Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fikaton: yadire
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 20:42, 30 Gru 2006    Temat postu:

Dzień piąty
Prompt: namber fajv
Fandom: crossover: LOST i Bolly (ogólnie)
Występują: Sawyer, Sayid, Jack, Kate, Szaruczek i Kajol (role epizodyczne), tłum barwnych postaci, niezapomniane jagódki.
Spoilery: Smile Raczej nie.
Słów: 1460 (szoczek)

Z dedykacją dla Hekate Smile

Tytuł: Gdzie diabeł nie może, tam Sawyera pośle...


Jack Shephard, kiedyś jeden z najlepszych chirurgów w Chicago, nie raz przeklinał zły los, samego siebie i pracowników lotniska za wejście na pokład samolotu. Tego feralnego samolotu linii Oceanic Airlines. Numer lotu – 815 – do końca życia będzie śnić mu się po nocach w najgorszych koszmarach. Uciekając przez chaszcze i knieje tropikalnej dżungli przed bandą półnagich dzikusów Jack był pewien, że ów koniec jest już blisko.
Przynajmniej pozbędę się widma tego przeklętego samolotu – zaświtała mu w głowie optymistyczna myśl. Tuż potem stoczył się po stromym, zarośniętym zboczu.
- Coś ty im zrobił, Sawyer?!
Sayid Jarrah odczuwał swego rodzaju ulgę. Żołnierskim szóstym zmysłem, wyhodowanym w irakijskiej armii wyczuwał, że przez jakiś czas są tu bezpieczni. Tamci raczej wybiorą drogę naokoło, ostrożne schodzenie zajmie im tyle samo czasu. A staczać się w szaleńczym tempie - wzorem naszej bohaterskiej trójki - nie będą, chyba że niestraszne im kłujące rośliny, porastające zbocze.
Sayid ostrożnie wyjął kilka igiełek z ramienia, przyglądając się im z ciekawością.
- Może zgłodnieli, a ja po prostu nawinąłem im się pod ruszt? Zresztą mało mnie to w tej chwili obchodzi, Al Dżazira.
I Sawyer. Nie dość, że ledwo zdążył umknąć jakimś ludożercom, to jeszcze doktorek i ten niespełniony terrorysta zawiedli go wprost między kłujące, parzące i cholera-wie-co-jeszcze-robiące rośliny. Żyć, nie umierać, chciałoby się powiedzieć.
- Proponuję jakoś się stąd wydostać - odezwał się Jack, przyglądający się okolicy. - A potem pozastanawiać się nad jego - wskazał głową na Sawyera - problemami z tubylcami.
- Ja przynajmniej nie mam problemów z jakimiś psychicznymi popaprańcami, którzy chcą odebrać mi władzę nad społecznością rozbitków, doktorku.
Jack udał, że nie usłyszał. Sayid obrzucił Sawyera ironicznym spojrzeniem znad pokrytej igiełkami nogi.
- Śmiej się, śmiej, Arabku! Zobaczymy co będzie, kiedy ta horda dorwie się do twojego opalonego tyłka!
Irytacja ogarniała Sawyera coraz większą falą. A poirytowany, pokłuty i jeszcze głodny Sawyer, to zdecydowanie zły, bardzo zły Sawyer.
- Jestem Irakijczykiem - zauważył spokojnie Sayid, nie odrywając wzroku od swojej dłoni.
- A ja jestem przekonany, że jak dla nich możesz być nawet Eskimosem!
Jack uderzył otwartą dłonią o drzewo.
- Zamknij się, kretynie. Jeśli jeszcze nie wiedzieli, gdzie jesteśmy, to twoje krzyki za chwilę ich tu ściągną.
Sawyer, z miną niegrzecznego dziecka, któremu rodzic odebrał za karę zabawkę, podniósł się z ziemi i odszedł kilka kroków.
Może i powinien być im wdzięczny. W końcu gdyby nie bohaterski odruch niesienia pomocy Jacka i zdolności Sayida, już dawno znajdowałby się w jakimś kotle. Albo diabli wiedzą, w czym tamci sobie gotują obiady. Ale z drugiej strony Sawyer nie był do końca pewny, czy siedzenie w ogromnym dole, którego ściany pokrywają trujące zapewne rośliny, jest w ich sytuacji takim dobrym wyjściem. Prawdopodobnie - nie jest.
- Nie.
Jack kucał już za plecami Sayida, wpatrując się w linie wyznaczone na ziemi. Sayid trzymał w dłoni kilka patyków.
Na ten widok Sawyera przeszył zimny dreszcz. Aż za dobrze pamiętał pewne patyczki, którymi kiedyś zabawiali go Arab z doktorkiem.
- Nawet gdyby było nas tu czworo - ciągnął Irakijczyk zadziwiająco opanowanym głosem - nie dalibyśmy rady.
Sawyer wzruszył ramionami - układanie planów ucieczki to nie jego działka. Do tej pory był on raczej powodem, przez który takie plany trzeba było układać. I zazwyczaj w takich chwilach był albo nieprzytomny albo pijany. Zresztą nawet gdyby mógł im pomóc, to i tak mu się nie chciało. Opinia samolubnego drania ma swoje zalety.
Nagle jego uwagę przyciągnęła żółta szmatka, leżąca w zaroślach. Uśmiechnął się.
- Chłopcy, chyba komuś wypadła chustka do nosa.
Jack i Sayid jednocześnie unieśli głowy. Zobaczyli, jak Sawyer próbuje wydostać coś zza krzaków. Pierwszy poderwał się Sayid.
- Sawyer, nie dotykaj!
Za późno. Sawyer dotknął.
- Kretyn - zdążył rzucić Jack, zanim cała trójka nie pogrążyła się w błyszczącym, kolorowym pyle.

Sawyer miał miękkie lądowanie, z czego był całkiem zadowolony. Choć jedna miła rzecz w tym parszywym dniu. Tego samego nie mógł pomyśleć Sayid, na którego brzuchu Sawyer wylądował. A już na pewno innego zdania był Jack, który znajdował się na spodzie tego swoistego kopczyka.
- Złaźcie - syknął, ledwie łapiąc oddech.
Sayid sprawnie i z satysfakcją zepchnął Sawyera, co tamtemu nie przypadło do gustu. Już chciał nawet rzucić jakąś kąśliwą uwagę, kiedy coś odebrało mu mowę. Nie tylko jemu zresztą, bo chwilę potem pozostali patrzyli przed siebie z miną nie gorszą od wyrazu twarzy Sawyera.
- O rzesz - jęknął któryś z nich, jednak wśród hałasu, który nagle rozległ się wokół, nie dało rozpoznać się głosu.
Oczom naszej trójki ukazał się - zaiste - niesamowity widok. Przede wszystkim znajdowali się w jakimś dziwnym miejscu, pełnym lampionów, oczek wodnych i kaczeńców. I tak bajecznie kolorowym, że oczy bolały. Hałas, kiedy się już do niego przywykło, okazywał się dźwiękiem bębnów, grzechotek, kastanietów i dzwonków. Po chwili zaczynały docierać także głosy.
- Co to za cyrk? - Sawyer odzyskał na chwilę mowę.
Zresztą obraz, który ukazał się im oczom, najlepiej oddawało słowo "cyrk". Tłum roześmianych, bajecznie poubieranych postaci, uzbrojonych w bębny i dzwoneczki, kołysał się w rytm nieznanej melodii.
Jack i Sawyer nadal wpatrywali się w to zjawisko, kiedy zauważyli, że Sayid się podniósł. Równocześnie dostrzegli, że ich przepocone, brudne ubrania zniknęły; mieli na sobie stroje podobne do tych, które nosił tłum. Sawyer już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale ponownie odebrało mu mowę, kiedy do tańczącego tłumu dołączył Sayid.
Przez jakiś czas dwaj mężczyźni siedzieli w milczeniu przyglądając się poczynaniom Sayida, jakiegoś bruneta o azjatyckich rysach twarzy oraz kilku dziewcząt w kolorowych sukniach...

- To się sari nazywa - wtrącił Sayid, przysłuchujący się znad rozłożonej na części drobne radiostacji.
Sawyer spojrzał na niego, w ochronie przed słońcem osłaniając dłonią oczy.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, Osama. - Ponownie spojrzał na Kate, która próbowała ukryć uśmiech. - Nie wierzysz mi?
Sayid podniósł się ze swojego miejsca, śmiejąc się cicho. Odszedł w stronę dżungli, nie odwracając się w kierunku pary siedzącej na plaży.
- Wybacz, ale nie. - Kate śmiała się już otwarcie. - Bardziej przekonująca była historia o dziku-prześladowcy.
Sawyer żachnął się i odgarnął włosy z czoła. Nie patrzył na nią, wzrok utopił w morzu.
- Wiesz co... - zaczęła Kate, ale nie dokończyła.
Sawyer spojrzał na nią. Kate patrzyła w stronę, gdzie zniknął Sayid. Podążając za jej wzrokiem zobaczył znajomą bandę, teraz już ubraną w kolorowe stroje. Byli wyraźnie podnieceni, co chwilę wskazywali na niego ciemnymi dłońmi, przybranymi bransoletkami, umalowanymi henną. Niektórzy trzymali bębny i piszczałki.
Kate głośno przełknęła ślinę.
- Wiesz co... Ch-chyba ktoś na ciebie czeka...
Jeden z nich zbliżył się, powierzając bęben w ręce jednego ze swoich ludzi. Sawyer rozpoznał w nim mężczyznę, który wiódł prym w tańczącej zgrai.
Poszedł do Sawyera i wyciągnął pustą dłoń. Stali tak, wpatrując się w siebie przez dłuższą chwilę.
Kate nie wytrzymała napięcia i szturchnęła Sawyera. Jednocześnie u boku tajemniczego przybysza pojawiła się długowłosa kobieta z czerwoną kropką na ciemnym czole. Złożyła ręce i skłoniła się przed nimi.
Mężczyzna niecierpliwie poruszył dłonią. Sawyer niepewnie sięgnął po plecak i wyciągnął z niego żółtą chustkę. Kate szeroko otworzyła oczy, kiedy ją zobaczyła. Nie odważyła się odezwać.
Sawyer podał mężczyźnie chustę, próbując dygnąć. Wyszedł mu tylko niezgrabny ruch głowy.
Kobieta z kropką na czole zwróciła się w stronę swego towarzysza i posłusznie schyliła przed nim głowę. Ten nakrył jej czarne włosy, po czym objął ją i rozpłynęli się w chmurze kolorowego pyłu. Wraz z nimi znikł ich orszak, oczekujący na skraju lasu.
Wszystko to działo się na oczach przerażonych, zaskoczonych i milczących Sawyera i Kate.

- Co to było?
Jack obrzucił ich długim spojrzeniem. Podszedł do Kate, uniósł jej powiekę, zajrzał do gardła i przyłożył rękę do czoła. Na Sawyera spojrzał tylko z odległości dwóch kroków.
- Jedliście coś w dżungli?
Tamci milczeli.
- Jakieś owoce, liście... grzybki?
Pokiwali przecząco głowami. Żadne nie umiało wydobyć z siebie głosu. Jack spojrzał ze zrozumieniem na niebo.
- Słońce - orzekł w końcu. - Za długo siedzieliście na plaży. Mieliście zbiorową halucynację.
Tym razem Sawyer przerwał ciszę, jaka zapadła po tym wyroku.
- Znaczy się... przegrzało nas? Taką diagnozę sam mógłbym postawić, doktorku...
Jack wzruszył ramionami.
- Jak ci się nie podoba, zmień lekarza.

Jack siedział w grocie, w której urządzili z Sun prowizoryczny szpital. Zastanawiał się nad tym co opowiedział Sawyer. Nie miał wątpliwości, że to niemożliwe i niewytłumaczalne. Przed południem miał jednak dziwny sen... Pamiętał, że uciekali z Sayidem i Sawyerem przez dżunglę, a potem w dziwny sposób gdzieś się przenieśli. Reszty niestety nie pamiętał.
- Wiesz co ja myślę o tym wszystkim?
Jack odwrócił się, w wejściu do groty stał Sayid.
- Jest tak stara historia. W skrócie - zły zabiera dobremu ukochaną i dobrym musi ją odbić. Było tam coś o wiecznym pościgu, czy jakoś tak...
Jack rozłożył bezradnie ręce.
- I co to ma z nim wspólnego?
Zapomniał, że Sayid nie mógł nic usłyszeć.
- To, że nasz Sawyer odegrał rolę złego. Ale oddał chustkę - co dla mnie akurat jest zaskoczeniem - no i dobry odzyskał ukochaną. I pościgu nie będzie.
Jack miał wrażenie, że to Sayida zasmuciło.
- W końcu "są przestępstwa zbyt subtelne, aby je skutecznie ścigać".
I odszedł, pozostawiając Jacka w totalnym oszołomieniu.
- Nie trzeba było jeść tych jagódek...


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Pią 16:12, 26 Sty 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 20:55, 30 Gru 2006    Temat postu:

(Hekate, ubrana w sari - tak, marzenie ściętej głowy - podskakuje szaleńczo i chichocze. Potem rzuca się na szyję Dirusi)

Aaaaaa! Pięęęęęękneee! Ale na końcu, leniuszku, to się pospieszyłaś i pognałaś z górki do zakończenia. I to widać. Intryga się z lekka rozlazła. Nieładnie, nieładnie, ja bym sobie jeszcze dłużej poczytała o przygodach losto-bolly! Smile

Wszystko przez jagódki, te jagódki to cuda czynią! Zeżarłabym takich sto kilo, jeżeli mogłabym potem przeżyć coś podobnego, jak w twoim opowiadaniu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 21:02, 30 Gru 2006    Temat postu:

Losto-bolly też bym sobie jeszcze popisała, tylko nie mnie takie rzeczy pisać. W miarę jak to powstawało, na kreśłe obok rósł powtór o mieniu kanon. Jeszcze chwila i by się na mnie rzucił.
Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 21:05, 30 Gru 2006    Temat postu:

I tak dzielna byłaś. TO JEST NIEKANONICZNE! Gratulejszyn, byłaś dzielna Wink Mnie się, kurde, nie udało opanować kanonu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 21:09, 30 Gru 2006    Temat postu:

Wytrwasz
[wspiera jagódkami]
Jeszcze jest szansa
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:09, 31 Gru 2006    Temat postu:

Kwik. Kwiiiiik. Kwik.
Ja sie nie znam na bolly, ale połączenie śliczniaste. Kwiiiik. I Sayid, tańczący Sayid, kwik, kwik, kwik!
Cudnie, Diruś. Mniam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Czw 18:09, 04 Sty 2007    Temat postu:

Ekhm. Nie bardzo oddziałał na mnie widok tańczącego Sayida, bo w takie cuda nie wierzę, ale pierwsza część ardzo mi się podobała. Potem zrobiło się tak bajkowo, że aż groteskowo. Zbyt przerysowane jak dla mnie... ale Sayid jest, więc ogromniasty plussss!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 21:24, 04 Sty 2007    Temat postu:

Sayid tańczący - to jest bardzo możliwe. Może nie dosłownie jako Sayid, ale w bollywoodzkiej wersji "Dumy i uprzedzenia" mamy tańczącego Naveena. I to jak tańczącego!
Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rej
moderator krwisty



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 1150
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze Zmroku

PostWysłany: Pią 0:18, 05 Sty 2007    Temat postu:

Kocham Sayida tańczącego! aaaa! xD
Borskie, Yadi, borskie! Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 12:14, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Fikaton - druga edycja
Wiosenno króliczo jajeczna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 12:17, 05 Kwi 2007    Temat postu:

dzień pierwszy


Tytuł: Fortepian
Fandom: potterolandia
Występują: kanoniczne bohaterki. Razz
Spoilery: nie.
Prompt: pierwszy [klik]
Słów: 405

[przepraszam za jakość, temat prawdopodnie zostanie rozwinięty w niefikatonowej rzeczywistości]


Fortepian

Delikatnie, ale pewnie uderzała szczupłymi placami w białe i czarne klawisze fortepianu. Nuty otworzyła na pierwszej stronie, jednak wcale nie musiała tego robić. Potrafiła zagrać bez ich pomocy, grając całą sobą, wkładając do tego serce i duszę.
Pierwsze kilka dźwięków popłynęło delikatnie w przestrzeń, bojąc się pokazać prawdziwe oblicze. Następne uderzenia były już mocniejsze, głośniejsze. Muzyka uciekała sprzed jej dłoni jak cień, którego nigdy się nie doścignie.
Nagle łagodne brzmienie fortepianu zmieniło barwę; miało się wrażenie, że zaraz lunie deszcz. Niespodziewanie kilka promyków słońca zatańczyło na czarnej powierzchni instrumentu i muzyka ucichła, po czym rozbrzmiała ponownie z całą mocą.

Nie patrzyła już na nuty. Wczuwała się w każde uderzenia palców, każde najmniejsze drgnienie struny wywoływało dreszcz. Przymknęła oczy, próbując ponownie dogonić cień, którego nie uda jej się złapać.
W tej muzyce słychać było jej duszę.

*

Słyszała to również dziewczyna stojąca w drzwiach, z różdżką wyciągniętą w stronę grającej.
Hermiona Granger nigdy by się spodziewała, na jakiej czynności ją zastanie. Dlatego zamiast wykonać zadanie, stała bez ruchu, spoglądając na dłonie ślizgające się po klawiszach.
Strach, niepewność, dziwna siła, radość i miłość - to wszystko, co zawierała muzyka i to, czego tamta nigdy nie okazywała. Zawsze była taka...
Hermiona uśmiechnęła się z przekąsem, bo jedynym słowem, które pasowało do tej dziewczyny, było ździra.
Z zamyślenia wyrwało ją donośne trzaśnięcie.
- Długo już tu stoisz?
Hermiona drgnęła. Znajome, ciemne oczy przewiercały ją na wylot. Jednak po raz pierwszy te oczy nie były pozbawiony wyrazu. Uczucia wręcz z nich kipiały. Wściekłość, strach, samotność.
- Wystarczająco, żeby cię zabić, gdybym była taka jak ty - odparła spokojnie.
Umiała się na to zdobyć. Różdżka zapewniała jej jako takie poczucie bezpieczeństwa. O ile bezpiecznym można się czuć w domu śmierciożercy.
Tamta roześmiała się dźwiękiem, którego nie można było nazwać śmiechem. Wzbudził w sercu Hermiony większą grozę niż niejedna walka z zastępem Voldemorta.
- Taka jak ja? - zapytała z ironią dziewczyna siedząca przy fortepianie. Nagle przestała się uśmiechać. - Ty mnie nie znasz. Nikt mnie nie zna.
Hermionie zdawało się, że słyszy w jej głosie smutek.
- Zawsze musiałam być taka, jak oczekiwali inni. Rodzice, znajomi, Czarny Pan.
Dziewczyna pochyliła głowę, ale szybko się wyprostowała i spojrzała w oczy Hermionie.
- Naturalność to bardzo trudna do utrzymania poza... Ty nie wiesz jak to jest.
Błysnęło zielone światło i dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
Hermiona stała ww bezruchu kilka minut, po czym drżącą dłonią wyjęła z kieszeni lusterko.
- Harry, akcja się nie powiodła. Pansy Parkinson zniknęła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Czw 16:15, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Pansy- samotna? Smutna? Udająca? czytając o niej, zapominałam, że jest człowiekiem i czuje, a tutaj... To pianino mi ją przybliżyło, uwielbiam słuchać czyjejś gry.
Jedno pytanie: dlaczego zniknęła? Jeżeli to była Kadavra, to chyba powinno być ciało.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 16:57, 05 Kwi 2007    Temat postu:

W sumie, tak po zastanowieniu to chyba trochę zbyt pochopnie 'zniknęłam ją' zielonym promieniem. Mogę to tłumaczyć tylko pośpiechem, ale to tak jakby głupio...
Zamiast na tym skupiłam się raczej na tym, żeby z Pansy zrobić człowieka. I w moi skromnym przekonaniu, chyba się udało. Chociaż to jedno : )
Już nie zmienię tego nieszczęsnego promienia, ale następnym razem postaram się pisać może wolniej, ale staranniej.
Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 17:21, 05 Kwi 2007    Temat postu:

A-ha, fajne stwierdzenie. Nikt tak naprawdę nie zna Pansy Parkinson. A już z całą pewnością nie zna jej Rowlingowa Wink
Aczkolwiek muszę przyznać, że ja osobiście nigdy nie starałam się widzieć w tej bohaterce człowieka. Jakoś nie tego. Nie dla mnie. Ale ciekawe, że się za nią wzięłaś i pokazałaś od innej strony Smile

Scenka-akcja-rozmowa bardzo udana. Początek opisowy trochę za mało płynny, ale twierdzę, że początek fikatonu w wykonaniu Dirusi bardzo udany.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:35, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Nie lubię tej Hermiony. Jest taka... przekonuje się, że nie zawsze ma rację. I na końcu - profesjonalistka częściowa. Taka sucha.

A Pansy wyjatkowo uczuciowa. Nikt jej nie zna. Łatwiej podchodzic do niej jako do złej i niedobrej Ślizgonki, a jednak... Coś może mieć w sobie. I ty to, Dire, znalazłaś. Może to jest, może nie ma. (i za to kocham fanfiction)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin