątać się z szaty, a James w tej samej sekundzie dźwignął się na kolana i ryknął:

LEVICORPUS!

Siła zaklęcia poderwała Snape’a wysoko nad ziemię, z taką łatwością, z jaką wiatr unosi jesienne liście. Kilkoro uczniów wydało z siebie okrzyk zaskoczenia, choć równie dobrze mógł to być okrzyk zachwytu.

– To było bardzo złe posunięcie, Smarkerusie – wysapał James, idąc powoli w ich stronę. Był dziwnie skurczony, oddychał ciężko i sztywno stąpał, jakby porażony został prądem. Już nie udawał wesołości i beztroski. Jego twarz zastygła w grymasie najczystszej, najsilniejszej nienawiści. – Zadzierać z nami to kiepski pomysł. Naprawdę myślałeś, że dasz nam radę, gnojku?

– Dość marna, typowa w jego stylu zagrywka – wtrącił z niesmakiem Syriusz, któremu ochota na zabawę, stłumiona chwilowo pojawieniem się Remusa na scenie, powróciła w mgnieniu oka. – Najwidoczniej na lepszą Smarka nie stać. Zawiodłem się nawet.

– A kiedykolwiek spodziewałeś się lepszej? Bo ja nigdy się nie łudziłem – syknął złośliwie James, sprowadzając Snape’a na stosowną wysokość.

Remus widział przez chwilę twarz Severusa: nabiegłą krwią od długotrwałego wiszenia do góry nogami, zaciętą, wściekłą, wręcz nieludzką. I oczy ciskające pioruny. Ich spojrzenia skrzyżowały się… i wtedy poczuł, że Snape również jego chętnie rozszarpałby na strzępy. Uświadomił sobie z całą mocą, że tylko pogorszył i tak już nieciekawą sytuację, w jakiej Severus się znajdował.

Syriusz wybuchnął śmiechem.

– Ależ on wygląda! Snape, wyznam ci szczerze, że całkiem ci do twarzy w takim położeniu. Zawsze byłeś podobny do zwierzaka, którego należy uwiązać na sznurku.

– Bo jest dziki. Wciąż gryzie, choć i tak nie ma szans na ucieczkę – uściślił James.

– Fakt – przyznał. – Zabawy z nim są żałosne, nie sądzisz?

– W rzeczy samej. Żałosne – odpowiedział z pogardą Remus, choć nie do niego zostało skierowane pytanie.

Na moment zapadła dziwna, ciężka cisza, jednak nim ktokolwiek zdążył ją przerwać, on odkręcił się i odszedł szybkim krokiem. Odkrył, że nie znosi własnych przyjaciół. Ale sam był najbardziej żałosny z nich wszystkich, rozdarty między obrzydzeniem do siebie i świadomością, że przecież nie mógł inaczej postąpić, bo… czy zapobiegłby najgorszemu? Pomógłby czy może uczynił wszystko jeszcze trudniejszym do zniesienia? Dobrze wiedział, że gdyby stanął w obronie Snape’a raz jeszcze, podeptałby resztki jego godności. Tak myślał. Tak to sobie tłumaczył. Jednak sumienie krzyczało swoje.
Po chwili nad jeziorem rozległy się gwizdy i wiwaty. Remus słyszał je wyraźnie i domyślał się, co oznaczały. Poczuł falę wściekłości, bólu i wstydu, która rozlała się w jego wnętrzu. Puścił się biegiem w stronę zamku, nie mogąc znieść siebie samego oraz śmiechów, które wciąż rozbrzmiewały mu w uszach, nawet wtedy, jak już oddalił się na tyle, że nie mógł słyszeć żadnego z uczniów na błoniach.

Wpadł do dormitorium, ciężko dysząc.

Nigdy jeszcze nie czuł się tak okropnie. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje, jeśli nie da w żaden sposób upustu emocjom, które się w nim zagotowały. Kopnął stojący przy wejściu kufer Petera, ale nie przyniosło mu to ulgi. Świadomość tego, jak wielkim draniem w istocie się okazał, była niemożliwa do wytrzymania. Po prostu umył ręce… Tchórz.

Usiadł na łóżku i zacisnął dłonie na włosach. Nic nie było tak łatwe, jak mogło się wydawać. Nie w jego przypadku.

Pamiętał swój pierwszy dzień w Hogwarcie – jeden z piękniejszych dni w życiu. Serce z radości aż trzepotało mu w piersiach i było mu tak lekko na duszy, jak nigdy wcześniej. Niestety, następne dni przyniosły tak dobrze już znany strach. Nieustanną obawę, że jego tajemnica wyjdzie na jaw i że nie zagrzeje miejsca w szkolnych murach. Gorsze jednak było przeświadczenie, że nigdy nie znajdzie przyjaciół, a nawet jeśli, to z pewnością odejdą, gdy dowiedzą się, kim jest. I choć czarny scenariusz się nie sprawdził, a nawet okazało się, że zyskał przyjaciół, jego szczęście zmącił nowy lęk – tkwiący gdzieś głęboko i bardzo trudny do przełamania. Czuł się trochę tak, jakby siedział na bombie i musiał uważać na każdy swój ruch, aby nie wybuchła i nie zniszczyła wszystkiego wraz z nim. Wcale nie dlatego, że dwoje rzeczonych przyjaciół było najbardziej szalonymi wychowankami Hogwartu. Przyczyna była zupełnie inna. Remus najzwyczajniej w świecie bał się ich straty. Wydawało mu się, że jeśli zrobi coś nie tak, wyrazi swój sprzeciw w przypadku jakichś idiotycznych wygłupów, skłóci się z nimi albo powie o jedno przykre słowo za dużo… to odwrócą się od niego bezpowrotnie. To było irracjonalne, wiedział o tym, ale miał jednocześnie świadomość, że żadni inni ludzie nie byliby w stanie akceptować wilkołaka w swoim towarzystwie i traktować go jak równego sobie. To dlatego był tak ostrożny w wyrażaniu swej dezaprobaty i unikał niezręcznych sytuacji, w których musiałby jawnie zająć stanowisko: albo po stronie przyjaciół – albo przeciw nim. Z tego powodu właśnie godził się na tyle rzeczy, których nie popierał. A raczej udawał, że nie widzi, co się dzieje.

Był tchórzem.

A teraz… nie dość, że nic nie zrobił – już nawet nie jako prefekt, ale jako człowiek – to dodatkowo czuł, że to starcie poważnie zachwieje ich przyjaźnią. O ile już nie zaczęła się walić.

Przy całym wstręcie do siebie, wciąż jednak buzowała w nim złość na Jamesa. Nie mógł zapomnieć tych kilku słów, które wypowiedział pod adresem Snape’a. „To raczej kwestia tego, że on istnieje. Jeśli wiesz, co mam na myśli”. Remus wiedział. Wiedział aż za dobrze. Sam był dla wielu ludzi istotą, która nie powinna istnieć. Dawano mu to do zrozumienia wielokrotnie – jemu i jego rodzicom.
Nie darzył Snape’a sympatią, bo, doprawdy, ciężko by było go lubić, skoro niemal przy każdej nadarzającej się okazji wchodził im w paradę i szukał zaczepki. Ale nie zmieniało to faktu, że… w pewnym sensie… potrafił postawić się w Severusa położeniu i miał świadomość tego, jak mógł on się poczuć, usłyszawszy takie słowa. W końcu kilka razy Remus widział go sytuacjach, które pokazały mu zupełnie inny obraz Ślizgona od tego, jaki ujawniał na co dzień światu. I miał wrażenie, że zna, że jest w stanie zrozumieć Severusa lepiej niż ktokolwiek inny.

To prawda, że Snape potrafił być nikczemny, fascynował się Czarną Magią, więc w pewnym zasłużył sobie na takie traktowanie. Tylko… czy oni nie byli wobec niego równie podli? Lily miała rację. James z Syriuszem uważali się za lepszych tylko dlatego, że byli popularni. I uzurpowali sobie prawo, do wymierzania „sprawiedliwości”, kiedy coś im się nie podobało. Remus wyraźnie to widział, ale nie chciał zaakceptować faktu, że jego przyjaciele są w gruncie rzeczy agresywnymi, szukającymi poklasku bałwanami, którym wszystko, oczywiście, musiało zawsze uchodzić na sucho. Ale czy sam był lepszy?

Nie był.

Wiedział dobrze, że jego milczenie jest zgodą. Milcząc, popierał wszystko, co robili, i pośrednio brał w tym udział. Był taki sam jak oni. Identyczny. Z tą tylko różnicą, że on miał świadomość swej głupoty, więc jego wina była znacznie większa.

Był tchórzem.

Wyrzuty sumienia nie dawały chwili spokoju. Siedział jeszcze jakiś czas w pustym dormitorium, ale opuścił je, nim wrócili współlokatorzy. Nie poszedł jednak na obiad. Nie czuł się głody, co więcej, miał wrażenie, że jeśli cokolwiek zje, natychmiast to zwróci. Na domiar złego po południu miał jeszcze praktyczny egzamin z obrony, co skutecznie skręcało mu żołądek i wywiewało wszelkie trywialne myśli, z tymi o jedzeniu włącznie. Jak się później okazało, denerwował się zupełnie niepotrzebnie. Gdyby nie fakt, że poranny incydent ze Snape’em skutecznie popsuł mu humor, miałby powód do radości – egzamin z obrony był jedynym, jak dotąd, który okazał się czystą przyjemnością. Remus nie miał jednak najmniejszej ochoty spotykać się z Jamesem i Syriuszem, w związku z czym do końca dnia przesiedział w bibliotece, próbując skupić się na transmutacji. Bezskutecznie. To, o czym tak intensywnie usiłował nie rozmyślać, wciąż powracało, gryzło i szarpało mu nerwy, które i tak miał na postronkach. Wszystko się nawarstwiło i to jeszcze w najgorszym momencie. Zbliżająca się pełnia skutecznie rozchwiała mu organizm, a na ostatni egzamin, na którym z całego serca pragnął dobrze wypaść, wcale nie był tak dobrze przygotowany, jak tego pragnął. Dziś rano postanowił, że powtórzy jeszcze najtrudniejsze działy transmutacji – te, które ponoć Syriusz miał w małym palcu – i powtórzyć ich nie mógł, bo nie był w stanie się skupić! W żadem możliwy sposób!
Cóż. Remus z całą pewnością nie czuł się tak pewnie z transmutacji, jak James i Syriusz. Niestety, McGonagall oczekiwała po nim najwyższych wyników i Remus nie chciał jej zawieść, nie mając nawet pojęcia, dlaczego tak mu na tym zależało! To było dziwne zachowanie, zarówno z jego strony, jak i ze strony nauczycielki. Nigdy przecież nie uważała go za wybitnie utalentowanego, raczej zdolnego, ale w stopniu całkiem zwyczajnym (pomijając już fakt, że aby zasłużyć sobie na miano prymusa u McGonagall, trzeba było dorównywać umiejętnościami jej samej). A tu nagle, na jakiś miesiąc przed egzaminami, bez żadnych racjonalnych podstaw zaczęła pokładać w nim nadzieje. To nie ułatwiało Remusowi sprawy, a tym bardziej nie zmniejszało stresu…
Wiedział jedno: nie opanował całego materiału dostatecznie dobrze – w końcu dość regularnie zmuszany był do opuszczania niektórych zajęć. Jedyna rzecz, z której mógł się cieszyć, to fakt, że pełnia nie wypadła w trakcie sumów.

Podniósł wzrok znad książki i spojrzał przez wysokie okno. Słońce chyliło się już ku zachodowi, co znaczyło, że spędził w bibliotece kilka godzin.
Westchnął ciężko, dopiero teraz czując głód i zdając sobie sprawę, że przegapił również kolację. Nie spiesząc się specjalnie – zupełnie jakby celowo pragnął odwlec nieuchronne spotkanie z „przyjaciółmi” – opuścił zaciszne miejsce (tak po prawdzie z czystej konieczności, bo pani Pince zaczęła wyganiać ostatnich uczniów, układając książki w stosy i sortując biblioteczne karty).

Gdy wrócił do dormitorium, ku swojej ogromnej uldze stwierdził, że nikt nie zwraca nie niego uwagi. I dobrze.
Usiadł na łóżku odwrócony do wszystkich plecami i utkwił wzrok w swojej szkolnej torbie, którą parę godzin temu cisnął z wściekłością na podłogę. Minęło kilka długich i nieprzyjemnych minut, podczas których żaden w chłopców się nie odezwał. Cisza, jaka panowała w pokoju, wydawała się gęsta. Remus czuł na swoich plecach złośliwe, wrogie spojrzenie Jamesa, które sprawiało, że na powrót opanowywała go złość: na nich, na siebie, na cały ten koszmarny incydent, którego był świadkiem i którego nie przerwał!

– Jak tam, Lunatyk, minął ci już zły humorek czy nadal pan prefekt się boczy? – spytał wreszcie Rogacz z wyraźną nutą zaczepki w głosie.

– Nie odzywaj się do mnie – odparł Remus przez zaciśnięte zęby, przyrzekając sobie, że nie da się sprowokować.

– Och, nie musisz się od razu tak unosić – zakpił. – Wiesz, pod twoją nieobecność doszliśmy do pewnych wniosków. Może cię zaciekawią. Dzisiejszy dzień potwierdził nam, że Huncwot i Prefekt to dwie wykluczające się rzeczy.

Remus poczuł tępe ukłucie w okolicach serca. To zabrzmiało tak, jakby chcieli mu powiedzieć, że… Odwrócił się gwałtownie, spoglądając na wszystkich w napięciu. Peter siedział przy swoim kufrze, grzebiąc w nim zapamiętale, choć w rzeczywistości wszystko wyrzucił już na podłogę. Syriusz wpatrywał się w Remusa spokojnie, ale chłodno. James natomiast krzywił się nieprzyjaźnie, a oczy błyszczały mu złością.

– Jak mam to rozumieć? – spytał Remus zaskoczony opanowanym brzmieniem swego głosu, bo miał wrażenie, że nie wydobędzie mu się z krtani.

– A jak my mamy rozumieć twoje dzisiejsze przedstawienie? Jak mamy rozumieć słowa… zaraz, jak on powiedział, Łapo?

– Że już wie, dlaczego się z nim kumplujemy. I żebyśmy dłużej na to nie liczyli – odparł cierpko, ale przez jego twarz przemknął grymas smutku. – Naprawdę uważasz, że przyjaźń jest towarem, który można za coś przehandlować? Uważasz, że to jest transakcja wiązana: my robimy coś dla ciebie, ty dla nas, a jak się jakaś strona nie wywiąże, zrywamy kontrakt? – spytał ponuro z wyraźną urazą w głosie.

– Nie, ja tak nie twierdzę – rzekł cicho Remus. – I to chyba wy nie wiecie do końca, na czym przyjaźń polega. Zawsze byłem w stosunku do was w porządku, a jak raz powiedziałem, że coś mi nie pasuje, to od razu macie z tym problem.

James prychnął.

– My mamy problem? To przecież ty zmieniłeś nagle front. Najwyraźniej Smarkerus zaproponował ci korzystniejszą ofertę niż nasza.

Remus miał wrażenie, jakby James uderzył go w twarz. Jak mógł w ogóle myśleć takimi kategoriami? Za kogo go miał?!

– Jesteś idiotą, wiesz? – warknął drżąc ze złości i czując, że dłonie zaciskają mu się w pięści. Nie był już w stanie dłużej ukryć zdenerwowania.

– Idiotą?!

– Tak, idiotą. Całkowitym.

– Świetnie! – syknął James. – Więc nie musisz się ze mną zadawać, nikt ci nie każe! Jakoś do tej pory nie narzekałeś, a teraz nagle święty Remus Lupin przestał się wygłupiać! Jest zbyt ważny i poważny, żeby być jednym z nas!

– Ty się tylko bawić potrafisz, nic więcej – podsumował beznamiętnie. – Ale ciekawe, kto za ciebie świecił oczami, co? Kto was wszystkich krył i zwodził nauczycieli, jak było trzeba?

– Do niczego cię nie zmuszaliśmy, sam nas zawsze broniłeś – wtrącił Syriusz. – Poza tym, we wszystkim, co robiliśmy, brałeś udział, więc nie zgrywaj teraz nieskazitelnego, okej?

– Daj spokój, Łapo, nie wiesz, o co mu chodzi? Znów wydziwia i dąsa się o Smarka – rzekł, starając się chyba, by jego głos brzmiał tak drwiąco, jak tylko było to możliwe. – Szkoda, że go dziś nie widział w pełniej krasie, od razu by mu przeszła miłość do tego kurdupla! – zaśmiał się rozbawiony.

– Kurdupla? – parsknął Peter znad swojego kufra, najwyraźniej zapominając o dalszym udawaniu, że wcale go tu nie ma. – Bardzo trafne określenie, Rogaczu – dodał z uznaniem. – Takie…

– Obrazowe? – podsunął Syriusz uśmiechając się złośliwie, na co James przybrał jeszcze wredniejszy wyraz twarzy.

– Cóż, Smark jest smarkaty w każdym calu, choć sądząc po jego nochalu, wydawało mi się, że przynajmniej jedną rzeczą mógłby się pochwalić. Ale niestety – mruknął z udawanym zawodem – nie ujrzałem nic godnego uznania.

Remus poczuł jak wszystkie te uczucia, które już w nim ucichły, na powrót płoną żywym ogniem. Oni naprawdę to zrobili! Przy wszystkich. Nie przypuszczał, że mogą się okazać do tego stopnia podli, żeby Snape’a publicznie upokorzyć w taki sposób. Ale zrobili to. I, co ciekawsze, James uważał to za rewelacyjny żart!

– No, ale jest dobra strona wszystkiego – ciągnął z przekąsem Potter, całkowicie świadom tego, że Lupin jest na granicy wytrzymałości. – Przynajmniej poznaliśmy wreszcie… ba, wszyscy poznali, nagą prawdę o Smarkerusie Snapie. Teraz już każdy wie, jakiego kalibru jest czarodziejem!

Peter ponownie zarechotał głupkowatym śmiechem, ale umilkł chwilę później, zauważywszy minę Remusa.

– Nigdy bym nie pomyślał, że będziesz się zachowywał jak skończony dupek – rzekł lodowatym głosem, a James momentalnie spoważniał. – Warto by było, byś się czasem zastanowił nad tym, co robisz, i przemyślał pewne rzeczy. Być może udałoby ci się nawet wyciągnąć jakieś wnioski. Na przykład takie, że człowieka poznaje się po tym, jak traktuje swoich wrogów.

– Wiesz co? – warknął. – Mam już dosyć tego twojego ciągłego umoralniania! Nie jesteś moim ojcem, żeby mi mówić, jak mam się zachowywać!

– Cóż, ktoś musi. Bo mam wrażenie, że twój ojciec przez całe życie nie robił nic, tylko głaskał cię po głowie – zripostował cierpko, a James wstał, mierząc go z góry bojowym spojrzeniem, jakby był gotów do bijatyki.

– Mój ojciec przynajmniej nie wypiera się mnie. Nie unika jak kogoś obcego – rzekł z naciskiem, dobrze wiedząc, że wymierzył celny cios. – A twój robi wszystko, żeby tylko ukryć istnienie swego syna przed światem. On się ciebie ewidentnie wstydzi. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby któregoś dnia nie wpuścił cię do domu, bojąc się przyznać, że jest z tobą spokrewniony.

– Jim, spasuj – upomniał go cicho Syriusz, w którego głosie pobrzmiewało osłupienie, ale James nie słuchał, nic sobie nie robiąc z faktu, że po jego słowach Remusowi ostatni kolor zniknął z twarzy.

– No co, może nie mam racji? Może tatuś jest jednak szczęśliwy, że ma syna, którego sam się boi?

– Odwal się od mojego ojca – odezwał się Remus złowrogim szeptem, czując, że jego każdy nerw napięty jest do granic możliwości. – Nie masz bladego pojęcia…

– Czyżby? – przerwał. – A kto nam opowiadał, jak twoi starzy martwią się, gdzie spędzisz pełnię i czy aby nikt tego nie zauważy? – mówił coraz szybciej, co znaczyło, że traci nad sobą panowanie. – Cały czas stroisz takiego biednego, pokrzywdzonego przez życie chłoptasia. I udajesz kogoś, kim nie jesteś. Dla nauczycieli porządny, ułożony, grzeczny Remusek… a za chwilę łamiący wszystkie regulaminy Huncwot. Zdecyduj się wreszcie, którą twarz chcesz nosić, bo jak na razie to ani w jednym, ani w drugim nie jesteś za dobry. Już najbardziej wiarygodnie wypadasz w roli wilkołaka. To wychodzi ci wręcz świetnie!

Ostanie zdanie było jak zapalnik.

Remus poderwał się na nogi i rzucił na Jamesa, który, zaskoczony nagłym atakiem, nie zdołał się w porę uchylić i oberwał prosto w nos. Remus uderzył tak mocno, że zabolała go pięść, a jego przeciwnik, całkiem zamroczony, zatoczył się na kufer Petera. Ten odskoczył pod ścianę, nie chcąc zostać trafionym przez przypadek. Potter upadając chwycił Remusa za włosy, i obaj wylądowali na podłodze, gdzie zaczęli się tarzać, wydając z siebie nieokreślone, dzikie odgłosy. Dopiero po kilku chwilach zaprzestali dziecinnej szarpaniny, podnosząc się i przyjmując stosowniejsze – oraz bardziej godne – pozycje do walki. To był pierwszy i jedyny raz, kiedy Remus pobił się z Rogaczem na poważnie. Najwyraźniej coś w niego wstąpiło, bo James, choć od niego silniejszy, przez dłuższy czas trwał w defensywie, nie potrafiąc odeprzeć natarcia.
Całkiem prawdopodobne, że Remus był w tej chwili tylko zwierzęciem – nieokiełzanym, dzikim i drapieżnym. Duszone przez cały dzień emocje wzięły nad nim górę. Miał wrażenie, jakby jednocześnie rehabilitował się w sprawie Snape’a i brał odwet za ostatnie słowa Jamesa, które, z niewyjaśnionych przyczyn, zabolały go bardziej niż wszystkie wyzwiska, jakie w swoim życiu już słyszał.

– Więc jestem lepszym wilkołakiem niż człowiekiem, tak?! To miałeś na myśli?! – wrzasnął, wymierzając mu cios prosto w żołądek.

James zgiął się wpół i na chwilę zaparło dech, lecz sekundę później oddał z nawiązką, a Remus zaliczył bliskie spotkanie ze ścianą oraz serię niezwykle celnych uderzeń – na tyle słabych, by niczego nie złamać, ale na tyle silnych, by można było odkryć nowe kategorie bólu. Wyglądało na to, że James miał bogatsze doświadczenie tej materii od niego.
Po chwili oszołomiony Remus osunął się na podłogę. Lecz gdy próbował się podnieść, oberwał jeszcze kopniakiem w żebra i upadł z cichym jęknięciem.

James przerwał tak gwałtownie, jakby się oparzył, a przez jego twarz przemknął cień przerażenia. Widać wstrząsnęło nim jego własne zachowanie. Odsunął się od leżącego Remusa, patrząc na niego półprzytomnym wzrokiem i wyraźnie próbując się uspokoić.

– Jeśli jeszcze raz zaczniesz ze mną w ten sposób, to nie spodziewaj się taryfy ulgowej – rzekł, z trudem łapiąc powietrze. – Podniesiesz rękę – oberwiesz… Nie licz, że będę…

Nie dokończył, bo zaskakująco silne ręce oplotły mu się wokół nóg i runął jak długi, uderzając głową o podłogę. Nim zdążył wstać, Remus już na nim siedział i okładał pięściami.

– Litujesz się… nad biednym…prefektem? A ponoć…jestem tylko… pieprzonym … wilkołakiem! – wysapał, nie zważając, czy bije zbyt mocno i czy w związku z tym może Jamesa nieodwracalnie skrzywdzić. W tym momencie zupełnie już nad sobą nie panował, pozwalając wściekłości przejąć całkowitą kontrolę.

Peter cały zdrętwiały oderwał oczy od walczących przyjaciół i wlepił wzrok w ślady krwi na przeciwległej ścianie.

– Łapa, no weź się nie gap, tylko coś zrób! – pisnął z wyraźną paniką. – Rozdziel ich, błagam!

Jednak Syriusz nie zareagował. Zupełnie niewzruszony, z założonymi na piersiach rękami i stoickim niemal spokojem przyglądał się bójce, nie zamierzając się w nią mieszać. Przez dłuższy czas starcie było dość wyrównane, do czasu aż James, w odwecie za zmiażdżone okulary, nie przygniótł Remusa do podłogi. Szamotali się przez jakiś czas, ale Remus nie był w stanie się oswobodzić. Potter chyba nie zdawał sobie sprawy, że jego przeciwnik, zbyt mocno przyduszony ramieniem, coraz bardziej sinieje.

– JAMES! – ryknął Syriusz, dopiero teraz interweniując. – James, przestań! Odbiło ci? – wystękał, z niemałym trudem zdejmując go z Remusa i odciągając go na bezpieczną odległość; Potter wyglądał na owładniętego pasją.

– Puszczaj, po cholerę się wtrącasz!

– Uspokój się, oszalałeś? – Black przytrzymał wyrywającego się Jamesa w silnym uścisku.– Kompletnie obaj powariowaliście!

– Bronisz Lupina? Sam zaczął! Jeszcze z nim nie skończyłem!

– Spokój! – wysyczał, przywołując go do porządku w najzwyklejszy sposób, który z pewnością nie podziałaby, gdyby nie był jego najlepszym przyjacielem.

James momentalne otrząsnął się z szału, jakby ktoś oblał go zimną wodą. Trzymając się za policzek, spojrzał na Syriusza z niekłamanym szokiem.

– To na otrzeźwienie – wyjaśnił twardo. – Najwyraźniej jest ci potrzebne, skoro zamierzałeś go udusić.

Remus, wciąż oddychając z wysiłkiem, zebrał się z podłogi i stanął chwiejnie, rozcierając sobie krtań. Wyglądał, jakby wydostał się z objęć Bijącej Wierzby. Oberwany rękaw koszuli wisiał żałośnie, trzymając się zaledwie na kilku nitkach, włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach, cały był podrapany i posiniaczony. Pulsująca opuchlizna z sekundy na sekundę zdawała się nabrzmiewać i coraz bardziej przysłaniała mu jedno oko, a z rozciętej wargi sączyła się krew, która dość silnie kontrastowała z szarością jego twarzy. Lodowatym spojrzeniem obrzucił całą trójkę, zatrzymując się na Jamesie. Ten jednak nie zareagował, a nawet odwrócił wzrok – co mogło oznaczać jedynie kapitulację.
Dysząc ciężko, wyrwał się Syriuszowi i opadł na łóżko, nie odzywając się ani słowem. Połamane oprawki smętnie dyndały mu na uchu, nad lewą skronią urósł już sporych rozmiarów guz, a nos przybrał fioletowy kolor. Widok, jaki obaj sobą przedstawiali, byłby nawet całkiem zabawny, gdyby nie gęsta atmosfera panująca w pokoju, w której ledwo można było oddychać, nie mówiąc już o śmianiu się.

– Może powinniście pójść do pielęgniarki, co? – zaproponował niepewnie Peter, który jeszcze nie zdążył odkleić się od ściany. Oczy miał wielkie jak talerze, jakby ujrzenie bójki między przyjaciółmi było najstraszniejszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić. – Lepiej się wyleczcie, bo wyglądacie tak, że… no, nie za dobrze. A jutro będziecie cali sini i w ogóle.

– Ma rację – Syriusz poparł go stanowczo. – Powinniście doprowadzić się do porządku. I to dzisiaj, zanim ktoś się dowie. Idźcie teraz, żeby nikt was nie widział – dodał, ale James tylko syknął:

– Pilnuj siebie! Mam gdzieś, czy ktoś się dowie, czy nie!

– Ale ja nie mam. Peter zabierz go – zarządził, na co Pettigrew jeszcze mocniej przywarł do ściany. – No co tak stoisz? Chyba znasz drogę do skrzydła szpitalnego, prawda? Wciśnij Pomfrey jakiś kit. Jazda!

– Ale mam powiedzieć, że niby co się stało? – spytał pełnym paniki głosem. – Że wywinął orła, czy jak?

– Nie obchodzi mnie to. Wysil mózgownicę i wymyśl coś. James, do cholery, nie wygłupiaj się! – sapnął, podnosząc go i siłą wypychając z dormitorium.

– Spadaj, nigdzie nie pójdę!

– Zrób to, jak cię proszę! – warknął ostrzegawczo, odsłaniając przy tym zęby, co do złudzenia przypominało psa gotującego się do skoku. – Wyjdź! – ponaglił, patrząc mu w groźnie oczy, i wypchnął go wraz z Peterem za próg.

Protesty niezadowolonego Rogacza było słychać jeszcze w korytarzu, na spiralnych schodach, a także w Pokoju Wspólnym. Ucichły dopiero wtedy, gdy obaj znaleźli się za obrazem Grubej Damy. Syriusz odczekał moment, po czym zamknął dokładnie drzwi i spojrzał badawczo na Remusa.

Ten, od chwili, gdy podniósł się w podłogi, obserwował uważnie całą interwencję Syriusza i milczał. W głowie huczały mu tysiące myśli. Te o Snapie zeszły chwilowo na dalszy plan, zastąpione przez coś znacznie gorszego. James wtargnął w jego prywatną strefę, w której kryło się całe mnóstwo tajemnic, spraw bolesnych i wstydliwych, o których nikt nie powinien przy nim głośno wspominać, a już na pewno nie wykrzywiać okropnych kłamstw na temat jego rodziców! Prawdą było, że w rodzinie Remusa nie układało się najlepiej odkąd został ugryziony. Nie dlatego, że rodzice wstydzili się go. Oni się obwiniali. Zwłaszcza ojciec, który z ogromnym trudem patrzył swemu synowi prosto w oczy. Ilekroć się to zdarzało, Remus widział w nich tyle rozdzierających emocji, że nawet nie próbował z ojcem o tym rozmawiać. Gdy był młodszy, wszystko wydawało się łatwiejsze, zarówno dla niego, jak i jego rodziców. Przemiany były lżejsze, a matka i ojciec z większą swobodą omijali niebezpieczne tematy. Teraz… teraz też spadała na nie zasłona milczenia, ale było to już nacechowane innego rodzaju strachem. Wcześniej zwyczajnie nie chcieli Remusa niepokoić, więc nie poruszali przy nim kwestii jego wilkołactwa. Dziś, kiedy przemiany stawały się agresywne i coraz bardziej niebezpieczne, temat „comiesięcznej przypadłości” został całkowicie zakazany w ich domu. Zupełnie jakby Remus chorował na śmiertelną chorobę, która zabije go w momencie, gdy zaczną mówić o niej głośno. Wiedział, że to dlatego, iż bali się go stracić. Bali się rozpadu czegoś, co i tak już chwiało się w posadach. Bali się nieznanej przyszłości, która – mimo całego szczęścia, jakie Remusa spotkało, związanego z przyjęciem go do Hogwartu – rysowała się w coraz ciemniejszych barwach.
I Remus też się bał, bo widział, jak wszystko się sypie, bez względu na to, jak bardzo starali się udawać, że sprawy są w najlepszym porządku. Przebywał w domu tylko przez kilka tygodni w roku, ale i tak w tym czasie zdarzało się mnóstwo dni niepokojącej ciszy. Wszyscy przeżywali dramat w milczeniu. Tak często widział zaczerwienione oczy matki i drżące dłonie ojca, że stało się to już czymś normalnym. Rodzice nieustannie winili się za los, jaki zgotowali dziecku, nie upilnowawszy go, kiedy powinni. Remus natomiast winił się, że jest jak klątwa ciążąca nad własną rodziną, że jest piętnem, którym stał się na skutek własnego uporu i głupoty.

Co James mógł o tym wiedzieć? Podczas gdy dla niego tego rodzaju problemy były całkowitą abstrakcją, dla Remusa stanowiły codzienność. Nie miał pojęcia, jak wyglądają relacje w rodzinie, która wiecznie balansuje między miłością, rezerwą i strachem. I obłożona jest ze wszystkich stron wyrzutami sumienia, które przygniatają ją do ziemi - z każdą pełnią coraz bardziej. Potter, który wychował się w domu, gdzie nigdy niczego nie brakowało, nie miał prawa wykrzykiwać Remusowi w twarz swoich idiotycznych wyobrażeń o jego rodzicach! Nawet nie przypuszczał, ile nerwów, zdrowia i łez kosztowała Johna Lupina walka o normalne życie dla własnego dziecka. Poświęcił wszystko, co miał, by zapewnić Remusowi bezpieczeństwo, a wszechwidzący James Potter niemalże nazwał go tchórzem!

– On nie chciał tego powiedzieć – rzekł cicho Syriusz, jakby wiedział, co go trapi. – To znaczy… nie wyraził dokładnie tego, co miał na myśli. Wcale nie uważa cię za… – urwał, zapewne nie wiedząc, jak ubrać w słowa tę mowę obronną, która tak po prawdzie była chyba trochę nie na miejscu. – Na pewno nie zamierzał obrażać twojego ojca ani mówić, że jesteś lepszym wilkołakiem niż człowiekiem. On po prostu chciał ci uzmysłowić… – Westchnął ciężko i umilkł, czując się zapewne niezręcznie z powodu braku reakcji ze strony Remusa.

Wydawał się lekko zakłopotany, kiedy ten spojrzał mu prosto w oczy, bo szybko odwrócił wzrok. Remusowi jednak było obojętne, co Syriusz może mu mieć do powiedzenia odnośnie zachowania Jamesa. To, co przed chwilą usłyszał, w zupełności mu wystarczyło, by zrozumieć, jak Potter go postrzega. Parę słów wykrzyczanych w złości często mówiło więcej prawdy, niż wyznania z ręką na sercu. A ponoć prawda zawsze boli najbardziej, więc może… Może James miał jednak rację? Może Remus rzeczywiście udawał kogoś, kim nie jest? Bo czy ktokolwiek poznał go tak naprawdę? Przecież prawie nikomu się nie zwierzał, a jeśli już to robił, to bardzo rzadko i z ogromnym oporem. Nawet wtedy, gdy wiedział, że zrzucenie balastu jest konicznością, bo inaczej będzie jeszcze gorzej. Nienawidził mówić o sobie i własnych problemach. I co się okazało? Że nawet z tych kilku jego zwierzeń James potrafił ułożyć sobie zatrważająco nieprawdziwą historię. I jeszcze użyć tego jako argumentu w kontrataku… Cóż, Remus dobrze wiedział, że sam wytoczył niebezpieczną broń, dotykając kwestii ojca Pottera. Słusznie czy też niesłusznie – rzecz ostatecznie mało istotna, bo efekt tego posunięcia był łatwy do przewidzenia. Używanie w kłótni argumentów uderzających w najbliższą rodzinę było zagrywką, która musiała skończyć się źle. I skończyła się. Całkiem standardowo zresztą, bo rękoczynami.

– Możesz mi powiedzieć, co cię opętało? – zaczął znowu Syriusz, tym razem z innej strony. – Nigdy się tak nie zachowywałeś.

Remus nie odpowiedział, ostentacyjnie odwracając się o niego plecami i siadając na łóżku.
Ostatnim, czego teraz potrzebował, był Black próbujący grać rolę mediatora. Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie fakt, że – mimo szczerych chęci – nadawał się do prowadzenia poważnych rozmów równie dobrze, jak McGonagall do opowiadania pikantnych dowcipów. Okazywał się zbyt nerwowy, by wytrzymać napięcie, które nieodłącznie towarzyszyło takim dyskusjom, i zamiast rozluźniać atmosferę zwykle sam rozniecał nową sprzeczkę. Potwierdzeniem tego wybitnego antytalentu negocjatorskiego mogły być jego następne słowa.

– Naprawdę przejmujesz się Smarkerusem? Tym gnojkiem? – spytał z niedowierzaniem, najwyraźniej już zapominając, że miał łagodzić, a nie rozdrażniać. – Przecież nie zrobiliśmy mu nic takiego. Krzywda mu się nie stała. Żyje? Żyje. Poza tym, sam się prosił! Zasłużył sobie za to wszystko, co nam robił! – warknął. – Może to traktować jako rewanż za ostatni raz.

Remus znów nie zareagował. Ale wiadomym już było, że Syriusz uzyskał wynik przeciwny do zaplanowanego, bo w Remusie ponownie zaczęła wzbierać wściekłość na wzmiankę o Snapie. Zacisnął więc dłonie w pięści, chcąc się uspokoić. Syriusz milczał przez dłuższą chwilę, w ogóle nie rozumiejąc zachowania swego przyjaciela.

– A może tu chodzi o honor prefekta, co? – mruknął cicho, zdecydowanie nie zamierzając odpuścić; wyglądało na to, że pierwotny temat rozmowy radykalnie i nieodwracalnie uległ zmianie. – Wiesz… kiedyś byłeś inny – stwierdził po krótkiej ciszy. – Nie sądziłem, że odznaka tak cię zmieni.

– Słucham? – wypalił nagle Remus, odwracając się i spoglądając na niego z osłupieniem. – Naprawdę myślisz, że zależy mi na kawałku metalu? To nie ma żadnej wartości! – wysyczał, odrywając odznakę od szaty i ciskając nią o podłogę. – Wcale się nie zmieniłem, bo nigdy nie byłem inny. Szkoda, że tego nie zauważyłeś – dodał szorstko, ale Syriusz nie wydawał się zniechęcony i drążył dalej.

– Więc o co chodzi, jeśli nie o to? Ostatnio całkiem ci odbija.

– Mnie odbija? – wysapał z niedowierzaniem, czując że cała ta sytuacja może za chwilę przekroczyć granice jego tolerancji. – A kto co drugi dzień musi urządzić widowisko, nie potrafi przez chwilę spokojnie usiedzieć na tyłku i robi wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę? Może ja?

Na Syriuszu te słowa najwyraźniej nie wywarły oczekiwanego wrażenia, bo zrobił wyniosłą minę, całkowicie lekceważąc mentorski ton Remusa.

– Cóż, w ten sposób dbamy po prostu o swój wizerunek. Na miano Niepowtarzalnego Wychowanka Hogwartu trzeba zapracować – zaznaczył poważnie, jakby mówił o zdobywaniu tytułów naukowych. – Gdybyśmy siedzieli na tyłku, wypadlibyśmy z wprawy, a jak na razie utrzymujemy się na pierwszym miejscu listy osób, które złamały najwięcej zasad i którym się upiekło w większości przypadków. Niepokorni i nieuchwytni. Za to właśnie nas kochają, i za to nienawidzą. Dzięki temu przejdziemy do historii – zakończył, prostując się z dumą, a Remus obrzucił go krytycznym spojrzeniem.

– Wiesz, nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale a gruncie rzeczy niewiele różnisz się od Jamesa.

– Całkiem możliwe – odparł, jakby był zadowolony z tego faktu. – W końcu jesteśmy spokrewnieni. Jim to mój kuzyn od strony matki. A konkretniej jest synem rodzonej siostry mojego dziadka. Więc wychodzi nawet na to, że jest dla mnie kimś w rodzaju… stryjecznego wuja? – rzekł z niedowierzaniem, drapiąc się w zamyśleniu po głowie. – Jakby nie było, podobieństwo mamy we krwi – podsumował zadowolony.

– Fakt, że przypominasz Jamesa, w tym przypadku nie był komplementem. I nie jest dla ciebie żadnym stryjecznym wujem, tylko ciotecznym*, jeśli już – uściślił chłodno, nie dając się złapać na nieporadny Syriuszowy dowcip. – Swoim zachowaniem potwierdzasz tylko moje przypuszczenia. Obaj rżniecie głupa i żaden z was nie chce się wysilić, by cokolwiek zrozumieć.

– Masz rację, nic nie rozumiem, bo nic nie wyjaśniłeś. Już od jakiegoś czasu gadasz, jakbyś sam pozjadał wszystkie rozumy – rzekł, tym razem uszczypliwym tonem, a Remusa przeszedł prąd gniewu, co znaczyło, że jego cierpliwość zaczyna się kończyć. – Wiem jedno: to, na czym ci tak naprawdę zależy, to nie nasza przyjaźń. Ty się martwisz, czy przypadkiem przez znajomość z nami nie zepsujesz sobie opinii wśród nauczycieli. Od samego początku byłeś oczkiem w głowie Dumbledore’a, czyż nie? Dyrektor zaprasza Remusa na herbatki, dyrektor pożycza Remusowi książki o Białej Magii, dyrektor zwalnia Remusa z zajęć, gdy Remus gorzej się czuje, a nawet osobiście odwiedza go w skrzydle szpitalnym, jak zbyt długo nie może dojść do siebie po przemianie. Czyżbyś nagle zaczął się bać, że utracisz swoją pozycję? – spytał napastliwie, a w źrenicach błysnęła mu teraz wyraźna złość. – Nie musisz się tym tak bardzo przejmować. Jak przyjdzie pełnia, to znów zmiękną i zapomną o wszelkich przewinieniach, jakie kiedykolwiek miałeś na swoim koncie. Nawet McGonagall się udobrucha. Zawsze tak jest. Masz u nich taryfę ulgową, więc wyluzuj.

– Przymknij się wreszcie! Nie masz o niczym pojęcia! – krzyknął rozzłoszczony, czując, że miałby jeszcze siłę pobić się również z Blackiem. – Zastanowiłeś się choć trochę nad tym, co mówisz? Czy może jesteś taki tępy, że tylko powtarzasz po Jamesie, nie potrafiąc myśleć samodzielnie?

– To ty jesteś jakiś… nienormalny! Rzuciłeś się na niego jak szaleniec! – warknął przez zęby, przestając już udawać neutralność w przyjacielskim sporze i jawnie zajmując stanowisko po stronie Pottera. – Nie wiem, co cię ostatnio ugryzło, ale chyba powinieneś się przespać z problemem, Remus, a nie robić nam jakieś sceny. Gdybym wiedział, że bycie ukochanym wilkołakiem Dumbledore’a jest takie istotne i że zaczniesz nagle udawać świętoszka dla utrzymania reputacji…

– To nie jest dla mnie istotne i nikogo nie udaję! – przerwał, mając jednocześnie wrażenie, że oszukuje samego siebie.

Przecież to właśnie za wstawiennictwem Dumbledore’a mógł uczęszczać do Hogwartu, to on dał mu szansę na normalne życie i wyciągnął pomocną dłoń. Zrobił dla niego tak wiele. Gdyby nie dyrektor, Remus byłby dzisiaj zupełnie innym człowiekiem. Miał wobec niego ogromny dług i bardzo zależało mu na tym, by Dumbledore nie pożałował swej decyzji. A co robił? Miesiąc w miesiąc włóczył się z przyjaciółmi dla zwyczajnej zabawy, narażając ich życie i stwarzając ogromne zagrożenie dla okolicznych mieszkańców. Czuł się okropnie ze świadomością, że nadużywa zaufania, jakim go obdarzono, przez co okłamuje człowieka, którego winien tak naprawdę całować po rękach. Za wszystko.

– Tak, zależy mi na czymś – przyznał po chwili rozdygotanym głosem, nie patrząc Syriuszowi w oczy. – Są rzeczy, które bardzo się dla mnie liczą. Ale tu wcale nie chodzi o reputację! Tylko o… o coś innego – rzekł nieskładnie, nie mogąc wyznać mu prawdy. Żaden z jego przyjaciół nie był w stanie tego pojąć, świadczyły o tym chociażby ich absurdalne zarzuty. – Wcale nie zależy mi na byciu niczyim pupilkiem, nie rozumiesz? Przyjaźń jest dla mnie najważniejszą rzeczą! Tylko że wy… wy czasami wszystko psujecie! – wysyczał. – Myślicie, że możecie robić, co wam się podoba! Nie obchodzi was NIC, wy się po prostu dobrze bawicie! „Nudzę się, chciałbym, żeby już była pełnia” – warknął, przytaczając słowa Syriusza, które ubodły go do żywego. – Przyjmij więc do wiadomości, że ja bym nie chciał. Ale przecież dla was pełnia to tylko rozrywka, prawda? Tak jak cała reszta.

Syriusz momentalnie spochmurniał.

– Ja nie chciałem – zaczął cicho – nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Zdaję sobie sprawę, że to jest dla ciebie…

– Naprawdę? – przerwał chłodno, patrząc mu uważnie w oczy. – Więc dlaczego mam wrażenie, że jest odwrotnie? Zresztą, to nie o pełnię mi chodzi, tylko o wasze podejście do wszystkiego. Chwilami przekraczacie granice, których przekraczać się nie powinno.

– Niby jakie granice? Ach, przepraszam… już rozumiem – rzekł kwaśno. – Żal ci upokorzonego Snape’a – dodał wyzywająco, zapewne wciąż myśląc, że Remus odnosi się wyłącznie do dzisiejszego incydentu. – Mówisz o tym wszystkim, co się wydarzyło, jakbyś nie wiedział, że on posuwał się do znacznie gorszych rzeczy i już dawno przekroczył granicę podłości.

Remus wbił w niego twarde spojrzenie. Zupełnie nie wiedział, po co strzępił sobie język przez tyle czasu, skoro mógł przewidzieć, że i tak nic do Syriusza nie dotrze. Żaden z jego przyjaciół nie widział niczego niestosownego w ich dzisiejszym zachowaniu na błoniach. A próby przemówienia im do rozumu w kwestii Snape’a nigdy nie przynosiły żadnego efektu, poza jednym – zwadą. Mimo to, Remus nie byłby sobą, gdyby nie powiedział, co na ten temat myśli.

– Zgodzę się, że granice podłości Snape przekroczył – rzekł stanowczo. – Ale nigdy nie przekroczył granicy przyzwoitości, co wam przyszło dzisiaj z zadziwiającą łatwością.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Czw 21:43, 28 Lut 2008, w całości zmieniany 21 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Nie 22:40, 23 Wrz 2007    Temat postu:

Syriusza zatkało i nie odezwał się już ani słowem. Nie wiadomo tylko, czy dlatego, że uświadomił sobie własną głupotę, czy może nie potrafił znaleźć riposty. Remus nie zastanawiał się nad tym. Szarpnięciem zasunął kotary przy swoim łóżku i rzucił na nie Silencio – to był jedyny sposób, by zyskać chociaż minimum prywatności. Powierzchnia łóżka wielokrotnie stawała się jego małą pseudo-samotnią, gdy miał ochotę odciąć się od wszystkich, a teraz miał nieodpartą. Zresztą, potrzeba alienacji była kolejną rzeczą, której u niego nie rozumieli. Żaden z jego przyjaciół nie miewał takich „dziwacznych napadów”, a James z Syriuszem byli do tego strasznie głośni, energiczni i absorbujący. Czasami, gdy chciał pobyć w spokoju i samotności, i zwyczajnie porozmyślać, musiał udawać, że czyta, aby nie patrzyli na niego, jak na wariata.
Jednak dawno już się nie zdarzył taki dzień jak ten. Nigdy wcześniej nie pobił się z nimi. Kłócił – owszem, ale nie w taki sposób, jak teraz. Dzisiejsze wydarzenie dało mu do zrozumienia, że bez względu na to, o co by się nie poróżnili, on zawsze zostanie sam. Bo Syriusz i James będą trzymać się razem bez względu na wszystko, a Peter… Peter, nie mając własnego zdania lub bojąc się je wyrazić, jak zwykle opowie się po stronie tych, którzy będą na wygranej pozycji.
Nie dość, że w każdym sporze zawsze mieli nad nim przewagę liczebną, to jeszcze argumenty Remusa do żadnego z nich nie trafiały. Poza tym, był w pewien sposób od nich zależny. W sytuacji trzech przeciw jednemu, szala zawsze przechylała się na jego niekorzyść. W takim układzie mogli ze stoickim spokojem wzruszyć ramionami i doskonale obejść się bez jego towarzystwa, ale on… W zasadzie on też mógł się obejść bez nich, w końcu wcześniej, zanim ich poznał, radził sobie bez przyjaciół. Z tym że teraz, tracąc w nich oparcie, tracił wszystko, z czego czerpał tyle siły. Pozostały mu tylko samotne przemiany, straszliwsze, boleśniejsze i bardziej zwierzęce. Był niemal pewny, że kolejna pełnia, która zbliżała się wielkimi krokami, właśnie taka się okaże.
Ciężko mu było przełknąć fakt, że można czuć się opuszczonym, jednocześnie wciąż przebywając wśród przyjaciół. Kilka następnych dni pokazało mu, jak bardzo. Sam już nie wiedział, czy jest zły na nich, zawstydzony swoim zachowaniem, czy może rozżalony. W takich chwilach, gdy świat stawał przeciw niemu, sprawdzonym już sposobem odcinał się zawczasu, by nie doznać niepotrzebnej krzywdy. Tym razem postąpił tak samo. Zamknął się w skorupie zobojętnienia, udając, że nie obchodzą go takie sprawy, jak nienaturalna cisza, która zapadała ilekroć przechodził obok któregoś z Huncwotów, samotne posiłki na drugim końcu stołu, czy wreszcie fakt, że stał się gościem we własnym dormitorium, gdzie spędzał wyłącznie noce, chcąc skrócić czas przebywania w obecności Pottera i Blacka do całkowitego minimum.

Łatwiej byłoby mu zapomnieć o całym zajściu sprzed czterech dni, gdyby nie podbite oko i kilka bolesnych siniaków, których nie uleczył, mimo że nawet egzaminator z transmutacji, zobaczywszy go, chciał to zrobić. Remus jednak uparcie nosił ślady bijatyki na ciele, jako namacalny dowód tego, co nigdy nie powinno mieć miejsca między nim a Jamesem.

Prawdopodobnie nie wytrzymałby dłużej tej przeokropnej ciszy, której żaden z nich nie chciał przerwać pierwszy, gdyby nie jedno wydarzenie. Ono w pewien sposób „uratowało” ich od ponownej konfrontacji. Otóż, środowego poranka, na pięć dni przed końcem roku szkolnego trzech Gryfonów znalazło się nagle w skrzydle szpitalnym z ostrymi objawami bliżej nieokreślonej choroby. Remus zapierał się w duchu, że nic go ten fakt nie interesuje i że nie pójdzie sprawdzić, co się w nimi dzieje. Jednak w swym postanowieniu wytrzymał tylko do obiadu.

Zamiast zejść na posiłek, skierował się w przeciwną stronę. Z uczuciem dziwnego niepokoju pomieszanego z niezdecydowaniem, ciekawością i troską przedzierającą się przez podrygi buntu, przemierzył korytarze, aż wreszcie stanął przed wrotami skrzydła szpitalnego. Po chwili wahania wśliznął się do środka najciszej jak potrafił. Szczęśliwie pielęgniarka była w gabinecie, więc nie naskoczyła na niego, że niepotrzebnie niepokoi jej pacjentów.
To, co zobaczył, sprawiło, że wyrwało mu się ciche westchnienie zaskoczenia. Peter, Syriusz i James leżeli pokryci jakąś paskudnie wyglądającą wysypką i rozpaleni gorączką tak silną, że czuł bijące od nich ciepło, mimo że stał w pewnej odległości. Remus domyślał się, kto ich tak urządził, ale mimo szczerych wysiłków, by pozostać na nich złym i obrażonym – bo czyż nie zasłużyli sobie? – poczuł falę nieznośnego współczucia.
Zbliżył się do łóżek i dopiero wtedy doznał prawdziwego wstrząsu, graniczącego niemal z przerażeniem. Wszyscy trzej mieli na wpół otwarte oczy, ale z całą pewnością nie wykazywali oznak przytomności. Drżeli lekko, jakby z bólu, a co chwila któryś z nich jęczał w malignie. Ten widok poruszył Remusa tak bardzo, że nie potrafił zbyt długo wypierać emocji, jakie właśnie nim owładnęły. Nawet Jamesa zrobiło mu się szkoda, choć jeszcze niedawno miał wrażenie, że nigdy mu nie wybaczy. Ale teraz… teraz wszyscy wyraźnie cierpieli i cała wściekłość uleciała z niego, pozostawiając po sobie jakąś dziwną szorstką bolesność, porównywalną do zdartego gardła po głośnym krzyku.

Dlaczego wciąż byli w tak strasznym stanie? Trafili tu przecież z samego rana, już powinno im się polepszyć! Skoro Pomfrey potrafiła połatać nawet jego po bardzo ciężkich przemianach, czemu ich jeszcze nie wyleczyła? W końcu znała się na uzdrawianiu, powinna dać sobie radę z jakimś urokiem albo zatruciem!

Stał, nie mogąc oderwać wzroku od pustych oczu i ich napiętych bólem twarzy swych najlepszych… jedynych przyjaciół. Wciąż i niezmiennie – przyjaciół. W jednej chwili okazało się, jak nieistotne były wydarzenia sprzed paru dni i jego złość w obliczu dzisiejszego wypadku. I mimo, że gniew gdzieś głęboko w nim pozostał, teraz na powierzchnię wypłynęły inne uczucia. Te prawdziwe, które stanowiły o tym, ile tak naprawdę znaczyli dla Remusa Huncwoci. A znaczyli bardzo wiele. Bez względu na to, że jednocześnie potrafili go strasznie wkurzać.

Jego kontemplację nad sobą i resztą świata przerwały nagle dochodzące z korytarza hałasy – ktoś zmierzał w stronę ambulatorium i raczej nie był to żaden z uczniów, bo ci jedli w tym momencie obiad w Wielkiej Sali. Remus, niewiele myśląc, uskoczył za jeden z parawanów, które stały pod ścianą, uważając, by jego buty nie wystawały spod zasłonki. Własne zachowanie wydało się zupełnie irracjonalne, bo niby z jakiej racji nie miałby prawa odwiedzić chorych przyjaciół? Nie zdążył jednak zastanowić się nad swoim głupim odruchem, bo drzwi ambulatorium rozwarły się na oścież z głębokim zgrzytem. Remus rozpoznał, że weszło dwoje ludzi. Ciężki chód z pewnością należał do Slughorna, natomiast towarzyszące mu energiczne kroki do McGonagall. Sekundę później dołączył do nich stukot obcasów pani Pomfrey.

– Od dwóch godzin bez zmian – powiedziała zakłopotana, prowadząc przybyłych w stronę łóżek, na których leżeli uczniowie. – Nie odzyskują przytomności, gorączka też nie spada. Nie działają żadne zaklęcia ochładzające i co kwadrans muszę zmieniać im kompresy, bo są całkiem suche.

– Na co ci to wygląda, Horacy? – spytała McGonagall lekko zatrwożonym głosem, a Remus wytężył słuch.

– Hmm, na moje oko – mruknął profesor i zamilkł na chwilę, najwyraźniej poddając jednego z nieszczęśników bliższej analizie. – Na moje oko, to całkiem finezyjna mieszanka – stwierdził powoli, jednak Remus wyczuł, że mówi to z pewnym uznaniem. – Bez wątpienia zostali otruci, ale nie jest to żaden z podręcznikowych eliksirów. Widać, ktoś zadał sobie trud i opracował własną miksturę. Więc… obawiam się, że postawienie dokładniejszej diagnozy jest teraz niemożliwe.

– A to z jakiej przyczyny?

– Zwyczajnej – odparł, a w jego głosie zagościła chłodniejsza nuta. – Od ręki nie jestem w stanie określić, czym konkretnie ci chłopcy zostali potraktowani. I niestety, będą musieli jeszcze jakiś czas zaczekać, Minerwo – dodał raczej obojętnie, a wicedyrektorka prychnęła rozdrażniona.

– Sądziłam, że doskonale znasz się na toksykologii. W końcu za coś otrzymałeś tytuł Mistrza Eliksirów – podkreśliła wyjątkowo szorstkim tonem, nawet jak na jej możliwości.

– Trucizny są zbyt złożone, żeby orzekać cokolwiek bez podstawowych badań – rzekł podenerwowanym głosem, wyraźnie urażony jej uszczypliwą uwagą. – Jedyne, co mogę stwierdzić z pobieżnych obserwacji, to fakt, że akurat ta trucizna, która została im podana, nie jest niebezpieczna.

– Nie jest niebezpieczna? Przecież oni są nieprzytomni! – McGonagall podniosła głos, na co Slughorn sapnął jak parowóz. Remus przypuszczał, że przybrał również podobny kolor.

– Gdyby była niebezpieczna, to ci trzej wyglądaliby w tym momencie znacznie gorzej! – powiedział ze złością. – Znam się na eliksirach na tyle, by móc określić zagrożenie.

– Doprawdy? Śmiem wątpić, skoro nawet nie wiesz, jaki to rodzaj trucizny.

– Trzeba byłoby zrobić im morfologię, aby to stwierdzić! – warknął. – Przyszedłem tutaj, by pomóc twoim podopiecznym, Minerwo, ale nie widzę, byś to doceniała.

– Bo jakoś nie zauważyłam, żebyś się specjalnie przejął, Horacy! – uniosła się, a Remus wyobraził sobie, jak silnie muszą być teraz zwężone jej usta. Gdy McGonagall traciła nad sobą panowanie, zaczynała przypominać jastrzębia, a niektóre z ostrych spojrzeń, jakimi obdarzała wówczas swych rozmówców, wygrywały nawet z przeszywającym wzrokiem Dumbledore’a. – Gdyby tu leżał jeden z twoich ulubieńców, już siedziałbyś w pracowni i warzył antidotum, czyż nie?

– Żeby móc to zrobić, najpierw muszę wyodrębnić truciznę z krwi, to chyba oczywiste! – oburzył się. – I wybacz, że to powiem, ale eliksiry…o ile dobrze pamiętam… były akurat tą dziedziną, w której nie orientowałaś się najlepiej.

McGonagall na chwilę się zapowietrzyła, ale nie zdążyła odbić piłeczki, bo w słowo weszła jej pani Pomfrey.

– Na Merlina, dość tego! – fuknęła rozeźlona. – Wydawało mi się, że to jest szpital, a nie sala pojedynków. Nie pozwalam krzyczeć nad głowami moich pacjentów, jeśli macie zamiar się kłócić, proszę wyjść!

– Uspokójcie się. Wszyscy – zabrzmiał opanowany, ale stanowczy głos, który bez wątpienia należał do Dumbledore’a; wszelkie spory momentalnie umilkły. Osoba dyrektora zdawała się wyrosnąć spod ziemi, ale Remus pomyślał, że musiał on wejść do środka wraz z dwójką profesorów, tylko że stąpał tak cicho, iż nie usłyszał wtedy jego kroków. – Jeśli nie uda się pomóc chłopcom na miejscu, a ich stan nie ulegnie do jutra poprawie, to poślę po uzdrowicieli ze Świętego Munga – oznajmił. – Poppy, moja droga, jak rozumiem ich życiu nic w tej chwili nie zagraża?

– Nie – odpowiedziała z wahaniem. – To znaczy, jeśli w ciągu najbliższej doby nie uda mi się zbić temperatury, będę zmuszona użyć Zaklęcia Mrożącego, bo tak długa gorączka może być groźna. To jedyne zaklęcie, które podziała, ale nie obudzą się po nim przez dwa tygodnie, więc wolałabym powstrzymać się od stosowania tak ekstremalnych rozwiązań.

– Ja również – przyznał cicho, po czym westchnął w sposób, który wydawał się Remusowi mieszaniną zmęczenia i politowania. – Nie było jeszcze miesiąca, żeby któryś z tych gagatków nie trafił do ambulatorium z obrażeniami.

– O tak. Pan Potter bije już wszelkie rekordy – rzekła Pomfrey zbulwersowana i jednocześnie nieco rozbawiona. – Nie dalej jak cztery dniu temu, przyszedł do mnie poturbowany z rozkwaszonym nosem. Ale teraz chyba po raz pierwszy nie jestem z stanie rozpoznać, co im wszystkim dolega, dyrektorze – dodała, tym razem z niepokojem.

– Więc może jednak przenieść ich do kliniki? – wtrąciła rzeczowo McGonagall. – Nie powinniśmy ryzykować zdrowia naszych uczniów. Jeśli to poważne…

– Na razie nie chciałbym ich ruszać właśnie dlatego, że mamy do czynienia z czymś niewiadomym – przerwał Dumbledore. – Stan chłopców jest jeszcze niestabilny i mógłby się pogorszyć podczas podróży, więc lepiej jej uniknąć. Poza tym, to trwa dopiero od paru godzin i, jak widzę, poprzednie objawy już ustąpiły.

Pielęgniarka na te słowa wyprężyła się jak struna.

– Owszem, dyrektorze – potwierdziła, przebierając profesjonalnie beznamiętny ton kogoś, kto jest najlepiej poinformowany o przebiegu „choroby”. – Trafili tu z wymiotami i ostrą biegunką. Z tym poradziłam sobie od razu, tylko że zaraz potem pojawiła się ta wysypka, a wraz nią gorączka. Teraz są odwodnieni i co gorsza nie chcą przyjmować płynów.

Remus, nie mogąc już dłużej powstrzymać ciekawości, ostrożnie wyjrzał zza parawanu. McGonagall i Pomfrey stały odwrócone go niego plecami, Slughorn przyglądał się z uwagą Peterowi, kręcąc w niedowierzaniu głową i mrucząc coś do siebie, natomiast Dumbledore pochylił się nad Jamesem, przykładając mu dłoń do rozpalonego czoła. Chłopak jęknął cicho pod jego dotykiem, jakby sprawił mu on ból.

– Nie mamy do czynienia wyłącznie z zatruciem – stwierdził dyrektor, prostując się i spoglądając uważnie na Slughorna; najwyraźniej był pewny, że profesor zauważył to samo. – Zgodzisz się ze mną, Horacy, że dolega im coś jeszcze? – spytał nad wyraz lekkim tonem, jakby cała sytuacja, mimo swej trudności, stanowiła jednocześnie dość interesujący naukowo przypadek. – Mamy tutaj również klątwę. I stąd nasz problem.

– Klątwę? – McGonagall przyskoczyła do łóżka Blacka, po czym obrzuciła dwóch pozostałych Gryfonów bacznym spojrzeniem, jakby podejrzewała, że tylko udają nieprzytomnych. – Nie wygląda mi to na żaden z pospolitych uczniowskich uroków – oceniła szybko. – W ogóle nie przypomina oznak klątwy, chyba że w powiązaniu z tą trucizną…

– Nie dotykaj go, Minerwo – ostrzegł Dumbledore, a dłoń kobiety zawisła cal nad policzkiem Syriusza. – Przypuszczam, że to klątwa właśnie spowodowała nadwrażliwość na dotyk. Wygląda na to, że minimalny kontakt ze skórą przysparza im cierpienia, więc nie powinni nawet leżeć na łóżkach. Do czasu, aż zdejmiemy efekty zaklęcia, będą lewitowani – zwrócił się do pielęgniarki z wyjaśnieniami i uczynił nieznaczny ruch ręką, na co trzech uczniów uniosło się w powietrze, jakby podwieszono ich na sznurkach. – No i, rzecz jasna, należy pozbyć się odzieży – podsumował i machnął różdżką.

Na żadnym z czarodziejów widok rozebranych uczniów nie zrobił najmniejszego wrażenia, choć Remus spodziewał się jakiejś reakcji przynajmniej po McGonagall. Może niekoniecznie zakłopotania, ale choćby dyskretnego odwrócenia wzroku. W końcu była z całego towarzystwa, jeśli nie z całej nauczycielskiej kadry, najbardziej dystyngowaną osobą, nie mówiąc już o tym, że hogwarcka brać nazywała ją „Żelazną Dziewicą” (i zapewne całkiem poważnie za taką uważała). Jednak McGonagall patrzyła na swych podopiecznych niewzruszona, zupełnie jakby już przywykła do tego typu doświadczeń, wielokrotnie oglądając nagich wychowanków w ambulatorium. W głowie Remusa zaświtała pewna, dość paraliżująca myśl, więc szybko porzucił ten nurt rozważań, nie chcąc dojść do przerażających wniosków. Wolał sobie nie wyobrażać, jak przebiega jego hospitalizacja po upiornych pełniach, i jakie widoki prezentuje sobą co miesiąc na jednych ze szpitalnych łóżek. W tym momencie jedno było pewne: zemsta Snape’a – bo niewątpliwie on za tym stał – okazała się perfidna, a role zostały dość ciekawie odwrócone.

– Poppy, czy podawałaś im coś przeciwbólowego? – spytała McGonagall, wciąż przyglądając się Syriuszowi. – Bo jeśli eliksir wszedłby w reakcję z tą trucizną…

– Oczywiście, że tego nie robiłam, Minerwo. W przypadku zatruć nieznaną substancją, podawanie pacjentom lekarstw byłoby zbyt wielkim ryzykiem.

– I myślę, że nie będzie nawet konieczne – odezwał się spokojnie Dumbledore, również nie spuszczając wzroku z nieprzytomnych uczniów. – Wyeliminowanie dotyku powinno złagodzić ból. Natomiast, w sprawie rosnącej gorączki możemy tymczasowo zastosować prostsze sposoby niż zaklęcia mrożące – dodał i po raz drugi machnął różdżką, otaczając każdego z chłopców cieniutką warstewką wody.

Remus wyciągnął szyję, obserwując to niespotykane zjawisko z zainteresowaniem i pawie zapominając, że miał siedzieć za parawanem niezauważony. Jego przyjaciele wyglądali teraz jak trzy wielkie owady w srebrzystych kokonach, unoszących się tuż nad materacami.

Pomfrey jednak ściągnęła w niezadowoleniu brwi, parząc po kolei na każdego z rozmówców. Spokojny ton Dumbledore’a, obojętne podejście Mistrza Eliksirów i raczej oschłe zachowanie McGonagall zdawały się zbić ją z tropu. Na jej twarzy odbiło się rosnące zaniepokojone zdrowiem pacjentów, którym najwyraźniej tylko ona żywo się przejmowała. Poruszyła się, szeleszcząc nerwowo swymi wykrochmalonymi pielęgniarskimi szatami.

– Dyrektorze, ja… ja nie bardzo rozumiem – odezwała się w końcu drżącym z napięcia głosem. – Skoro ci chłopcy są w tak poważnym stanie, że nie wiadomo de facto, czym zostali zatruci i pod pływem jakiej klątwy się znaleźli, to… To jak można zachowywać taki spokój?! – zawołała z wyrzutem i jednoczesnym niedowierzaniem, najwyraźniej nie mogąc już się powstrzymać. – Czuję się za nich w pełni odpowiedzialna. A tych dziwnych objawów nie można ot tak zbagatelizować i przeczekać, aż ich stan się poprawi! To nie jest eksperyment medyczny, na Hipokratesa!

– Ależ oczywiście, Poppy – odpowiedział Dumbledore nad wyraz łagodnie, jakby pielęgniarka w ogóle nie podniosła nań głosu. – Nikt nie robi z tych chłopców doświadczalnych królików. Są moimi uczniami i wiedz, że zależy mi na ich zdrowiu, tak samo jak tobie. Dlatego właśnie nie chciałbym podejmować w ich przypadku pochopnych decyzji. Musimy być ostrożni, aby im nie zaszkodzić

– Zgadzam się, dyrektorze. Jak najbardziej ma pan rację, tylko że czas może tu grać ogromną rolę! A co się stanie, jeśli to jest… – wyszeptała z naciskiem, jakby obawiała się, że mówiąc o tym głośno sprowadzi pacjentów nieszczęście – … jeśli ten urok, pod którego wpływem się znajdują, to Czarna Magia?

– Czarna Magia? – spytało jednocześnie troje profesorów: Slughorn z rozbawieniem, McGonagall z pełnym sceptycyzmu prychnięciem, a Dumbledore z dobrotliwym uśmiechem.

– Nie, Poppy, to nie jest żadna z czarnomagicznych klątw – zapewnił, jeszcze raz pochylając się i uważnie przyglądając półotwartym oczom Pottera, który od chwili, gdy zawisł nad łóżkiem, nie wydał z siebie najmniejszego jęknięcia, jakby doznał nagłego ukojenia. – Nie ma tu krztyny Czarnej Magii, jestem co do tego całkowicie przekonany. Możesz być spokojna, moja droga.

Pomfrey nie wyglądała na przekonaną, ale nie polemizowała już, co z pewnością kosztowało ją wiele wysiłku, bo miętosiła swój nieskazitelnie biały fartuch z wyraźną irytacją.
Dumbledore nie zwrócił na jej zachowanie uwagi. Wydawał się pochłonięty obserwacją nieprzytomnych Gryfonów, ale Remus miał przez chwilę wrażenie, że dostrzegł go kątem oka. Uskoczył szybko za parawan, przywierając plecami do zimnej ściany i nadal obserwując, tyle że przez lekko rozchylone zasłonki. O ile na początku odkrycie tutaj jego obecności nie byłoby uznane za coś nagannego, to teraz przyłapanie na podsłuchiwaniu rozmowy między nauczycielami, do tego dość emocjonalnej, mogłoby zaowocować nieprzyjemnymi konsekwencjami. W końcu zachowywał się trochę jak szpieg, a z doświadczenia wiedział, że żaden z obecnych tu czarodziejów wyjątkowo nie tolerował wścibstwa. Co prawda, nie usłyszał niczego, co nie byłoby przeznaczone dla uszu ucznia, ale sam fakt ukrywania się i towarzyszenia prywatnej rozmowie Członków Ciała Wybitnie Pedagogicznego, nie zostałby odebrany pozytywnie.

Szczęśliwie okazało się, że ani dyrektor, ani nikt inny go nie zauważył.

– Horacy, mam nadzieję, że uwarzysz antidotum jak najszybciej – rzekł Dumbledore. – Jak sądzę, nie będzie z tym problemu?

– Oczywiście, że nie. Jednak nie wyleczy ich w pełni.

– Wiem – westchnął. – Niestety, wygląda na to, że sam eliksir nie pomoże.

– Dlaczego nie pomoże? – zdziwiła się Pomfrey, której wyraźnie nie mieściło się to wszystko w głowie.

– Ponieważ klątwa i ta nieznana substancja, którą zostali otruci, współdziałają ze sobą – wyjaśnił spokojnie Dumbledore. – Antidotum zniesie tylko efekty działania toksyny. A i tego nie możemy być pewni, gdyż trucizna w powiązaniu z zaklęciem może się zachowywać zupełnie inaczej niż normalnie. Także, aby ich wyleczyć, należałoby jednocześnie podać antidotum i rzucić przeciwzaklęcie.

– To prawda – przyznał Mistrz Eliksirów, ale jego głos brzmiał dość dziwnie, jakby starał się ukryć fascynację. – I mam wrażenie, że nawet w Mungu mieliby z tym problem. Kto wie, czy nie większy od nas? My przynajmniej możemy przypuszczać, jaka to jest klątwa, bo znamy możliwości własnych uczniów.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że domyślasz się, kto mógł za tym stać? – spytała McGonagall, marszcząc groźnie brwi.

Remus wiedział, że taki grymas na jej twarzy nie wróży łagodnej kary dla sprawcy, którego wicedyrektora z pewnością obiecała sobie znaleźć, choćby miała przetrząsnąć cały zamek.

– Znam tylko kilka osób, które potrafiłyby wymyślić coś tak… skomplikowanego – odparł Horacy, choć zdawało się, że miał na końcu języka inne określenie; nie ulegało wątpliwości, że według niego pomysł był genialny.

Pomfrey nie podzielała jego opinii, co wyraziła wymownym strzepnięciem fartucha. McGonagall natomiast od samego początku była niezadowolona, więc już bardziej okazać tego nie mogła. W tym całym „wypadku” z pewnością nie dostrzegała nic twórczego – jedynie rażące złamanie zasad, czego ofiarą nieszczęśliwie padli jej Gryfoni. Co prawda, nie miała w zwyczaju matkować wychowankom swego domu, ale w sytuacjach jawnie krzywdzących zawsze stawała w ich obronie. Remus przypuszczał, że robiła to raczej ze względu na nauczycielski obowiązek i potrzebę sprawiedliwego rozstrzygnięcia konfliktów, niż z powodu współczucia. Na pewno nie było jej ono obce, jednak nigdy nie manifestowałaby tego tak otwarcie. Jedynie Dumbledore zdawał się dostrzegać ów „geniusz”, który zachwycał Slughorna, lecz okazywał to zdecydowanie mniej entuzjastycznie od niego – postawą pełną dezaprobaty.

– Żeby stworzyć truciznę powiązaną z klątwą, trzeba wykazać się zarówno wybitnymi umiejętnościami w eliksirach, jak i w zaklęciach – rzekł cicho, po czym spojrzał na profesora przenikliwie. – Który z uczniów, według ciebie, byłby do tego zdolny, Horacy? Wiesz najlepiej, jaki prezentują poziom z eliksirów.

Slughorn podrapał się w zakłopotaniu po łysinie i sapnął ciężko, sprawiając, że końce jego sumiastych wąsów zafurkotały w powietrzu.

– Cóż… Uczniowie z ostatniej klasy z pewnością osiągnęli wysoki poziom. Wszyscy byli dobrze przygotowani do owutemów, więc nie mieliby problemu z uwarzeniem różnych silnych trucizn, ale nie sądzę, żeby umieli stworzyć miksturę powiązaną w działaniu z zaklęciem. Do tego potrzebny jest… zmysł wynalazcy. Dawlish jest wybitny. On mógłby to zrobić – powiedział niechętnie, jakby wbrew sobie. – Ale nie wydaje mi się, by miał na pieńku z kimkolwiek, zwłaszcza z młodszymi uczniami.

– Tak się składa, że niemal wszyscy twoi podopieczni, mają na pieńku z moimi – zauważyła McGonagall, ale Slughorn przyjął jej słowa z chłodną obojętnością, całkowicie do niego nie pasującą.

– Czyżbyś wykluczała Gryfonów z kręgu podejrzeń, Minerwo? Przyznam szczerze, że panna Evans wydaje się osobą wysoce prawdopodobną.

– No wiesz, Horacy! – rzekła zszokowana. – Evans jest prefektem. Sugerujesz, że posunęłaby się do czegoś takiego? To porządna dziewczyna.

– Nie przeczę. Ale jest również bardzo zdolna, bystra, przebiegła, a do tego, jeśli dobrze zauważyłem, pana Pottera wyjątkowo nie znosi.

– Mam do niej pełne zaufanie. Nie wierzę, że miała z tym cokolwiek wspólnego – podkreśliła stanowczo, błyskając groźnie okularami.

– Och, rozumiem – mruknął Mistrz Eliksirów, a Remus po raz pierwszy zobaczył, jak na tej okrągłej i w zasadzie przyjaznej twarzy, zagościł iście ślizgoński wyraz drwiny. – Nie dopuścisz myśli, że uczestniczył w tym incydencie którykolwiek z twoich nieskazitelnych wychowanków, prawda?

– Wystarczy, oboje! – Dumbledore ponownie ich uciszył. – Co w was dzisiaj wstąpiło? Rozumiem, że sytuacja jest nerwowa, ale to nie jeszcze nie powód, by przekomarzać się jak pierwszoroczni studenci. Czy nie dość, że uczniowie toczą wojny między domami, muszą to robić jeszcze opiekunowie?

Remus uśmiechnął się złośliwie za zasłonką. Nigdy wcześniej nie słyszał, by Dumbledore ucierał nosa nauczycielom. Zaraz potem jednak spoważniał. Z tego, co mówił dyrektor i Slughorn, wynikało, że aby wyleczyć jego przyjaciół niezbędne było cofnięcie klątwy. Klątwy, której żaden z profesorów na razie nie rozpoznał i wątpliwym było, by w najbliższym czasie cudownie wpadli na jakieś rozwiązanie. Wyglądało na to, że dla trzech Huncwotów najbliższe godziny, a może nawet dni naznaczone będą cierpieniem. Była tylko jedna osoba, która szybkim machnięciem różdżki mogła je skrócić. Snape. Remus mógłby go w tej chwili wsypać i błyskawicznie „wybawić” przyjaciół od dalszej nagiej, rozpalonej gorączką, podwieszonej nad łóżkiem egzystencji. Mógł to przerwać.

Dlaczego więc wciąż milczał?
Coś powstrzymywało go przed wyjawieniem nazwiska sprawcy. Może poczucie, że skoro zaczęło się to między nimi, to również między nimi powinno się zakończyć. Bez interwencji nauczycieli, niehonorowego donoszenia, zacierania własnych win i wyolbrzymiania grzechów napastnika. Bo kto był tak naprawdę winowajcą i komu należała się kara?

– Cóż, Albusie, mimo że jeden z uczniów napytał sobie biedy, musisz jednak przyznać, że wykazał się niesamowitymi umiejętnościami i twórczą inwencją. Ponad wszelką wątpliwość ci chłopcy mają uzdolnionego wroga – zaznaczył Slughorn z podziwem, dobitnie potwierdzając tymi słowami, że jego spojrzenie na całą sprawę skrajnie różniło się od poglądów reszty. – Robota godna podziwu. Pomysłowa, precyzyjna, niesamowita… Na swój sposób, oczywiście – dodał szybko, tracąc nieco pewność pod badawczym spojrzeniem Dumbledore’a. – Bo jeśli chodzi o regulamin, to jak najbardziej zachowanie jest naganne. Ten uczeń powinien ponieść konsekwencje swego czynu. Bezapelacyjnie – podkreślił, choć zdawało się, że tylko dla zachowania, dość niewiarygodnej w jego wykonaniu, profesorskiej solidarności.

McGonagall chyba nie spodobał się jego sztuczny ton, bo wydała z siebie kolejne wymowne sapnięcie, po czym odchrząknęła i spytała sztywno:

– Jak rozumiem, Horacy, zamierzasz sprawcę tego incydentu nagrodzić punktami za wybitne osiągnięcia naukowe w dziedzinie zaklęć i eliksirów?

– Minerwo, obiecuję, że jeśli dowiem się, kto jest za to odpowiedzialny, stanie bezpośrednio przede mną – głos Dumbledore’a, tak spokojny podczas całej rozmowy, nabrał teraz siły i surowości. – I zapewniam już teraz, że nie będzie to dla niego przyjemna rozmowa.

Zapadła dziwna cisza. Tak głucha, że Remus wstrzymał oddech, aby go nie usłyszano. Jednak sekundę później zasłonki parawanu, za którym się ukrywał, zostały odsunięte i stanął twarzą w twarz z dyrektorem.

– Dzień dobry, Remusie – powiedział spokojnie, jakby nie było dla niego zaskoczeniem, że właśnie tutaj go znalazł.

Na McGonagall fakt odkrycia ucznia za zasłonką wywarł niestety odmienne wrażenie; spojrzała na Remusa ostro, a jej usta momentalnie zacisnęły się w wąską kreskę.

– Pan Lupin – orzekła twardym tonem, jakby chciała powiedzieć, że zarobił właśnie szlaban na przyszły rok szkolny. – Czy mogę wiedzieć, w jakim celu stałeś za parawanem przez tyle czasu?

Remus nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Pod wnikliwym spojrzeniem czworga czarodziejów czuł się, jakby stanął przed Wizengamotem, który ma na niego wydać wyrok.
Dzięki Bogu nie dowiedział się, jak on brzmi, gdyż Pomfrey wybawiła go z opresji. Zobaczywszy jego podbite oko, które z pewnością wyglądało koszmarnie po czterech dniach, jakie upłynęły od bijatyki, przyskoczyła w jego stronę i podjęła standardową litanię.

– Następny z poobijaną twarzą! Chodziłeś tym parę dni, chłopcze? A co to za pomysł! – fuknęła, na powrót będąc w swoim żywiole. – Przyszedłbyś od razu do mnie i już dawno byłoby po tym siniaku wspomnienie. Siadaj tu – rozkazała, popychając go na wolne łóżko. – Nie trzeba się wstydzić i kryć za parawanem. Zaraz dostaniesz zimny okład, potrzymasz go trochę, a potem to zlikwiduję. Ależ to okropnie wygląda – westchnęła, kręcąc jego głową na wszystkie strony i przyglądając się sińcowi, który mienił się kolorami czterech herbów Założycieli Hogwartu.

O ile Remusa zawsze denerwowało podobne zachowanie pielęgniarki, teraz modlił się, aby przedłużała krzątaninę wokół niego w nieskończoność. Wiedział, że McGonagall mu nie odpuści, ale wolał starcie z nią odwlec w czasie i przygotować jakąś wiarygodną opowieść, którą przedstawiłby na swoją obronę.
Jednak McGonagall, najwyraźniej nauczywszy się od Dumbledore’a prześwietlania myśli swych wychowanków, ściągnęła brwi i rzekła:

– Poppy, jak już wyleczysz pana Lupina, zabieram go stąd. Do mojego gabinetu. – Jej twarz zastygła w ostrym grymasie, do złudzenia przypominającym sokoła, który właśnie dopadł ofiarę, a Remusowi nagle przeszła ochota na układanie jakichkolwiek wymówek. – Mam z tobą do pomówienia, Lupin. Liczę, że wyjaśnisz mi parę spraw.

– Minerwo, proszę – wtrącił łagodnie Dumbledore, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Remus tylko odwiedził swoich przyjaciół w ambulatorium. Chyba nie podejrzewasz, że sam ich tu wysłał?

– Podejrzewam, że wie, kto jest za to odpowiedzialny – odparła, wciąż świdrując go spojrzeniem. – Wie pan, panie Lupin?

Remus podziękował wszelkim znanym bóstwom, że kompres, jaki dała mu Pomfrey, jest tak duży, że zasłonił mu połowę twarzy. Dzięki temu McGonagall nie zauważyła, jaką reakcję wywołało jej pytanie.

– Ja… – zaczął niepewnie, po czym odchrząknął. – Mnie przy tym nie było. W tym czasie, kiedy trafili do skrzydła szpitalnego, oddawałem książki. Pani Pince może to potwierdzić – rzekł wyjątkowo zgodnie z prawdą, ale wicedyrektorka nie wyglądała na usatysfakcjonowaną jego odpowiedzią.

– Mimo wszystko, chciałabym omówić z tobą kilka innych kwestii.

W tym przypadku ostatnie słowo należało do McGonagall. I nikt, ani Pomfrey – która złościła się, że Lupin powinien jeszcze chwilę posiedzieć w bezruchu, ani sam Dumbledore – który nawoływał do spokoju, nie był w stanie wyperswadować jej, by nie męczyła Remusa „konwersacją”. Wymaszerowała z ambulatorium, a Remus podążył za nią niechętnie, nie protestując jednak ani nie starając się wymigać. Szli w zupełnym milczeniu; energiczne kroki czarownicy rozbrzmiewały groźnie w pustych korytarzach. Każdy uczeń, słysząc je, przypuszczałby już, w jakim nastroju znajduje się opiekunka Gryffindoru. Wchodzenie jej w drogę, gdy stąpała z taką złością, mogło być tragiczniejsze w skutkach niż drażnienie śpiącego smoka.**

– Proszę przodem, Lupin – rzekła, otwierając drzwi swego gabinetu.

Zamknęły się za nimi bezgłośnie, ale w wyobraźni Remusa zabrzmiał wyraźny szczęk więziennych krat. Przeczuwał już, w jakim tonie rozmowa będzie się toczyć i czego może dotyczyć. I wiedział w głębi ducha, że McGonagall będzie miała rację. Jak w większości przypadków.



Ciąg dalszy, rzecz jasna, nastąpi :]
_______________
*Stryjeczny wuj – to syn brata dziadka od strony matki ;P, a cioteczny wuj – to syn siostry dziadka od strony matki. Nie mogłam się powstrzymać przed użyciem tradycyjnej polskiej terminologii, która jest tak cudownie poplątana ^^.W Anglii koligacje rodzinne są bardzo uproszczone, jeśli chodzi o nazewnictwo. Wszyscy, dalsi i bliżsi krewni, nazywani są kuzynami. Stryjecznych/ciotecznych dziadków załatwili prostym „Great Uncle” i „Great Aunt”, a ich dzieci to po prostu, „Uncle” i „Aunt”.
W przypadku pokrewieństwa między Blackiem i Potterem posiłkowałam się [link widoczny dla zalogowanych], gdzie jak wół stoi, że Dorea Black i Charlus Potter spłodzili jednego syna – uznałam, że był to właśnie James (bo tak jest ciekawiej).

** „Draco dormiens nunquam titillandus” (nigdy nie drażnij śpiącego smoka) – motto widniejące na herbie Hogwartu.


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Śro 0:24, 06 Lut 2008, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:21, 24 Wrz 2007    Temat postu:

<pada na twarz>
Ja cię kocham? Och, luv, luv, luv!
Snape jest tu be i fe, i po tym, co zrobił Huncwotom już mig o nie żal.
A bójka między Jamesem i Remusem!... Miodzio! Ja Rogacieję na starość i, muszę przyznać, że wizerunek niefajnego Jamesa, wściekającego się o sprawę swojego ojca i we wściekłości mówiącego takie okropne rzeczy Remusowi mnie absolutnie przekonują. I, hah, rogaczują mnie jeszcze bardziej. To jest takie Jamesowe.
<tuli Smagliczkę>
Uwielbiam to opowiadanie i wiem, że się powtarzam. Jest długie, a wcale nie nużące, wciągające i po prostu - interesujące. Każdy ma tę dobrą i złą stronę, jejks!

Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Pon 16:42, 24 Wrz 2007    Temat postu:

O rany.
No powiedz mi, JAK można rogacieć? (czy to w młodości, czy tym bardziej na starość) Dla mnie rzecz niepradwopodobna Razz

A Snape? Mwahaha. O taak, on potrafił być wredny, a nawet okrutny. Jeśli ktokolwiek miał jakieś wątpliwości, że Snape to zła bestia jest (bez zględu na to, czy miał powody do zemsty, czy ich nie miał), powinien jak naszybciej wyleczyć się z tego błędnego przekonania . Dla własnego dobra. Snape z pewnością nie był wyłącznie biednym pokrzywdzionym Ślizgonkiem. Oj nie.


Dzięęęęki za tak szybki komentarz. I kurde, zawsze jest mi głupio, gdy sama przez tak długi czas nie wklejam nic, a potem Ori komentuje niemal od razu, jak pojawi się kontynuacja. Uch. To takie zawstydzające troszkę Embarassed
I chyba słusznie, bo leń straszny jestem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Pon 17:30, 24 Wrz 2007    Temat postu:

Yaaaaa.
Smag, przepraszam, że zrobię sobie taką osobistą wycieczkę, ale czym ty się w życiu zajmujesz? Bo na psychologa to ty masz wszelkie niezbędne zadatki plus jeszcze to, że nie budzisz we mnie furii (co się innym psychologom nie udaje) Very Happy Uwielbiam twoje wywody, analizy, sytuacje całkowicie prawdopodobne i najwspanialsze na świecie! Smag, jesteś największą czarodziejką z HP i poza nim, największą fanfikodamą polskiego internetu!!!
Jestem totalnie zachwycona.
Zaimponowałaś mi pokrewieństwem i łaciną.

I dopiero teraz zauważam, że... uch... to straszne, ale no dobra, powiem to: jestem bardzo podobna do Syriusza! Uchhhh.

I ja mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi!!!
Setki buziaków dziękczynnych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Pon 18:12, 24 Wrz 2007    Temat postu:

Jeżu!
Cytat:
Smag, jesteś największą czarodziejką z HP i poza nim, największą fanfikodamą polskiego internetu!!!

Kim jestem? Po raz pierwszy szłyszę coś takiego na swój temat. Szczerze, mało kto mnie zna w internecie, a dama ze mnie taka, jak z Tonks mniej więcej - czyli żadna Wink
Na czarodziejkę (lub raczej czarownicę) jestem skłonna się zgodzić z innych powodów - ogólenie jestem dziiiiwna, wierzę w dziiiwne rzeczy i robię czasami dziiiwactwa (obawiam się, że za książki, które trzymam w domu, w średniowieczu pewnie poddano by mnie próbie wody, ostatecznie spalono na stosie).

Pewnie moja psychoanaliza dlatego nie budzi w Tobie furii, bo nie jestem wykwalifikowanym psychologiem. Apage! (ci osobnicy bywają deczko skrzywieni - w końcu pięć lat studiów może mózg wypaczyć, zwłaszcza jeśli zgłębnia się takie dziedziny). Ja natomiast w życiu zajmuję się wszystkim, czym człowiek w tak "poważnym" już wieku zajmować się nie powinien Razz

Pokrewieństwo Syriusz-James jest totalnie zakręconym pomysłem. Ale... w innym przypadku ten nieznajomy krewny Pottera (którego Rowling umieściła na drzewie Blacków), jak i jego ojciec Charlus musieliby umrzeć jeszcze przed lub niedługo po Dorei – gdyż Kanon nie donosi nam o żadnych żyjących kuzynach Harry’ego po roku 81. A jeśli uznać Doreę Black Potter i Charlusa Pottera za dziadków Harry’ego, to wszystko ładnie pasuje – zarówno czystokrwistość Jamesa, fakt, że rodzice Jamesa traktowali Syriusza jak drugiego syna (James musiał być jedynakiem; Jo twierdzi, że rodzice mieli go późno i był rozpieszczanych dzieckiem), no i jeszcze taki szczególik, że James odziedziczył po rodzicach niezłą sumkę złota (skoro mieli oni powiązania z Blackami, to taki majątek nawet nie dziwi Wink).
Poza tym układ, kiedy James i Syriusz są krewnymi, wyjaśnia nam, dlaczego – mimo wszelkich magicznych zabezpieczeń ze strony Blacków – Harry mógł otrzymać spadek po Syriuszu i zostało to magicznie uznane. Musiały istnieć między nimi jakieś więzy krwi, bo nie wierzę, by jedynie dobra wola Syriusza i fakt, że Harry był jego chrześniakiem wystarczył, aby testament potomka Blacków, oparty o ścisłe reguły spadkowe, zaakceptował jakiegoś spadkobiercę-przybłędę, w dodatku mieszańca ;P. Jeśli jednak Syriusz i James byli spokrewnieni poprzez Polluxa Blacka , to Harry okazuje się nie tylko synem chrzestnym Syriusza, ale też jego kuzynem (!).
/wychodzi na to, że podobieństwo Harry’ego do swoich „dwóch ojców” – przytaczając słowa Snape’a – jest możliwe genetycznie. HA!/
I jeszcze jedna z genealogicznych ciekawostek, do której się dokopałam, rozmyślając nad pokrewieństwem. Według naszych zasad, James – jako dziecko stryjecznej babci – byłby dla Syriusza krewnym piątego stopnia (wujem w uproszczeniu), a Harry krewnym szóstego stopnia (kuzynem), co obrazuje ten wykres: [link widoczny dla zalogowanych] Stopnie kuzynostwa anglosaskiego są jednak nieco inne, niż u nas. Nie uwzględniają „pokoleniowej drabinki”, ale ukazują stopień powiązania ze wspólnym przodkiem. Więc według ichniejszej „miary”, James byłby dla Syriusza kuzynem pierwszego stopnia raz przesuniętym - 1st cousins once removed , a Harry kuzynem drugiego stopnia (co widać w tabeli pokrewieństwa, opartej na angielskiej notacji: [link widoczny dla zalogowanych]). Pogmatwałam? Zapewne xP, Ale miałam przy tym mnóstwo zabawy.

A moja znajmość łaciny jest praktycznie żadna (znam ino łacińskie nazwy drzew i krzewów - które, jak zauważyłam, już mi ze łba powoli wylatują, ech...).

Dziękować za komentarz i obiecywać ciąg dalszy jak najszybciej Very Happy



Och, no i jeszcze jedno słówko ogólne.
Jak Ori słusznie zauważyła, opowiadanie dłuuugie jest. Jeśli chcecie, by Was postraszyć, to powiem, że jesteśmy w połowie. Ha! xPPPPPP
Jak ktoś właśnie dostał zawału, to służę reanimacją.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 5 z 7

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin